Выбрать главу

Zauważył wystającą spod gruzu rękę. Po chwili częściowo odkopał zwłoki Nylund. Miała pecha: jej głowę roztrzaskał ostry kawał muru.

On sam miał więcej szczęścia. Przed padającą ścianą osłonił go stół operacyjny i wywrócony wózek, a później kamienie tylko zsunęły się na niego.

Krążył po sali na oślep, szukając wyjścia. Podłoga zakolebała się. Należało jak najszybciej opuścić grożącą zawaleniem ruinę.

55.

Przez pulsujący ryk, przypominający chwilami raczej serię wybuchów, usłyszał czyjś głos. Spod gruzu wystawały ramiona i głowa Saalsteina.

– Co z tobą?

– Cholernie boli mnie lewe ramię. Nie mogę się ruszyć – przytomnie odpowiedział Saalstein.

– Leż spokojnie. Możesz mieć połamane kości – Gavein zabrał się do pracy. Usuwał fragmenty płaskich płyt gipsowych. Obawiał się, czy tamten nie ma uszkodzonego kręgosłupa.

– To było cholerne trzęsienie ziemi. Zaczęło się dokładnie, kiedy Barth skończył trzeci zastrzyk – powiedział Saalstein. – Wszystko stanęło na głowie.

– A ja myślałem, że to tylko moja świadomość fika koziołka.

Skończył robotę.

– Spróbuj sam się podnieść, Saalstein. Nie chcę mieć na sumieniu twojego paraliżu, jeśli masz złamany kręgosłup.

Saalstein poruszył ręką, nogą, następnie zaczął się niezdarnie gramolić.

– Jest nieźle. Boli mnie lewe ramię, aż promieniuje. Za to z kręgosłupem jest chyba w porządku. Pomóż mi wstać, Throzz.

Podniósł Saalsteina.

– Teraz musimy się stąd wydostać. Przydałby się temblak. Ręka boli jeszcze bardziej.

– Co ja ci znajdę? – Gavein wzruszył ramionami. – Tu nie ma, może w innej sali. Sprawdźmy wyjście na korytarz. Tam jest dużo potłuczonego szkła.

Podłoga znów zadrżała.

– Warto się pospieszyć.

Gavein usuwał gruz. Saalsteinowi biegały przed oczyma mroczki. Jego lewe ramię prawdopodobnie nie było złamane, tylko mocno stłuczone. Gruz osypywał się. Gavein odsłonił zimne, pocięte szkłem zwłoki Syskina. Śmierć dosięgła go, gdy wybiegał z sali. Odwlekli trupa za nogi, dzięki temu udało się otworzyć jedno skrzydło drzwi. Z metalowej ramy odpadły resztki szyby. Drgania podłogi nasiliły się. Tym razem huk przypominał przetaczający się grzmot.

– To chyba jeszcze gorszy syf niż trzęsienie ziemi – zauważył Gavein.

Saalstein wzruszyłby ramionami, gdyby nie miał stłuczonego obojczyka.

– Będziemy się martwić, jeśli stąd wyleziemy – burknął.

Szli wznoszącym się, zawalonym gruzem korytarzem.

W niektórych miejscach strop był zerwany i widać było wyższe lub niższe kondygnacje. Trafiali na leżące zwłoki. Sprawdzali, czy nie ma oznak życia, ale ich nie znajdowali. Żywi zbiegli wcześniej. Gdzieś zebrała się kałuża wody z rozerwanej instalacji. Gavein umył dłonie i twarz. Na uwagę Saalsteina, żeby się pospieszył, odparł, że może lepiej, jeśli David Śmierć przestanie istnieć.

– To nie takie proste. – Saalstein kopnął kawałek cegły i jęknął, bo szpila bólu przebiła ramię.

Klatka schodowa była zrujnowana; odpadła ściana zewnętrzna. Schodzili po trzęsących się schodach, wiszących od jednej strony nad przepaścią. Z góry sypał się tynk.

Gavein wychylił się i spojrzał na dziedziniec.

– Saalstein, popatrz, tam lecą spore głazy!