– Obecnie katujesz inną dziewczynę w ramach zwykłej procedury? – zapytał Haigh.
Anabel go zignorowała.
– Przyznaj, Anabel – Ra Mahleine zwróciła się bezpośrednio do niej. Z lubością zaakcentowała imię, gdyż dotąd zawsze musiała zwracać się: „Pani kierowniczko, melduje się numer 077-12-747” – że traktowałaś mnie ze szczególną troską i zainteresowaniem służbowym. Swoją drogą, to imię: Anabel, takie lokalne, będzie zabawnie brzmiało w Ayrrah. Chociaż nie, przecież dadzą ci fajny numer i koniec.
– Ty! Uważaj, na co sobie pozwalasz! – Anabel na chwilę straciła panowanie nad sobą. Na dodatek, wpajana od dzieciństwa reguła jasno mówiła, że ona sama była ledwie pierwszy raz wcielona, a znienawidzona więźniarka już drugi.
Milczeli. Anabel jadła, wycierała usta, zachowywała się swobodnie, pewna swojej pozycji. Była górą, siedząc naprzeciw swojej byłej ofiary. Parę drobnych docinków swobodnie odparła.
– Domyślam się, Anabel, dlaczego tu się sprowadziłaś – powiedział Gavein. – Wykorzystałaś swoje kontakty służbowe i wyciągnęłaś z archiwum nazwisko domniemanego Davida Śmierci. Drżysz o swoją skórę. Chcesz przebywać bliżej Davida Śmierci, żeby zwiększyć szanse przeżycia, prawda?
– Też mi coś! – Anabel prychnęła. Po obrusie poleciały kropelki sosu spaghetti.
– Przecież wiesz, że to właśnie Dave jest Śmiercią – powiedział Haigh. – Popatrz, jakie ma ostre białe zęby.
– Z pewnych rzeczy się nie żartuje – wtrąciła się Mryna.
– Ależ ja nie żartuję – powiedział Haigh. – Śmierć ma białe ostre kły i nimi kłapie.
– Wkrótce będzie świecić białym czerepem, jak do reszty wyłysieje na czubku głowy – Gavein teatralnie wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Ale mu jeszcze czerepu nie widać – dodała Ra Mahleine. Lekko podrapała Gaveina w czubek głowy, tam, gdzie miał najrzadsze włosy. – No, to jeszcze trochę pocieszysz się swoim nędznym życiem, Anabel. Ale co wieczór mu się przyglądaj, bo jak zobaczysz, że kościany czerep już prześwieca…
Tym razem Anabel dostała celne trafienie. Milczała.
– Lorraine ma zwolnienie do końca przyszłego tygodnia. Ale czuje się już zupełnie dobrze i mogłaby wpaść, pomóc pani w gospodarstwie domowym – wtrąciła się znowu Mryna. Była kochającą matką i uwierzyła w artykuł z „Kuriera”. – Nie trzeba jej płacić. To tak z dobrego serca. Córka chętnie pomoże, dobrze?
– Co ty na to, Manule? – przetłumaczył jej imię. – Chcesz mieć czerwoną i… sympatyczną pomocnicę? – Jego śmiech i celowe szczerzenie zębów zmroziło Anabel i Mrynę.
– Pewnie – Ra Mahleine zachichotała. – Może być czerwona, jeśli przyjacielska. Czarna przyda się wyłącznie do mycia kibla.
– Myślę, że kibel to twoja jedyna szansa, Anabel. Drugiej nie dostaniesz – zarechotał Haigh. – Ja już się załapałem: piszę pracę mistrzowską pod tytułem: „Fluktuacje prawdopodobieństwa generowane intelektem”. Dave będzie przedmiotem moich badań naukowych.
– Za każdym razem zmieniasz tytuł – zauważył Gavein.
– Szeroko zakrojone prace zacząłem od tytułu. Dzieło ma być wybitne, więc i tytuł winien być należycie dopracowany.
Rozmowa przy stole potoczyła się dalej. Anabel ignorowano.
39.
Lailla włączyła telewizor. Powiedziała, że przez świąd nie usiedzi na miejscu. Drapała się zawzięcie, rozluźniając bandaże. Haigh łapał ją za ręce, a mimo to rozdrapała sobie do krwi świeżo zagojoną skórę na twarzy.
– Dajże spokój wreszcie. W końcu chciałbym zobaczyć twoją buzię. A ty nie pozwalasz się jej zaleczyć.
– Już zapomniałeś?
– Przed tym wybuchem było inaczej.
Spiker czytał wiadomości:
– …dzisiaj w godzinach popołudniowych, w katastrofie lotniczej zginęła Gaisa Maslynnaja, P. Leciała swoim samolotem na pogrzeb Solobiny, który planowano na jutro.
W powietrzu zapalił się silnik maszyny. Maslynnaja zamiast wprowadzić samolot na wysokość minutową i tam oczekiwać na pomoc samolotów gaśniczych, obniżyła lot i spadła na park miejski. Dwie osoby zostały poparzone.