Выбрать главу

112.

Pistolet działał. Gary wypróbował go na odległym wysypisku śmieci. Złożył w komisariacie oficjalne podanie o broń. Cukurca zaopiniował je pozytywnie – do stwierdzenia zaburzeń psychicznych, na przykład manii prześladowczej, potrzebna była opinia psychiatry, ostatnie pobicie zaś pozostawiło ślady na twarzy Gary’ego.

Kiedyś Daphne wysłała go do Kaftanów po chilli.

Jutta poprowadziła go aż do kuchni. Długo szperała w szafkach. W odróżnieniu od Margot miała na ogolonej głowie pozostawiony szeroki pas włosów od czoła do potylicy. Splatała z nich cienki warkocz opadający na barki.

– Zobacz, Gary, nasz nowy nabytek – powiedziała życzliwie. Gdyby nie dziwny sposób ubierania się i czesania, obie dziewczyny były normalne, nawet miłe.

Poprowadziła go do salonu. W kącie stał wysoki zegar z mosiężnymi kolumienkami i niebieską ceramiczną tarczą. Poczuł zimne ukłucie w serce.

– To prezent, bonifikata od Morlocka – pochwaliła się. – Zaliczyli nas do najlepszych klientów i dali go gratis. Ta niebieska tarcza jest taka wesoła. Jakby się do nas uśmiechała, no nie?

Dla Gary’ego był to co najwyżej szyderczy grymas trupiej czaszki. Nigdy nie słyszał, żeby ktoś dostał prezent od Morlocka. Zmilczał jej słowa.

Pozytywna opinia Cukurcy wystarczyła, aby Gary otrzymał pozwolenie na broń. Zamierzał trenować na policyjnej strzelnicy. Niestety, jego pistolet nie otrzymał licencji. Pomimo mrówczej pielęgnacji, czyszczenia i polerowania, groził bardziej strzelcowi niż temu, do kogo celowano. Broń skasowano, ale Cukurca ułatwił Gary’emu zakupienie z policyjnego demobilu pistoletu Lupar Attac, potężnej piętnastostrzałowej maszyny.

Gary opłacił kurs strzelania. Codziennie, jeśli nie był w trasie, spędzał dwie godziny na policyjnej strzelnicy. Daphne przesiadywała u niego godzinami, przygotowując artykuł. Dzięki treningom strzeleckim mógł spotykać się z Sabine, ale jedynie bezpośrednio przed, albo po zajęciach. Baloch, instruktor policyjny, twierdził, że Gary robi szybkie postępy, choć on sam uważał inaczej. Celowanie sprawiało mu kłopoty; zez utrudniał prawidłową ocenę odległości. Podczas treningów nie mógł skoncentrować się; myślał o nadchodzącym spotkaniu z Sabine; przemyśliwał, ile czasu może z nią spędzić, by nie zbudzić podejrzeń Daphne.

Sabine, w miarę jak ją poznawał i zdobywał, okazywała się coraz bardziej interesująca. Ciało miała piękne: zgrabne, szczupłe uda i foremne piersi. Nieco piegów na piecach i dekolcie – ale znacznie mniej niż Daphne. Była bardzo żywa i inteligentna. Gdy przestał zauważać bezbarwne włosy i czerwonawe oczy, dostrzegł uroczą dziewczynę.

Jasne, że taka sytuacja nie może trwać wiecznie – Sabine przestaną wystarczać godzinne randki. Gary wiedział, co powinien zrobić, ale z lenistwa albo tchórzostwa, albo jednego i drugiego nie rozmówił się jeszcze z Daphne.

113.

To się nazywa kubeł zimnej wody na łeb. Myślę, że moje zapiski można by wydać pod tytułem: „Listy Haigha do Dave’a o Książce, czyli głupota napływająca falami”.

Babcock powiedział mi, że temat jest dość stary. Ma dwieście lat. Zrobił go niejaki Bonacci jr, doktor uniwersytetu w Llanaig. I to zrobił lepiej niż ja, bo moja reguła nie działa dla początku ciągu. Mogłem, do cholery, chociaż tyle zauważyć!

Poprawnie ma być:

1, 1, 2, 3, 5, 8, 13…

Na początku ciągu są dwie jedynki, aby ich suma utworzyła dwójkę. Autor Gniazda światów znał tę postać ciągu, bo taką miał do dyspozycji w pracach Bonacciego jr.

114.

Daphne pracowała do białego świtu. Tekst rozrósł się do sporych rozmiarów – będą z tego dwa lub trzy obszerne odcinki. Ciągle nanosiła poprawki, a najbardziej pokreślone strony przepisywała. Gary nie mógł zmrużyć oka przy stuku maszyny. Musiał tam tkwić. Daphne nie pozwoliłaby mu się położyć. Kimał więc w fotelu; póki starczyło piwa w lodówce, sączył jedno po drugim. Gdy opuszczał powieki, przed oczyma duszy pojawiały się piersi Sabinę, potem przestały się pojawiać – pozostało szare zmęczenie, a piwo skończyło się.