– Narzekasz, że cię łaskoczą w nos.
– Z warkoczami byłoby jeszcze gorzej. Takie sztywne patyczki, nic tylko wybić oko.
– Ubieracie się szaro, to potem taka torba wami pomiata. Głupia ocenia ludzi po stroju.
– Ludzie w Lavath ubierają się na szaro. Takie barwy ochronne.
Haigh wzruszył ramionami.
– Może i racja. To też styl.
Wstał z kanapy i przykleił coś na drzwiach.
– Muszę to zrobić, żeby uspokoić matkę. Jak znajdzie, będzie gderać, potem pościera i uzna, że świat wrócił w zwykłe tory i że ty przestałeś być zwiastunem nadchodzącej śmierci.
Usiadł i zwiesił głowę.
– Chciałeś pogadać o czym innym. Zgadza się?
– Tak. Chodzi o tę małą Laillę. Dzisiaj dzwonili ze szpitala.
– Coś złego? – Gavein nie wierzył w przypuszczenia Eddy, ale koincydencji było zbyt dużo.
– Zależy jak patrzeć. Przy okazji badań okazało się, że jest w ciąży.
– Przecież ma najwyżej dwanaście lat. – Ra Mahleine podniosła zdziwione oczy znad robótki.
– Gdzie tam. Już skończyła szesnaście, tylko jest mała.
– I co dalej?
– Wiadomo co, nie?
– No, z kim…?
– Wiadomo: ze mną. Ja byłem tam pierwszy. Dostawiał się Glicha, ale się odstawił, bo dostał po mordzie i słuchawki do radia na otarcie łez. Fasola też się dostawiał, ale bez szans, to nic mnie nie kosztował.
– Takie miała powodzenie? Przecież taka niepozorna – wyrwał się Gavein.
– Ale za to taka dziwna, bo zawinięta w białe szmaty. Musi stale siedzieć, bo jak leży, to ją wszystko boli.
– Przecież nawet nie widać, czy jest ładna – brnął Gavein.
– Jest ładna – wyjaśnił Haigh. – A od góry, jak jej dosztukują skórę, też będzie ładna, a teraz i tak nie widać…
Ra Mahleine prychnęła. Oznaczało to, że nie akceptuje. Nie chciała przerwać liczenia oczek i nie odezwała się, więc nie było wiadomo, czy nie akceptuje jego kryteriów kobiecej urody, czy tylko sposobu wyrażania się Haigha.
– To co teraz będzie z wami?
– Co ma być. Każę wpisać ją do mojego paszportu jako żonę, pomimo że biała. Tak samo, jak ty wymusiłeś wpis Magdaleny. To mi imponuje: czarny i biała żona, niebywałe w Davabel. Czerwony i biała żona, to nie aż taki szpan, ale zawsze coś, no nie?
– Pewnie.
– Nie jest za młoda na małżeństwo? – wtrąciła pytanie Ra Mahleine.
– Biała nigdy nie jest za młoda…
Ra Mahleine parsknęła wściekle.
– …w Davabel – uładził nieco Haigh. – Powiem staremu Massmoudiehowi, że mała przeniesie się do mojego pokoju i po sprawie. Jeszcze się ucieszy, bo mieszkanie się rozgęści. Matka nie zważa na klasyfikację.
– Ja też mam problem – powiedział Gavein.
– Bezpłatna poradnia jest na 5667 Alei, dwadzieścia minut piechotą. – Haigh musiał tak zażartować. Dbałość o image nie dopuszczała odstępstw.
– To nic z tych rzeczy. – Gavein przyjął jego żart jako formalną konieczność. – Problem jest naukowy.
– No to wal. Lubię problemy naukowe. Szczególnie z fizyki.
Wziął się za upiększanie swojej kurtki. Wydawało się, że nie da się wcisnąć już żadnej czaszki, ale Haigh stale udowadniał, że jakieś miejsce jeszcze się znajdzie.
– To się pomęcz: Ra Mahleine opowiedziała mi o swojej podróży statkiem. Wydaje mi się, że na oceanie czas przyspiesza względem Lavath albo Davabel.
– Dlaczego?
– Była ciągła noc, to raz. Z rzadka zmieniała się w ciemny błękit, choć chmur na niebie nie było – wtedy mógł być dzień. Te, które miały dobry wzrok, mogły dostrzec w górze nieruchome samoloty. Każdy wodnopłat był najpierw nieruchomy, potem obniżając się, przyspieszał lotu, zwalniał zaś i hamował dopiero na wodzie. Myślę, że na poziomie oceanu czas biegnie szybciej niż na poziomie lądu. Co ty na to?
– Brzmi rozsądnie. Taki facet nazwiskiem Mili policzył, że musi być równowaga, to znaczy, jeśli gdzieś na górze zwalnia, to w głębi powinien przyspieszać. Czyli poziom miasta Lavath z poziomem Davabel łączy tylko cieniutka powierzchnia czasu realnego, znaczy wspólnego. Właśnie liczę jej grubość na zadanie domowe.