– No, coś w tym stylu.
– Już nie pamiętam, jak się to robi. Tyle lat. Jestem taka stara…
– No wiesz, jesteś zaledwie moją rówieśniczką – żachnął się. – Ja czuję się młodo.
Wcisnął do plastikowej torby resztki jej bluzy i spodni.
– Majtek nie wyrzucaj, bo jeszcze się przydadzą, są tylko zasikane… Własny mocz jest w porządku.
– Biustonosz jest całkiem czysty, tylko przepocony. – Odłożył go na ladę kuchenną.
– Ależ mnie ręce bolą. Jakby je chciało wyłamać. Nie mogę wytrzymać.
– Dasz radę wstać?
– Nie. Leżałam na zimnej blasze przez trzydzieści godzin, a wcześniej Anabel pożegnała się ze mną.
– To oko, to też ona? – spytał, biorąc ją na ręce. Była wysoka, zawsze szczupła, a obecnie wychudzona. Jakoś tak wygodnie trzymało się ją na rękach.
– Też. Zanim mnie zwaliła z nóg.
Ra Mahleine miała wiele sińców i otarć skóry. Gdy wsadził ją do wanny, zaczęła syczeć z bólu.
– Ale mnie piecze. Uuaa… Dobra woda… Ręce…
– Tam naprzeciwko jest lustro? – Mrużyła oczy, jak każdy krótkowidz, który chce widzieć ostrzej. – Szkoda, że nie mogę się obejrzeć. A może i dobrze, na pewno wyglądam jak zagłodzona szkapa.
– Kupię ci okulary.
– Zaraza osobiście mi je podeptała. Wtedy jej powiedziałam, że kupisz mi lepsze niż ona ma na nosie.
– Wtedy cię uderzyła?
– To już było w trakcie. Mam nadzieję, że się nie zaraziłam od tych wszystkich wydzielin w tej cholernej budzie – zmieniła temat. – Tam na podłodze była warstwa… takiej bryi.
– Bydlaki.
– To się nazywa: końcowy etap resocjalizacji. Żeby biali wiedzieli, że tutaj nie mają kategorii społecznej. Zresztą nie widziałam swojego paszportu.
– Dlaczego?
– Paszporty białych przechowuje się na policji, żeby ich nie pogubili. Bo w Davabel biali są jak dzieci.
Nie słuchał jej gadania. Może czuła się skrępowana swoją nagością – ostatecznie ona nie widziała go cztery lata, on jej – miesiąc. Starannie oglądał jej skórę. Nie było złamań, choć sińców wiele.
– Postarzałam się bardzo, prawda?
– Wiesz, no trochę… – Nie mógł odpowiedzieć, że nie, gdyż Ra Mahleine wyglądała źle, chociaż wyniszczona była raczej pobytem na kwarantannie. Kobiety zbudowane jak Ra Mahleine starzeją się powoli i pozostają piękne.
– Nawijasz. Powiedz prawdę – nalegała. – Choć… i tak nie powiesz. To był najgłupszy pomysł w moim życiu.
– Ta kompensacja?
– Pewnie. Nie tak to sobie wyobrażałam. Głupia koza.
Leżała w wannie, opierając głowę o jej krawędź. Nogi wystawiła na zewnątrz do góry; były za długie. Umył wcześniej jej włosy, mokre ściemniały. Cała woda była mętna od piany i brudu.
– Okropny brudas z ciebie i śmierdziuszek. Spuszczę wodę i naleję drugą, dobrze? – uśmiechnął się, wyciągając korek. – Śmierdzisz jak zwierzątko w klatce w zoo. Tam siedzą takie małe futrzaki w dziuplach i patrzą się. A cuchnie od dziuplaków okropnie. Zupełnie jak ty. Też masz spojrzenie przerażonego zwierzątka.
– Trzymali mnie tam jak zwierzę, to śmierdzę jak zwierzę. Spodziewali się, że zrezygnujesz ze śmierdzącego brudasa.
– Z kochanego brudasa? Żartujesz? Nie wiem, czy dwie wody wystarczą na kochanego brudasa.
Woda formowała w spływie energiczny wirek.
– Obwisłam zupełnie, co? – spojrzała podejrzliwie. – Oklapły jak uszy spaniela. Zresztą zawsze były za małe.
– One? – przypatrzył się jej piersiom. – Akurat nie – odpowiedział. – Wyglądają jak miesiąc temu.
– Złośliwa świnia – roześmiała się pierwszy raz i chlapnęła na niego wodą.
– Mój miesiąc… twoje cztery lata, tylko cztery lata – bronił się, wycierając piekące oczy.
– Ale jestem jak koścista szkapa. Słabo tam żywili.
– Schudłaś – przyznał. – Najważniejsze, to przestań się garbić, wtedy będzie w porządku. Dawniej się nie garbiłaś. Wystarczy, że jedno ramię masz wyższe. Przywiążę ci kij od miotły do pleców, jak mnie nie posłuchasz.