Выбрать главу

– Pan mnie obraża – powiedział spokojnie Fernandez, To stwierdzenie było częścią gry i tak odebrał to Gavein.

– Oświadczam przy świadkach – wskazał głową na Scholl i Ra Mahleine – że wśród morderców był człowiek o nazwisku Olszovsky, jeden z żołnierzy wymówił jego nazwisko. A oddział liczył osiem osób, nie siedem i to też zeznały wcześniej Lorraine i moja żona.

To zakończyło dyskusję z prokuratorem generalnym.

Ile jeszcze będzie takich jałowych rozmów? – pomyślał Gavein.

Codzienny, poranny rytuał przebiegał w typowy sposób: odjeżdżające na sygnale wozy, potem davabelskie śniadanie: serek, jajko, szynka i keczup.

Ra Mahleine, naszpikowana lekarstwami przez Scholl, nie miała boleści. Po śniadaniu, też jak zwykle, usiadła w fotelu przed domem i zabrała się za robótkę, obok zaś przycupnęła Lorraine. Gavein wyniósł drugi fotel i ustawił na chodniku. Dzień był jeszcze cieplejszy niż ostatnie. Na wymarłej ulicy było zacisznie i przyjemnie. Eksplodujący helikopter rozświetlał cienie. Był ognistą kulą upstrzoną dziesiątkami odłamków, która powoli bladła na niebie. Załoga helikoptera dawno już nie żyła.

Gavein otworzył książkę.

101.

Napisałem liczby światów zagnieżdżonych: 3, 5, 8, 13. Nie mogę złapać prostej formuły. Jakiś zatward! Gdyby nie ta ósemka, byłyby same nieparzyste, rosnące. Ale to słaby wzór, nie pasuje do precyzji poprzednich. Nasuwają się dwie hipotezy: Gdyby w miejsce 8 wstawić 7 i 11, to byłyby kolejne liczby pierwsze, ale wtedy brakuje na początku dwójki. Nie wiem.

Nareszcie trochę pokory w tym rudym łbie – pomyślał Gavein. – Ciekawe, jaka ta druga hipoteza?

W miejsce Bolyów wprowadziło się kilku typków z golonymi głowami; zwykle łazili w zielonych kubrakach z czerwonymi pagonami. Dwie kobiety i trzech facetów. Czynsz dzielili po równo i w równym stopniu budzili nieufność. Daphne wyśledziła, że wyrzucają do śmieci dziesiątki puszek po piwie. Starannie upychali je w torbach foliowych. Raz wiewiórki podarły folię i puszki wysypały się. Pili po cichu, bez hałaśliwych imprez.

Za to Gary i Daphne urządzili sobie wesoły wieczór z przytupywaniem i dwiema butelkami porto. Okazją było wydrukowanie w lokalnej gazecie reportażu Daphne o pracy przewoźników. Całe dwie kolumny tekstu. Jedna z butelek przewróciła się, a porto wsiąkło w wykładzinę dywanową. Na dodatek zatkał się wylew z wanny i zalali typkom sufit. Wypadało przeprosić.

Otworzyła im chuda dziewczyna. Równa linia prostych włosów zasłaniała połowę jej twarzy. Drugą część głowy miała ogoloną na zero, chociaż zaznaczała się króciutka szczecinka świeżego odrostu. Zielony kubrak kończył się poniżej bioder, jeszcze niżej bielały gołe nogi.

Gary usiłował tłumaczyć się. Szło mu bardzo niezręcznie. Gdy skończył, dziewczyna skinęła głową.

– Jestem Margot.

Zrozumiał nietakt i też się przedstawił.

– Z tym zalaniem jest w porządku – powiedziała. – Właśnie zaczynamy malować. Ale nie róbcie tego więcej.

Wymienili numery telefonów. Prościej zadzwonić, niż schodzić piętro niżej.

Już nie wypadało okazywać niechęci nowym sąsiadom.

Kiedyś wracali z Daphne z zakupów. (Gary, kierowca, nie miał swojego wozu; na zakupy jeździł miejską komunikacją). Akurat przywieziono furgonetką meble dla sąsiadów z dołu. Trzej mężczyźni w zielonych kubrakach mozolili się z klamotami. Dziewczyny nosiły mniejsze graty: stołki i doniczki.

Gary pomógł wyładować wielki, drewniany stół z odłamanym narożnikiem. Niezgrabny mebel z trudem mieścił się w furgonetce i jeszcze trudniej było go stamtąd wydobyć. Nie obyło się bez dodatkowych zadrapań.

Daphne omiatała zdumionym wzrokiem to stół, to wnętrze furgonetki, to transportujących go mężczyzn.

– Takie uszkodzenie nie przeszkadza – powiedziała. – Wystarczy zamalować akwarelą.

Gary sapał pod ciężarem stołu.

– Ładny mebel – Daphne zwróciła się do Margot. – Będzie w sam raz do jadalni.