Выбрать главу

– Jak się przedostaniemy przez kordon, który otacza cały teren?

– Może nie ma kordonu. To trzęsienie ziemi musiało być solidne, skoro teren się zapadł i powstał wulkan. Jeśli dosięgło zabudowań Davabel, to kordonu może już nie być.

– A jeśli jednak będzie?

– To damy się złapać. Tobie i tak nic nie zrobią – jak uczy doświadczenie. A do mnie nic nie mają.

Wreszcie dotarli do pierwszych domów. Kordonu nie było. Szli mroczną ulicą, depcząc po potłuczonym szkle. W poświacie rozgwieżdżonego nieba widać było, że wiele budynków zostało poważnie uszkodzonych. W żadnym z okien się nie świeciło. Tu i ówdzie stały porzucone samochody. Saalstein spróbował uruchomić jeden, potem drugi.

W którymś kolejnym znaleźli kluczyk w stacyjce. Silnik zaskoczył Saalstein prowadził jedną ręką, Gavein zmieniał biegi. Jechali wolno, niepewnie. Saalstein odważył się zapalić światła. Miasto wyglądało na wymarłe. Jechali aleją, więc nie oddalali się od wybrzeża. W ciemności nie dało się odczytać jej numeru.

Po godzinie jazdy dotarli do normalnie oświetlonych ulic. Gavein odetchnął. Przestał obawiać się, że kataklizm zniszczył całe Davabel, a wszyscy zginęli.

Mijali pojedyncze samochody. Na chodniku trafiali się przechodnie. Saalstein skręcił w prawo, na północ. Tu nic nie wskazywało na to, że na południowo-wschodnim skraju Davabel miało miejsce trzęsienie ziemi.

59.

Podjechali do stacji benzynowej. Saalstein przygotował banknot.

– Do pełna – rzucił facetowi z obsługi, nie wysiadając z wozu. Ręka na temblaku i kombinezon mogły wydać się podejrzane. Gavein, jak przystało na Śmierć, siedział ukryty w mroku.

Mężczyzna wrócił po zapłatę.

– U was też się trzęsło? – zapytał. – Bo u mnie nawet budzik spadł z komody.

– Jeszcze bardziej – odburknął Saalstein zgodnie z prawdą. – Myślałem, że mi flaki wyskoczą gardłem.

Mężczyzna zachichotał.

– Tego Śmiercia załatwili dzisiaj na dobre. Podobno zbombardowali cały teren. Nawet mysz nie przeżyła. Mówili w telewizji.

– Słyszeliśmy, jak przelatywali.

– Albo go wulkan załatwił, albo nasi chłopcy. Wreszcie będzie spokój.

Zajrzał do wnętrza wozu.

– Hej…! Ty masz łapę rozwaloną. Trzeba ściągnąć pomoc.

Saalstein podał mu banknot.

– Poradzę sobie. Mogę nią ruszać. Jest tylko potłuczona.

– Ty masz, chłopie, mundur UN-u… A możeś ty Śmierć? – Spojrzenie nieznajomego stało się poważne, resztki uśmiechu błąkały się jeszcze na ustach.

– Nie wiesz, że temu Śmierciowi ciało odchodziło od kości i że biegał z gołą czaszką? – Saalstein powtórzył stary dowcip.

– Kości mu się też rozleciały w różne strony, jak go nasi chłopcy obsypali bombami – mężczyzna roześmiał się i wydał Saalsteinowi resztę.

Ruszyli.

– Myślisz, że to kupił? – zapytał Saalstein.

– Myślę, że właśnie dzwoni na policję. Saalstein skinął głową.

– Ja też tak sądzę. Masz jakiś pomysł?

– Mam zupełny zatward.

– Co?

– Nie wiem. Skręć w bok i omiń parę przecznic, a potem jedź równoległą do tej tak szybko, jak możesz.

– Dość głupawe.

– Zgadza się. To tak zrób. Jeszcze jedno: ściągnij ten temblak. Ręka ci już nie odleci. Po co każdy ma go widzieć.

Saalstein przyspieszył. Jechali całą noc i nikt ich nie zaczepił. Widocznie mężczyźnie na stacji benzynowej nie chciało się zadzwonić na policję, a może spotkał innych uciekinierów z UN-u.

60.

Następnego dnia przed południem dotarli do Centralnego Davabel. Tak jak i okolice UN-u, zostało opuszczone przez mieszkańców. Kordonu nie było.

Może już nie jest potrzebny? – pomyślał ze zgrozą Gavein.

Dojechali do 5700 Alei. Saalstein zatrzymał wóz na skrzyżowaniu.

– Wysiadaj, Throzz. Odwiozłem cię na miejsce. Masz przed sobą najwyżej pięćdziesiąt przecznic. Za dzień dojdziesz. Wracam do domu, pieprzę to wszystko. Dalej cię nie zawiozę, bo możesz mieć w domu gości, których nie chciałbym spotkać.