W oddali piętrzył się potężny kompleks gmachów UN-u.
Zatrzymali się przy linii zasieków. Żołnierze ciekawie zerkali do środka sanitarki.
Po co się gapią, jak nie muszą, durnie? – pomyślał. – A nuż to się sprawdza.
Przebywszy zasieki, pojazdy ruszyły ku budynkom.
– Te wyburzenia, to na moją cześć?
– Tak, to też – mruknął Yull. – Sporo ludzi zaangażowało się w tę sprawę. UN dostał furę pieniędzy.
– Kto właściwie jest szefem tego?
– Głównym szefem jest Botta, ale obecnie swój program realizuje Syskin.
– Swój program?
– Było kilka konkurencyjnych projektów. Wybrali Syskina. Ale inne trzymają w zanadrzu, jeśliby ten nie wypalił.
– Pochlebia mi to.
Omer poprosił Gaveina, żeby ten założył plastikowy kombinezon podobny do ich strojów. Miał oddychać powietrzem zasysanym przez filtr i wydychanym do butli. Cienkie tworzywo nie utrudniało rozmowy. Samochody wjechały na dziedziniec instytutu. Wnętrze sanitarki spryskano mocnym środkiem dezynfekującym.
– Po co to?
– Syskin zaplanował wszechstronny program. Niemal na pewno nie są to żadne cholerne bakcyle, ale nie warto ryzykować.
Odkażanie nie trwało długo. Drzwi samochodu otworzyli ludzie ubrani w skafandry, następnie tunelem z przezroczystego tworzywa wprowadzili Gaveina do wnętrza gmachu.
Umieszczono go na terenie specjalnie przystosowanego oddziału zakaźnego szpitala instytutowego. Wszyscy, z którymi się stykał, nosili identyczne, plastikowe stroje. Proszono go, by nie zdejmował swojego, póki nie będzie wyników badań bakteriologicznych. Nawet toaleta była odpowiednio skonstruowana. Strój dopinał się do deski sedesowej, zaś użycie powiązane było z myciem siedzenia oraz suszeniem w strumieniu ciepłego powietrza. Następnie automat pakował kawałki kału jak najcenniejsze skarby; podobnie mocz czy ślinę. Gavein nie spotykał się z szefami programu, nie oglądał ich nawet na ekranie. Szczegółowymi testami kierowali biolog Yullius Saalstein oraz Omer Ezzir, fizyk.
Gavein wiedział, że ich zwierzchnikiem jest jakiś tajemniczy lekarz. Bawiła go ta drabina służbowa, widocznie komuś niezbędna; bawiło go tchórzostwo nieznanego lekarza. Wystarczało przecież, by Gavein zwrócił na niego uwagę.
Ludzie Medvedca prowadzili biuro ewidencji zgonów. Wynajdywali ciągi przyczynowe wiodące od ofiar do Gaveina. Gromadzili wszelkie szczegóły. Fakty, które jak nitki pajęczyny mogły wieść do siedzącego w jej środku mimowolnego sprawcy. Mniej interesowały ich przyczyny zgonów, bardziej zaś to, czy śmierć wiąże się w jakiś sposób z Imieniem Ważnym denata. Reszta należała do policji.
Na przesłuchaniach pytali Gaveina o drobiazgi, gdyż ważniejsze fakty znali od dawna. Powtarzał to samo, co relacjonował już wiele razy. Wątpił w sens takiej działalności: przecież gdyby równie starannie analizować wszystko, co robił każdy obywatel, to udałoby się zawsze znaleźć jakieś powiązania jego losu z losem dowolnego innego człowieka.
Jednakże nieznani szefowie bardziej wierzyli ludziom Medvedca i ich statystykom. Zgony klasyfikowano według stopnia powiązania z Gaveinem. Aktualną liczbę zgonów z rozbiciem na kategorie, codziennie ogłaszano w lokalnej telewizji UN-u. Za każdym razem Gavein oczekiwał na przypadek bez związku z nim, ale w tej rubryce niezmiennie widniało zero. W rubryce: „Prawdopodobny brak związku z G.T.” też widniało zero.
Gavein nie mógł korzystać z telefonów, ale zapewniano go, że codziennie ktoś komunikuje się telefonicznie z Ra Mahleine. Gavein mógł słuchać jej głosu nagranego na kasecie.
– Scholl przywozi mi regularnie pigułki, po których jestem silniejsza i nie sypiam w ciągu dnia – mówiła Ra Mahleine. – Dostarczyli mi fotel na kółkach. Lorraine wozi mnie ulicami wokół domu. Ostatnio Lailli pogorszyło się. Fatima uprosiła, żeby i Lailla od czasu do czasu woziła mnie na spacery. Wilcox powiesił się i od tego czasu Brenda pije na okrągło. Rzadko widzę ją trzeźwą. Okoliczne domy są opuszczone, sklepy pozamykane, a całe zaopatrzenie, w tym alkohol dla Brendy i to wszystko, czego sobie zażyczymy, dowozi policyjna furgonetka.