Otoczył ją ramieniem. Była ciepła, bliska i taka kochana. Ta sama dziewczyna, co dawniej.
– Przyślą twoją kartotekę lekarską, to się wszystko wyjaśni.
– Jak opis krowy – powiedziała z goryczą. – Zresztą, nie zdziw się niczemu. Nawet najgorszemu.
– Nie przestałem cię kochać.
– Brakowało mi tych słów – odpowiedziała po chwili znaczącego milczenia. – Wiesz Gavein, kobiecie niewiele trzeba… Bardzo chciałam usłyszeć te słowa. Myślałam sobie, że ty tam śpisz w tym aeroplanie, że zbudzisz się i zobaczysz żonę kalekę. A wokół będzie kupa tych cholernych czarnych, czerwonych czy szarych.
– Bez sensu.
– Pewnie, że bez sensu. Dla ciebie to było parę dni. Och, Gavein, jak ja bym cię zdradziła. Tylko, że mężczyzn nie było. Taki cholerny babiniec. Chociaż może nie, może bym cię nie zdradziła… Wiesz, dlaczego?
Zrobił niewyraźną minę.
– Bo wiedziałam, że tyś nawet nie pomyślał o zdradzie, tkwiąc w cholernym letargu, gdzieś na tych pieprzonych wysokościach. Właśnie to dodawało siły, pewności.
Inne świrowały, ja nie. Może nie zdążyłam. Och, Gavein, jak ja przeklinałam cię za tę decyzję.
Słuchał. Cztery lata odosobnienia były dla niego nie do zrozumienia, ale to co mówiła, wyjaśniało wiele.
– Nienawidziłam cię, ale nie całkiem. Przecież byłam pewna, że mnie nie zdradzisz. Rozumiesz?
Skinął głową w taki sposób, by oznaczało cokolwiek chciała. On po prostu pragnął słuchać tego, co mówiła.
– Czasem było ciężko: Nienawidziłam ciebie i nienawidziłam siebie za tę decyzję. Ale nie było odwrotu, chyba, że skok do morza. Niektóre tak robiły. Co dwa miesiące w pobliżu okrętu lądował wodnopłat, jedne zabierał, inne zostawiał, wymieniał kolejną ekipę strażniczek.
– Gdybym wiedział!
– To co? To co, do cholery! To co byś zrobił? Zmieniłbyś coś? – zjeżyła się.
– Nie to miałem na myśli… Ważne, że jesteś ze mną.
– Po miesiącu!?
– Czasem trudno mi tak odpowiadać, żeby cię zadowoliło – zmieszał się. – Dla mnie to był miesiąc, a ty w tym czasie przeżyłaś tyle… Zrozum, chwilami nie dorastam do ciebie.
– Nie chrzań, Gavein. Jest, jak chciałam i jak ty chciałeś. Przetrwałam to dla ciebie i jestem twoja: biała Ra Mahleine, dla nich Magdalena, która poświęciła cztery lata, abyś mógł ją wpisać do paszportu.
– Najważniejsze, że pozostałaś ze mną. I że razem przeniesiemy się do Ayrrah na starość. Tylko to się liczy. Zaparzę ci ziółka, dobrze?
– Niech będą.
– Jakie chcesz?
– Miętaszka.
Chwilę kiwała się jak figurka.
– Tylko jak długo będziemy razem? – powiedziała cicho. – Ty wydajesz mi się żywym wspomnieniem. A ja postarzałam się bardzo.
– Niezła z ciebie staruszka. Moja rówieśnica.
– Już to mówiłeś. Naprawdę, nie zmieniłam się?
– Fizycznie? Ciało masz śliczne, jak dawniej. Jesteś trochę wygłodzona, chudsza. O twarzy trudno wyrokować: goi się. Ale w sumie nieco ci się poszerzyła. To jest zmiana. Zęba nie masz. Wzrok smutny. Zresztą może się mylę, bo drugie oko masz jeszcze zapuchnięte.
– Ale mieszczę się w drzwiach z tą twarzą?
– Nie wiem, przeniosłem cię bokiem.
20.
Ra Mahleine dużo sypiała. Jadała mało. Wkrótce chodziła o własnych siłach. Najpierw tylko do toalety, potem więcej. Czasem miał łzy w oczach, patrząc na jej krzątaninę. Była jego kruchym odzyskanym skarbem. Rozumiał to coraz lepiej, wysłuchując jej opowieści o przerażającej podróży. Wiedział, że nie zdoła tego odpłacić, mógł jedynie być z nią, bo dlatego to zrobiła. Mógł poznawać ją na nowo, słuchać uważnie.
Leona przyjęto na oddział neurologiczny szpitala. Jakby tego nie dość, mały Duarte zaczął zapadać w stupor. Nieruchomo patrzył w sufit, a z ust ciekła mu ślina. Zdarzało się, że robił wtedy w pieluchy, czasami wstrząsały nim słabe drgawki. Przyjęto go na oddział neurologiczny, na którym leżał Leo. Przybita i milcząca Edda snuła się zamyślona, czasem powtarzała, że to coś krąży nadal wokół jej domu, że to jeszcze nie koniec.