– Wulkan załatwił, nie ja.
– Na jedno wychodzi.
– Mówiłeś, że były głosowania. A ty jak głosowałeś?
– Oczywiście za. Uważałem, że to najlepsze rozwiązanie.
– To dlaczego nie wypchniesz mnie z tej kryjówki, jak przelatuje któraś z eskadr? Dostanę serię z karabinu maszynowego i po sprawie. Thomp zmarnuje mniej państwowych pieniędzy.
– Są trzy powody – odpowiedział Saalstein po zastanowieniu. – Wymienię je w przypadkowej kolejności. Po pierwsze, uratowałeś mi życie, wyciągając spod gruzów. A Thomp i cała reszta chcą mnie zabić. Gdyby nie ty, leżałbym tam porozrywany na kawałki ich bombami – wskazał w kierunku ruin. – Po drugie, gdyby chłopcy Thompa zobaczyli cię, to nie skończyłoby się na strzelaniu z karabinu maszynowego, ale cały teren w promieniu kilometra obsypaliby taką liczbą bomb i rakiet, że i ze mnie nic by nie zostało. A po trzecie, gdybym nawet zdecydował się poświęcić dla ludzkości i zginąć, to jestem przekonany, że zginąłbym tylko ja. A ty znowu uszedłbyś z życiem. Nie można przecież zabić Śmierci.
– Wierzysz, że jestem Śmiercią?
– To nie jest wiara. To przyjęcie najprostszej rozsądnej hipotezy tłumaczącej fakty. Po prostu jesteś.
Raz za razem nadlatywały eskadry Thompa i rozbijały budynki UN-u w coraz drobniejszy pył. W miarę jak ruiny były coraz niższe, wyłaniał się zza nich powstający wulkan: jezioro ognia, krateru jeszcze nie miał. Z wnętrza bluzgały języki lawy i wystrzeliwały płonące głazy, a strumień dymu formował ciemną chmurę. Gavein pomyślał, że powstający stożek na zawsze pogrzebie resztki UN-u. Kilkakrotnie śmigłowce zrzuciły ładunek tak blisko, że odłamki zaświstały wokół głazów, ale w kryjówkę pod skarpą nie trafiły.
58.
Czekali do wieczora, chociaż śmigłowce nie pojawiały się już od paru godzin. Mimo mroku, ledwie rozjaśnianego błyskami wulkanu, trzeba było znaleźć wyłom w nawieszającej się darni lub zwisających płatach asfaltu. Gavein wspiął się pierwszy, pomógł Saalsteinowi. Na górze rozejrzeli się: obszar nadmorski obniżył się o kilkanaście metrów względem poziomu Davabel. Widać było języki lawy ściekające z tworzącego się wzgórka wulkanu. Cały obniżony obszar był pofalowany i pocięty dziesiątkami szczelin i pęknięć. Za tym potrzaskanym skrawkiem terenu był już ocean, chociaż skrywał go klif i mrok.
Kto by przypuścił, że trzy tygodnie temu stały tu imponujące gmaszyska – pomyślał Gavein.
Poszli w kierunku widocznych w oddali budynków Davabel. Wokół walał się gruz, fragmenty murów, framug, okien i inne przedmioty pochodzące z budynków zburzonych na cześć przybycia Gaveina do Urzędu Naukowego.
Nurtowała go natrętna myśl.
– Słuchaj Saalstein, czy zabicie Haigha i Lailli mogło być częścią planu Thompa?
– Nic mi o tym nie wiadomo, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Sądząc po dzisiejszym wyczynie, potrafi wiele. Mogli mu podsunąć jakąś teoryjkę o zakażeniu śmiercią.
– Ty wiesz coś o Ra Mahleine! – wrzasnął Gavein i szarpnął Saalsteina za kurtkę. – Gadaj, skurwielu, bo ci łeb rozwalę kamieniem!
– Uspokój się, Throzz. Nic nie wiem. Wczoraj na pewno jeszcze żyła. Jeśli wczoraj była ta twoja operacja… A jak będziesz się darł, to ściągniesz nam na głowę jakiś patrol.
Podziałało. Gavein zwiesił głowę i szedł spokojnie.
Mijali obszar, gdzie z ziemi unosiły się z sykiem kłęby pary wodnej. Znów śmierdziało dwutlenkiem siarki. Na ziemi tworzyły się jasne wykwity, małe nieregularne wzniesienia, jakieś grzybki, paliki.
– Fumarole – powiedział Saalstein. – Wykształca się piękny obszar wulkaniczny ze wszystkimi szykanami. Dotąd znałem to tylko z książek. Wulkany są wyłącznie w Ayrrah, na północy i na samym południu.
Znowu szli w milczeniu.
– Jutro Thomp wjedzie tu czołgami. Sądzę, że tej nocy wpadnie na ten pomysł. Pewnie nie śpi i medytuje, czy właściwie wypełnił swój obowiązek.