– Śmierć przecież nie może zginąć. – Zrelacjonował jej pokrótce, co zaszło. – Idę pomóc Eddzie i innym. Oni siedzieli w salonie od frontu. Ty zostań tu, jesteś zbyt słaba.
– Mowy nie ma.
Zdarzały się sytuacje, kiedy z Ra Mahleine nie było dyskusji. Narzuciła sweter i kurtkę i zeszła, wspierając się na jego ramieniu.
Plama ognia już dogasała. Wokoło leżało wiele zwęglonych ciał. Gavein obszedł płonący obszar. Jęków nie było słychać. Ogarnięci ogniem zginęli, lżej zaś poszkodowani zdołali uciec. Od ciężarówki zajęła się drewniana kwiaciarnia. Właściciele patrzyli, jak ich majątek zmienia się w popiół. Wcześniej zawiadomili straż pożarną i pogotowie.
Salon zaścielały kawałki potłuczonego szkła. Telewizor grał na cały głos. Właśnie szedł program rozrywkowy, baletki gibały się zapamiętale w takt hałaśliwej muzyki. Spod stołu, zza kanapy i z innych zakamarków pokoju gramolili się mieszkańcy. Na szczęście skończyło się na drobnych skaleczeniach. Ostrzeżeni wrzaskami tłumu, w porę się ukryli.
Lorraine poszła na górę.
Na ulicy rozjęczały się syreny policji, karetek pogotowia i straży pożarnej. Gasili zgliszcza kwiaciarni, zbierali zwłoki. Do salonu weszło dwóch mundurowych, żeby spisać protokół, zebrać zeznania świadków.
Wróciła zapłakana Lorraine.
– Ojciec…! Leży i nie rusza się. Głowę mu rozbili kamieniem… Dranie!
– Gdzie leży? – spytał policjant.
Matka Lorraine pobiegła po schodach, wskazując drogę. Drugi z policjantów wezwał obsługę karetki. W parę minut zniesiono nieprzytomnego Edgara już podpiętego do kroplówki. W karetce kontynuowano reanimację, podawano tlen. Niestety, lekarz stwierdził zgon. Rozhisteryzowana Mryna oraz Lorraine odjechały karetką razem z sanitariuszami.
Przyczłapał Wilcox. Prawdopodobnie nie rozumiał, co się zdarzyło. Cuchnęło od niego wódką i sfermentowanym potem. Wsparł się o framugę i bełkotał:
– To wszystko… To jest tak… Ja tak samo zrobiłem. To przez takiego kogoś, jak ja. Nie mogę już wytrzymać. Nie mogę przestać – wyrzucał z siebie frazy bez związku.
Czknął i zatoczył się.
– Możemy zwinąć tego menela – powiedział policjant.
– Nie trzeba. On ma depresję. To porządny człowiek – odrzekł Gavein. – Pobyt w areszcie więcej by mu zaszkodził, niż pomógł. Nikt nie składa skargi na niego.
– Jak państwo chcecie – policjant wzruszył ramionami i wyszedł.
– Gavein – wybełkotał Wilcox. Był jedynym, który zwykle nie przekręcał jego imienia. – Nie wydaje ci się, że jesteśmy jedną osobą, tym samym człowiekiem.
– Mamy różne żony.
Dyskutowanie z pijakiem niepotrzebnie przedłużało bełkotliwe wywody.
– To popatrz do lustra. Sylwetki są podobne. No, ja jestem stary, ale poza tym…
– Nigdy nie pracowałem w policji.
– Praca jako kierownik antykwariatu wymaga tyle samo żądzy władzy, co praca jako stójkowy. – Logika Wilcoxa wędrowała sobie tylko znanymi ścieżkami.
– Jeśli tak uważasz, Harry – Gaveina ogarniało zniecierpliwienie.
– Mam na imię Hvar i urodziłem się w Lavath – Wilcox kontynuował z uporem pijaka. – Ra Mahleine i Ra Bharre – recytował z przerwami. – Kotka Manuł i Niedźwiedzica… Imiona zwierząt północy.
– Prześpij się, Harry, dobrze ci to zrobi – włączyła się Ra Mahleine, niezadowolona z porównania do Brendy.
– Patrz dalej, Dave… Obie to blondynki, dość podobne do siebie. Brenda przytyła, ale dawniej była smukła jak twoja żona.
– Ra Mahleine nosi okulary.
– Brenda też jest krótkowidzem, ale unika okularów.
– Dlatego mruży oczy?
Harry przytaknął, ale mogło to być pijackie, bezsensowne machnięcie głową.
– Harry, zapomniałeś o mnie – wtrącił swoje nieodłączne trzy grosze Haigh. – Ja też chcę być alter ego Dave’a. Obaj mamy białe żony. On jest fizykiem hobbystą, a ja zawodowcem. Poza tym ja wydobywam mózg z głowy za dwóch. Znaczy: za niego i za siebie.