– Skąd wiadomo, że istnieje powierzchnia czasu realnego? Skąd wiadomo, że czas biegnie tak samo w Lavath i w Davabel?
– Lubię, jak chlapiesz mózgiem. Nikomu w tej chałupie tak to nie idzie – pochwalił życzliwie Haigh.
– Dobra, dobra, teraz twoja kolej.
– Czy ja muszę tego słuchać!? – zaprotestowała Ra Mahleine.
– On inaczej nie zrozumie. Takie ma połączenia neuronów – wytłumaczył Gavein.
– Myślę, że pomogą ci nauszniki – doradził Haigh.
– Właśnie robię nauszniki.
– Dokładnie nie wiadomo – nawiązał do tematu chłopak. – Wydaje się, że powierzchnia czasu istnieje, bo obliczenia i wskazania zegarków nieźle się zgadzają. Ale wiesz, facetowi drgnie ręka i samolot jest dłużej lub krócej na wybranej wysokości.
– No, a co z tym przyspieszaniem na powierzchni oceanu? Nie kłóci się to z poprzednim?
– Ale cię złapał zatward.
– Że co? – Gavein nie znał tego określenia.
– No, zatward umysłowy. Bo to wszystko jest pięknie logiczne.
– Czuję, że ten zatward nie chce mnie puścić.
– Niby dlaczego efekt miałby zatrzymać się przy powierzchni Ziemi? Jeśli czas zwalnia w nieobecności masy, to powinien przyspieszać w pobliżu. Zauważyłeś, że wybrzeże to kilkusetmetrowy klif? A do statku zjeżdżasz windą?
– Nigdy nie byłem na brzegu.
– Ja też nie, ale tak napisano w podręczniku.
– Masz rację – włączyła się Ra Mahleine. – Winda zjeżdża tunelem wydrążonym w skale. Gna bardzo szybko i bardzo długo. Trzeba uważać, żeby nie wysunąć ręki, bo kosz windy jest niezbyt wysoki, a do środka upychają po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób. Na powrotną windę, w Davabel, musiałam czekać miesiąc. Dodatkowa kwarantanna.
– Widzisz, Gavein?
– W głębokich kopalniach górnicy powinni pracować bardzo wydajnie. – Uwaga Gaveina nie była szczególnie odkrywcza.
– Niekoniecznie. Przecież im głębiej wchodzisz w Ziemię, tym grawitacja słabsza. Policz grawitację od bryły rozciągłej, to się przekonasz. W głębi toczy się gra pomiędzy zależnością zwolnienia czasu od odległości, a spadkiem masy, a który z tych efektów dominuje, nie wie nikt. Ale w kopalniach, nawet głębokich, nie zaobserwowali widocznych zmian.
– A dlaczego niby efekt na powierzchni morza ma być silniejszy niż pod ziemią na tej samej głębokości? – Gavein nie był przekonany.
– Rachunek całkowy. Gryzłeś to kiedyś? Pion wyprawia dziwne rzeczy w pobliżu brzegu morza – tłumaczenie Haigha straciło klarowność, a jego twarz pokryła się kropelkami potu, jak kiedyś twarz Haifana.
– Może by napisać list do Milla z zapytaniem? – Gavein podsunął koło ratunkowe.
– Mill jest z naszego kolegium. Pogadam z nim, jak wróci. Wyjechał robić badania terenowe.
Rozmowę przerwało nadejście Fasoli, który stanął w drzwiach, dziobaty jak zwykle, ponury jeszcze bardziej niż zazwyczaj, a na dodatek żuł gumę.
– Chodź, Grzebień – powiedział, przestępując z nogi na nogę. – Tylko nie zapomnij parasola, bo dzisiaj na nich kolej.
30.
Haigh wrócił z kina cuchnący i zły – tamci oszukiwali. Sikali do worków z folii i rozrzucali je po sali. Wrzucił swoją wspaniałą kurtkę do pralki. Edda niecierpliwiła się: tylko Throzzowie i gospodarze czekali na kolację.
Wreszcie przyszedł Haifan. Położył na stole przed sobą młotek i poduszkę. Nie czekając dłużej, Edda wniosła pastę.
– Jedzmy już. Inni nie przyjdą – powiedział Haifan.
Mówił spokojnie, ale wszyscy spojrzeli na niego.
– Młotek nie jest mi już potrzebny. Jest jeszcze mokry, bo go płukałem. Niestety, poszewkę z poduszki trzeba będzie przeprać. Zupełnie zaśliniona, chociaż zdążyła podeschnąć. Mam nadzieję, że wsyp nie zawilgnął.
– Haifan, dlaczego inni nie przyjdą? – zapytał Gavein. Widelec Ra Mahleine rytmicznie stukał o talerz. Gavein lekko ujął jej dłoń. Powstrzymał drżenie.