44.
Gavein nie mógł tego znieść. Uciekł na górę do siebie. Ale i tam dopadł go Puttkamella. Znów wypytywał o kontakty, nazwiska, powiązania personalne, próbował wyciągać detale.
– Myślę, że powiedziałem już wszystko – zniecierpliwił się Gavein.
– Potrzebujemy każdej informacji. – Puttkamella starł pot z czoła. – Białe z transportu pana żony mrą jak muchy, jedna za drugą.
– Nie dziwię się! – powiedziała Ra Mahleine. – Po podróży na statku więziennym i późniejszej kwarantannie, to są ludzkie wraki.
– Ale umierają tylko te, które widział Dave. Pani Anabel de Grouvert zapamiętała, z której kamery korzystał. Niestety, zgadza się: zmarły juz prawie wszystkie więźniarki, które znalazły się w zasięgu tej kamery. Na skutek zatrucia talem lub w wyniku wyczerpania podróżą. Pułkownik Medvedec jest zawalony robotą. Dlatego nie dzwoni. Zrobili z niego szefa Biura Ewidencji Zgonów. Sporo komputerów, morze danych. Efekt nasila się…
– To niech mnie zabiją. Sprawa rozwiąże się sama. Puttkamella rzucił szybkie spojrzenie.
– No, wie pan…
– Zabić taką fajną Śmierć? – podjęła Ra Mahleine. – To zaraz znajdzie się inna, mniej przystojna. Przecież ludzie zawsze będą umierali, a lepiej mieć śmierć pod kontrolą. Nie bylibyście takimi głupcami?
– Oczywiście, że nie. Wie pan, że w tym momencie nie żyje już nikt z tych, co przylecieli z panem z Lavath?
Gavein milczał.
– Ten spiker narobił bigosu swoim wystąpieniem. Na peryferiach zaczyna brakować wolnych mieszkań.
– Po co pan to wszystko mówi?! Po co mu pan to opowiada?! – Ra Mahleine uniosła się. – Czego pan właściwie chce od niego?
– Ja? Nie, nic… No, po prostu, przekazuję informacje, których nie ma w prasie, ani w telewizji.
Rozmowę przerwał gwar ludzkich krzyków i brzęk tłuczonego szkła. Gavein wybiegł, narzucając kurtkę, a za nim Puttkamella, przytrzymując skajową torbę dyndającą mu na ramieniu.
Na jezdni zgromadziło się kilkadziesiąt osób, krzyczących i wygrażających. Kamieniami tłukli szyby.
– Co za dranie – syknął Gavein. – Cholerne bandziory! Tłum był coraz bardziej agresywny. Skandowano:
– David, wychodź!
– Śmierć, wychodź!
– Wykurzyć go, będzie spokój!
Kilku wyrostków przyniosło skrzynkę rozpuszczalnika benzynowego z pobliskiej drogerii. Gavein rozpoznał Glichę i Petruka. Zaczęto zestawiać koktajle Mołotowa. Darto szmaty na strzępy i zanurzano końce tak zaimprowizowanych knotów do wnętrza butelek.
Pocisk, rzucony niewprawną ręką, rozbił się na chodniku, i rozlał plamą ognia. Żar zmusił napastników do cofnięcia się.
Właśnie wtedy zza rogu, wezwane przez kogoś, wyjechały dwa ciężarowe wozy Sił Obrony pełne uzbrojonych żołnierzy. Kierowca pierwszego w ostatniej chwili zobaczył zbiegowisko przed maską wozu. Zakręcił gwałtownie w lewo i trafił w latarnię. Wóz wywrócił się do góry kołami akurat w środku płonącej plamy benzyny. Przygniótł kilku atakujących. Kierowca drugiej ciężarówki ciasnym skrętem ominął przewrócony pojazd i wpadł na tłum stojących za nim. Roztrącając i miażdżąc ludzi, wóz wbił się w oszkloną witrynę kwiaciarni po przeciwnej stronie ulicy. Rozległ się trzask, brzęk tłuczonego szkła, po którym nastąpiła chwila nienaturalnej ciszy przerywana jękami poranionych ludzi.
Po tej szczególnej chwili obie ciężarówki i tłum ludzi ogarnęła kula ognia. Podmuch eksplozji przewrócił Puttkamellę, a Gaveinem rzucił o mur. W okienkach płonących ciężarówek widać było gwardzistów, którzy nie zdążyli opuścić metalowych pułapek. Ktoś, płonąc jak pochodnia, wybiegł poza granicę ognia, po to tylko, aby znieruchomieć na bruku parę metrów dalej.
W pierwszym odruchu Gavein chciał ruszyć na pomoc, ale żar był zbyt mocny, palił twarz i oczy.
Wrócił do mieszkania. Ra Mahleine wstała z łóżka i zamierzała wyjść. Wpadli sobie w objęcia. Coś mówiła, szlochając.