Rano zgłosił się już godzinę wcześniej na posterunek. Służba przebiegła bez niespodzianek. Z początku peszył go skrzyp własnych butów i rzemieni munduru, wkrótce polubił ten dźwięk. Nie musiał podnosić głosu. Koleh, który pełnił służbę z Jaspersem, by go wprowadzić, powiedział, że było bardzo dobrze, aż nazbyt służbiście i przepisowo. Był to raczej komplement niż przygana.
– Teraz jesteś innym rodzajem człowieka, Jaspers. – Tyang siedział przy stole i sączył ziółka na wrzody żołądka. – Przeniesiesz się do Lauhl i pozostaniesz strażnikiem. Ze strażnika się nie spada. Pracownicy nie mogą dowiedzieć się, bo wszystko by się zawaliło. Poprzednicy muszą budować dla następców…
– Skąd wiesz, Tyang? – wtrącił się Lasaille. Leżał wyciągnięty na pryczy z rękami pod głową. – Może trafisz do Lauhl, a tam wszystko zniszczone, bo stwierdzili, że skoro idą dalej, to po co zostawiać cokolwiek wartościowego…
– Nie ma żadnego oni, ani żadnego my – orzekł Tyang. – Każdy przenosi się indywidualnie i trafia w zastany świat, dlatego nic nie rozwali. Wystuka ci osiem lat i dziewięć miesięcy i ruszasz dalej.
– Pokolenie niszczycieli byłoby nieodwracalną katastrofą – zauważył Jaspers. – Po nich nikt by tego nie odbudował. Kto chciałby budować, wiedząc, że przed sobą będzie spotykał tylko zniszczenia, będzie stale zostawiał swoje rozpoczęte dzieło, nie wiedząc nawet, czy następcy będą chcieli je kontynuować… Raz zniszczony, mechanizm społeczny nie zostanie odtworzony.
– Jednak ktoś to zbudował – wtrącił Dub.
Zamilkli. Zostali zaskoczeni nie tyle trafnością jego spostrzeżenia, ile samym faktem, że się odezwał.
– Zawsze obawiam się, co zastanę dalej – przerwał milczenie Lasaille. Za miesiąc przenosił się do Lauhl.
– Zawsze tak samo się obawiasz? – spytał Tyang.
– Zawsze.
– Ja myślę, że przewrót i zburzenie porządku świata nie są możliwe. Niszczyciel musiałby być nieprzeciętnie zdolnym człowiekiem, a takich wyławia się, żeby pracowali jako strażnicy. Masz tu żywy przykład… zresztą, każdy z nas jest przykładem. Nikt nie niszczy systemu, w którym skutecznie awansuje. Nie ma kto i nie ma powodu.
– Nie lubię podróży. Nigdy nie wiem, ile czasu na nią stracę… – mruknął Lasaille.
– Czasami wydaje mi się, że cała umowa społeczna wisi na włosku, a tylko dzięki naszemu wysiłkowi to wszystko jeszcze się nie rozwaliło.
– Gniazda światów opisują rozpadające się światy – podsunął Jaspers. – Im dłużej czytasz, tym bardziej wszystko się rozłazi… Ludzie porzucają domy, koczują… Nie budują, nie odnawiają… Gubią wiarę w to, co robią.
– Potomkowie gigantów? – świsnął Tyang. Ostatnio usunięto mu ząb i jeszcze nie wstawiono protezy.
– Nie. – Lasaille pokręcił głową. – Nie było gigantów. Po prostu książka zaczęła się w zadanej sytuacji. Ale stworzony świat rozwija się według swoich reguł. I idzie ku rozpadowi.
– Zawsze? – zapytał Jaspers.
– Nie wiem – Lasaille wzruszył ramionami. – Sam wiesz, jak to się wolno czyta. Może wreszcie osiąga formę równowagową, narzuconą założeniami i los świata stabilizuje się.
– Myślę, że Gniazda światów mają uczyć, byśmy nie zniszczyli tego, co mamy – podsumował Tyang.
94.
Jaspers chodził po sali przepisowym, elastycznym krokiem, który zdążył mu wejść w nawyk. Stukał pałką w dłoń skrytą w czarnej rękawiczce. Lubił lekko akcentować swoją obecność. Kto chciał, ten pomimo hałasu maszyn słyszał rytmiczne stuknięcia. Zauważył, że od pewnego czasu pracownicy, widząc go, jakby mniej wysiłku wkładali w swoje powinności, jakby obijali się (jakieś półuśmiechy). Przynajmniej odnosił takie wrażenie.
Szczególnie jeden z nich, młody i szczupły o badawczym spojrzeniu, które jakby demaskowało Jaspersa, obnażając siatkową maskę z wszytym mikrofonem i atrapy muskułów z pianki poliuretanowej. Nie lubił tego człowieka. Teraz tamten siedział przy taśmie tyłem do Jaspersa i dokręcał słoiki, zupełnie jakby miał nie ręce, lecz dwie kłody drewna. Jaspers nie miał wątpliwości, że on obija się, gdyż lekceważy dyscyplinę pracy, nie czuje należnego respektu, a teraz prawdopodobnie uważa, że strażnika nie ma w pobliżu.