Выбрать главу

– W porządku, Saalstein. I tak dużo dla mnie zrobiłeś.

– Wyświadcz mi za to jedną przysługę.

– Jaką?

– Raz mi uratowałeś życie, to nie załatw mnie po swojemu, dobrze?

– Gdybym miał na to jakikolwiek wpływ, to ani ciebie, ani nikogo innego… Rozumiesz? – Gavein uścisnął mu dłoń.

– Rozumiem, to znaczy chciałbym zrozumieć. Żeby chociaż ta twoja Ra Mahleine była zdrowa i cała.

– Skąd znasz jej imię z Lavath?

– Z protokołów przesłuchań.

Saalstein skinął Gaveinowi i zatrzasnął drzwiczki.

W tym momencie Gavein dostrzegł ich kątem oka i zanurkował do bramy. Był szybki, nie zauważyli go. Zza rogu wyszedł patrol, chyba z ośmiu gwardzistów. W hełmach i panterkach; na plecach nieśli broń automatyczną.

– Hola! Hola! – krzyknął ich dowódca do Saalsteina. – Nie tak szybko. Wysiadać!

Żołnierze wycelowali broń w furgonetkę. Dwóch miało ręczne granatniki. Mogli rozbić wóz na strzępy.

Saalstein wysiadł. Gavein tkwił w bramie, bojąc się ruszyć, całą scenę widział w szczelinie uchylonych wrót.

– Rączki – powiedział jeden z nich i machnął lufą automatu.

Saalstein posłusznie podniósł ręce do góry.

– Obszukać go – rozkazał dowódca. Mówił cicho. Nie musiał krzyczeć. Ton jego głosu nie dopuszczał sprzeciwu.

– Chwileczkę! Jestem doktor Yullius Saalstein z Urzędu Naukowego.

– Spokojnie! Nie ruszaj się! – żołnierz dźgnął Saalsteina lufą automatu w plecy.

Drugi z nich rozpiął mu zamek kombinezonu i wyciągnął garść banknotów.

– Sierżancie…! On jest nadziany jak kaczka świąteczna – pokazał dowódcy pieniądze.

– To wybierz nadziewkę, Brown. Kratz, nadstaw nocnik.

Żołnierz wybierał garściami banknoty spod kombinezonu Saalsteina. Wsuwał rękę po łokieć i wydobywał ciągle nowe. Drugi z nich zdjął hełm i do niego składali łup.

– Z tyłu też ma garba – zauważył ten, który mierzył Saalsteinowi w plecy.

– Wyleczymy garba – Brown wsadził mu łapę aż na plecy.

– Jestem doktor Yullius Saalstein z Urzędu Naukowego, Yullius Saalstein, kierownik Wydziału Biologicznego UN – powtarzał jak ogłupiały. – Żądam natychmiastowego skontaktowania z generałem Thompem!

– Ho! Ho! Ho! Ale mu się zachciewa! – zarechotał sierżant.

Brown wyciągał pieniądze garść za garścią. Kratz ubijał je pięścią w podłożonym hełmie. W końcu przestał.

– To będzie tyle. W dupie mu grzebał nie będę.

– Wystarczy. Brown, odsuń się na bok – powiedział powoli sierżant.

– Co wy chcecie zrobić!? – krzyknął Saalstein. – Żądam skontaktowania z Thompem! – znowu zaczął swoje. – Pożałujecie! Thomp wam nie daruje!

– To jest pieprzony złodziej – powiedział sierżant. – Właśnie obrabował kasę sklepową. Prawda, Bobrov?

– Tak jest, sierżancie. Widzieliśmy, jak rabował kasę sklepu – odpowiedział ten, co mierzył wcześniej Saalsteinowi w plecy.

– Rozbił witrynę i rabował sklep – powtórzył obojętnie inny. Podszedł do najbliższej witryny i rozbił ją kolbą. – O, właśnie ten sklep obrabował.

– Nie wygłupiajcie się…! Ja…! Ja…! – krzyknął Saalstein. Nagle odwrócił się i rzucił do ucieczki.

Sierżant od niechcenia pociągnął za spust. Rozległ się suchy trzask serii wystrzałów. Na bruk posypały się łuski. Saalstein runął, jak ścięty kosą; jeszcze trzepotał w konwulsjach. Wokół niego zbierała się kałuża krwi.

– Rzucił się na mnie. Działałem w obronie własnej – powiedział sierżant.

– Tak jest, działał pan w obronie własnej – powtórzył Bobrov.

– To był chyba jakiś szaleniec, może gwałciciel – podsumował Brown.

– No, to teraz podzielić to na osiem równych części – rozkazał sierżant.

Gwardziści nadstawili hełmy, a Brown, głośno odliczając kwoty, rozdzielał łup. Swoją część chował od razu do kieszeni.