Выбрать главу

– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Gdybym mogła urodzić tego stawonoga, to może byłby spokój. Mogłabym wtedy urodzić ci kogoś innego. A tak, to tylko ten stawonóg mnie obgryza, aż wióry lecą… czerwone.

– Co na to Nott?

– Scholl? Od trzech dni nie dzwoni.

– Miała przecież zrobić ci tę operację.

– Do pewnego czasu się kontaktowała, przywozili od niej lekarstwa, które mi przepisała. A teraz nic, cisza. Wszystko się urwało.

– Trzeba zrobić z tym porządek. – Podniósł się.

– Co zamierzasz zrobić?

– Zadzwonić do Thompa. Przerwać mu triumfalną odprawę po akcji.

– Zwariowałeś? Dowie się skurwiel, że żyjesz.

– To co? Musimy coś jeść. Ktoś powinien wywieźć trupy. I muszą cię leczyć. Ostatecznie zrobili mnie Davidem-Śmiercią i z tego powodu winni mi są wiele.

– Gavein – powiedziała. – Udało nam się przetrwać wielkie niebezpieczeństwo. Nie trzeba kusić losu dalej. David Śmierć to wymysł Eddy, podchwycony przez głupiego Medvedca, który uruchomił to paranoiczne śledztwo. Myślę, że równie dobrze można udowodnić, że Śmiercią jest Medvedec. Albo ten Thomp czy ktokolwiek inny. Jedyną informację o śmierci niosą Imiona Ważne i nic poza tym.

Słowa Ra Mahleine potwierdzały jego wewnętrzne przekonanie. Nie chciał uwierzyć, że jest Śmiercią.

63.

Podszedł do niej od tyłu i wsunął dłonie w jej włosy.

– Zaplotę ci warkocz, Kocie Manule. Chcesz?

Nie odpowiedziała, ale oparła głowę wygodniej.

– Lorraine – odwrócił się. – Przynieś jakiś grzebień, tylko czysty, nie pochlapany.

Nie zareagowała.

– Wybacz, Lorraine – speszył się własnym zarozumialstwem. – Ale nie traktuję cię jak służącą…

– Jest w porządku. – Tym razem usłuchała i zniknęła w drzwiach.

Zaraz jednak wróciła, przerażona i szlochająca.

– Przepraszam, Dave, ale grzebień jest w komódce pod lustrem, a tam na podłodze leży mama i patrzy na mnie. Ja nie mogę – rozpłakała się w głos.

Na parterze zastał poprzewracane meble, połamane stołki; wszędzie plamy krwi. Edda leżała na podłodze, jej rozbita czaszka odsłaniała mózg; zastygłe, przekrwione oczy były otwarte; palce lewej ręki zgruchotano; w wyciągniętej prawej dłoni trzymała strzęp tkaniny.

Massmoudieh leżał na kanapie w kuchni otoczony ciemną kałużą; w kącikach ust miał zaschłą, różową pianę; jego ciało na piersiach stanowiło krwawą, postrzępioną masę. Musiał dostać kilkadziesiąt pchnięć bagnetem. Kanapa była podziurawiona w wielu miejscach. Chłopcy sierżanta Kusyja nie zawsze trafiali do celu. Fatima siedziała w fotelu z głową odchyloną do tyłu. Na wysokości prawego obojczyka zaczynała się brunatnoczerwona głęboka bruzda i kończyła na wysokości lewego biodra. Jak wstęga upiornego orderu. Seria z karabinu przebiła oparcie fotela na wylot, kałuża krwi zebrała się za nim.

Wbiegł na piętro. Drzwi były rozbite. Mryna leżała na podłodze; widać było, gdzie została trafiona – krwawych plam było przynajmniej osiem; mętny wzrok wbiła w sufit; usta rozdziawione jak do krzyku. Ostrożnie obszedł ją, aby nie wdepnąć w kałużę. Lustro stłuczono, ale komoda ocalała. Wziął grzebień z szuflady i schował do kieszeni.

Apartament Wilcoxów był zdemolowany. Wokół walały się puste butelki po wódce. Brenda leżała na tapczanie zwinięta w kłębek. Tutaj spotkała ją seria pocisków. Woniało alkoholem.

Może dobrze – pomyślał. – Może była nieprzytomna.

Nie zgwałcili jej. W przepoconej, brudnej odzieży, cuchnąca wódką, nie wydała się im wystarczająco ponętna.

Drzwi do jego mieszkania też rozbito. Anabel leżała z rozrzuconymi nogami na materacu. Głowę miała odgiętą do tyłu, twarzy nie było widać, tylko dziurki od nosa. Ciało miała półdziecinne, białe i nie uszkodzone. Podszedł krok bliżej. Na szyi zaciśnięto jej pasek od podomki.

Jej twarz wyglądała przerażająco: oczy nieruchome, białka nabiegłe krwią; skóra sinoszara, obrzmiała; z ust wyłaził napuchły język; pod jej lewą piersią zauważył niedużą owalną ranę od uderzenia bagnetem. Któryś z oprawców skrócił jej mękę. Uderzenie było bardzo silne, ostrze przebiło na wylot ją i materac.