28.
Gdy potem Ra Mahleine odgrzewała porcję pizzy dla nich obojga, o mało nie zrzuciła rondla z kuchenki, trzęsąc się ze śmiechu.
– Wytwornie ją skasował – zauważył Gavein. – Głupcy powinni siedzieć w rezerwatach.
– Stanowczo nie. Obcowanie z nimi poprawia samopoczucie. Wiesz, w Lavath nie przypuszczałam, że właśnie czerwoni mogą tak nas nienawidzić.
– Niestety, podobnie zachowywali się czarni przybyli z Llanaig. Chociaż segregacja społeczna w Lavath była chyba mniej poważnie traktowana niż tutaj.
– Ja nie uważałam czerwonych czy szarych za gorszych.
– Wiem. Czarnych też nie uważałaś – uśmiechnął się do niej.
– Właśnie, że uważałam. Specjalnie wyszłam za ciebie, żeby sobie poprawić samopoczucie.
– I poprawiłaś sobie?
– Nie narzekam.
Rozmowę skończyli na łóżku. Pizza się przypaliła.
29.
Następnego dnia nie poszedł do antykwariatu. Wcześnie rano zadzwonił Wilcox z prośbą, że go zastąpi. Powiedział, że musi przeczytać jakąś książkę. Gavein nie sprzeciwił się.
Zeszli do jadalni. Ra Mahleine położyła się na kanapie, przykryła kocem i oglądała telewizor, robiąc na drutach.
Edda prasowała pościel, Haigh rozmyślał nad zapisanymi kartkami. Siedział na fotelu po turecku, ale nie uznał za stosowne zdjąć butów. Gavein był mu wdzięczny za wczorajszą obronę artyleryjską.
– Nie wiedziałam, że znałeś ich wcześniej, Dave – powiedziała Edda. Patrzyła na Gaveina nieruchomym wzrokiem.
– Tylko Iana. Załatwiał moją sprawę. Potem wcisnął mi wizytówkę i zaproszenie. Tyle.
– Dave, daruj im wczorajszy wieczór. Dość nieszczęść. Nie zaczynaj znowu. Nie bądź jak magnes. Magda, proszę cię, przekonaj go, żeby znowu się nie zaczęło.
Ra Mahleine podniosła wzrok znad robótki. Nie lubiła, gdy się jej przeszkadza w liczeniu oczek. Coś mruknęła. Natomiast Gavein został wytrącony z równowagi:
– Edda, to nie ma sensu. Jeśli chcesz, zmienimy mieszkanie, ale nie zaczynaj znowu – powiedział.
– Uspokój tego faceta, Magdalena – wtrącił się Haigh. Nie skracał jej davabelskiego imienia; uważał, że całe brzmi najlepiej. – Powinien być dumny, że go tak wysoko cenią, a nie stękać z tego powodu.
– Do jasnej cholery, dajcie mi spokój z głupotami. – Nie oderwała wzroku od robótki.
Edda bez słowa wyszła zapłacić za telefon.
– Nie przejmuj się matką, Dave. Mocno przesadza.
– Byłeś wczoraj w dobrej formie.
– Dzisiaj też jestem w niezłej – uśmiechnął się i zrobił gest, jakby zamierzał sięgnąć do nosa.
Gavein uznał jednak, że Haigh jest czymś strapiony. Spytał o to.
– Dlaczego wy się tak samo ubieracie?! – odpowiedział pytaniem Haigh. – Dwie pary dżinsów i dwie koszule flanelowe.
– Co?
– Wyglądacie dużo młodziej, niż macie w metryce, a ta twoja Magdalena to przecież piękność. Mówiłeś, że ma boskie nogi, to dlaczego nie ubierze na siebie tych modnych, obcisłych, czarnych rajtek, jakie noszą inne dziewczyny?
– Mówił, że mam boskie nogi?
– Chyba coś takiego powiedziałem.
– Hm, parę razy takie założyłam. Jeszcze w Lavath. Potem powiedział, że właśnie dlatego mnie unikał. Cholera jasna… Nie chciał się przez to ze mną ożenić. Chciał mieć wszystko dla siebie.
– No to nie nogi. Ale dlaczego nie zrobisz sobie trzydziestu sześciu warkoczyków, a on grzebienia tak jak ja?
– To nie takie proste. Musiałbym wygolić pałę na gruchę – wyjaśnił Gavein. – A tam, gdzie formujesz grzebień, wylazło mi najwięcej włosów. To byłby marny grzebień.
– Mnie też wyłażą jak cholera, ale jak się da białka albo cukru, to dobrze stoją i wygląda, jakby ich tam było dużo więcej.
– Nie powiem jej, żeby sobie posplatała takie gałązki na głowie, bo lubię jej włosy. Są sypkie i fajnie pachną.