Выбрать главу

Po północy firmowy mikrobus przywiózł Lorraine do domu. Spadła z fotela w momencie eksplozji i stłukła rękę. Była brudna i zmęczona, gdyż brała udział w akcji ratowniczej.

Gdy skończyły się westchnienia ulgi i dziewczyna usiadła, Wilcox wstał, przedstawił się i wsadził jej w ręce metalowy garnek z ziółkami uspokajającymi. Oczywiście, był to garnek Gaveina, a woda gotowała się w nim na kolejną herbatę. Lorraine najpierw zaczęła pić ziółka jak wodę, potem syknęła, gdyż sparzyła wargi, a następnie odstawiła, bo nie lubiła cięliście gorzkiego smaku.

– Warto wypić do końca – zauważył Wilcox. – Pani mamusia zdążyła wypić trzy takie kubki przed ekranem.

Strach myśleć, co by się z nią działo, gdyby nie ten uspokajacz.

Oczekujący sensacji Haigh usiadł w kucki na podłodze, a za nim, na kuchennym taborecie, Lailla. Spod zmniejszonego opatrunku na twarzy widniał płat czerwonej, bibułkowatej, świeżo zabliźnionej skóry. Starsi Hougassianowie ciekawie zerkali z kuchni.

– W tym zamieszaniu okulary spadły mi z nosa i ktoś je rozdeptał.

– Masz jeszcze te stare, w drucianej oprawie. Przyniosę ci. – Stary Patrie podniósł się.

Lorraine nałożyła je na nos i rozejrzała się uważnie.

– Nareszcie mogę państwa poznać. Zwykle bywam w domu jedynie nocami, właściwie tylko nocami.

Edda przedstawiała wszystkich, kończąc na Hougassianach. Klasyfikacja obywateli została należycie zachowana.

Lorraine zamrugała. Miała intensywnie rude włosy i duże zielone oczy.

– Dave. Ależ oczywiście, pamiętam. Odbierałam twój lot.

I on nie zapomniał żywej reklamy Davabel. Zanim się odezwał, inni zarzucili ją pytaniami. Zaczęła opowiadać.

– To się zaczęło na pasie startowym. Duży, transoceaniczny, dziesięciosilnikowy liniowiec nagle zaczął się dziwnie zachowywać. To chyba nie był sabotaż. Nie wiem zresztą. Zapłonął jeden silnik, potem drugi i jeszcze dwa następne… A on cały czas kołował. Widziałam na monitorze obraz z wieży kontrolnej. Załoga wyrzuciła rękaw i po kolei spuszczali nim pasażerów, którzy odbiegali, jak zdołali najdalej. Wielu musiało przeżyć eksplozję.

Jej wersja różniła się w szczegółach od telewizyjnej.

– Nagle liniowiec przyspieszył, nieoczekiwanie skręcił i uderzył w budynek dworca. Tego nikt się nie spodziewał. Stamtąd nikogo nie ewakuowano. Zaraz po uderzeniu eksplodował. Wtedy wszystko stanęło w ogniu. Wysiadło światło. Chyba uderzyłam o coś głową. O, jeszcze mam trochę krwi! – Przejechała dłonią po włosach i pokazała innym. – Nie zauważyli, nie zawinęli.

Edda przyniosła apteczkę, zaś rodzice obejrzeli zranienie. Gavein popijał herbatę. Uznał, że nie było to nic poważnego, skoro nie pamiętała. Wilcox również nie ruszył się z miejsca, uważnie słuchał programu telewizyjnego; albo nie chciało mu się odpleść misternie splecionych, kościstych podudzi, albo jedno i drugie.

Gdy Lorraine odebrała już hołdy należne bohaterce wieczoru, a do jej włosów przyklejono spory plaster, wróciła do opowiadania.

– Wtedy się zaczęło. Przednia ściana dworca jest w większości ze szkła i samolot wjechał do środka. Zapaliła się cała hala. Akurat odbierano lot do Ayrrah i stała kolejka do paszportów i do odprawy celnej. Tam dopiero musiało być! Straży pożarnej na lotnisku jest sporo, na dodatek w dziesięć minut pozjeżdżały się wozy z całego rejonu. Ale nawet wspólnymi siłami nie zdołali wiele zdziałać. W budynku dworca mało kto ocalał. Pomagałam wyprowadzać rannych. Musiało zginąć wielu ludzi.

– Na razie podali nazwiska dziewięciu ofiar, ale jest znacznie więcej zaginionych – powiedział Wilcox. – Nie wiadomo, co z załogą samolotu. Brakuje wielu pasażerów. Znaleźli jakiegoś zszokowanego, który siedział gdzieś zaszyty i przez godzinę bał się wyjść.

Ponieważ Lorraine wyszła z tego cało, zdarzenie przestało tak bardzo absorbować wszystkich. Jutro był dzień roboczy, trzeba było się wyspać.