Karawany giną w czarnej mgle. Pojazdy trzymają się wytyczonej linii, a rejs o wyższym numerze porządkowym nie dotrze przed rejsem o niższym. Jeśli dotarł już kurs następny, a poprzedni jeszcze nie, znaczy to, że ten przepadł.
Komunikację lotniczą utrzymuje się wyłącznie ponad obszarami płaskowyżów, gdyż żaden ze śmigłowców, które kiedyś wyleciały ze śmiałkami nad pustynię, nie wrócił, ani nie dotarł do celu. Nawet nad Krainami unika się niepotrzebnych lotów, aby silny wiatr lub błąd w nawigacji nie zniosły maszyny znad płaskowyżu.
Było już bardzo późno, gdy Gavein podniósł zmęczone oczy znad pożółkłych stronic.
Nie jestem najważniejszym czytelnikiem tej książki – stwierdził. – Może Wilcox nim był.
Ra Mahleine spała na fotelu, podwinąwszy nogi. Na jej kolanach leżała odłożona robótka. Wyjął z jej rąk druty. Lorraine skulona w kłębek spała z rozdziawionymi ustami. Telewizor cicho trzeszczał i migał różnokolorowymi plamkami. Już dawno odegrano hymn Davabel. Przekręcił gałkę wyłącznika. Potem zaniósł żonę do łóżka. Była lekka. Obudziła się na jego rękach i poszła umyć. Lorraine nie budził, gdyż mogła nie usnąć drugi raz. Ra Mahleine wyszła z łazienki w długiej nocnej koszuli, ukrywającej wychudzenie. Dla niego była piękna jak dawniej. Powiedziała, że ma zawroty głowy. Objął ją w pasie i doprowadził do łóżka. Usnęła natychmiast.
69.
Spali prawie do południa. W kuchni Lorraine pichciła jedzenie. Zaraz po przebudzeniu Ra Mahleine dostała ostrych bólów i ledwie zdążyła do toalety, dostała silnego krwotoku. Zasłabła na sedesie. Powiedziała potem, że wylała się z niej szklanka krwi. Ambulans przybył w samą porę, towarzyszyła mu furgonetka. Scholl nie przyjeżdżała wcześniej, bo miała zakaz wydany przez komitet Thompa. Zrobiła zastrzyk i krwotok ustał. Posadzili Ra Mahleine w cieniu przed domem. Był słoneczny, chłodny dzień wiosenny. Lorraine zawinęła ją w zielony koc z nadrukiem: „Siły Zbrojne Davabel”. Ra Mahleine wypiła coś zimnego, zażyła parę pigułek na wzmocnienie i spokojnie zasnęła.
– Chciałam z tobą porozmawiać, Dave – powiedziała Scholl.
Nie oczekiwał niczego dobrego po tej rozmowie. Mogłaby usunąć tego sznycla – pomyślał, niechętnie spoglądając na jej drugi podbródek.
– Chodzi mi o Magdę – zaczęła. Wydawało się, że obwisły podbródek spełnia rolę rezonatora i nadaje szczególnej głębi i dźwięczności jej słowom.
– Tak?
– Ta operacja nie ma najmniejszego sensu. Po co ją kroić, jeśli niczego to nie zmieni…? To jest guz wtórny, są inne przerzuty, operacja tylko przyspieszy ich rozsiewanie. Prawdopodobnie guz pierwotny usunięto w czasie rejsu więziennego.
– Ra Mahleine nie mówiła o żadnej operacji na statku.
– W kartotece jest zapis, że był zabieg. To nie była operacja. Ona mogła myśleć, że to zabieg kosmetyczny.
– Scholl, musisz zrobić wszystko, żeby ją uratować. Ona musi żyć.
– Są sytuacje, kiedy lekarz może tyle, co ktokolwiek z ulicy, to znaczy nic. Musisz liczyć na cud, Gavein – taka jest prawda.
– Ten cud musi się zdarzyć, Scholl. – Gavein patrzył na nią natarczywie, aż straciła pewność siebie: może on właśnie tak zaraża śmiercią?
– Też tego chcę, ale cuda zdarzają się zbyt rzadko. – Rozłożyła ręce. – Natomiast krwotoki będą powtarzały się coraz częściej. Zakładając, że na statku wykryli w porę guz pierwotny, miała trzydzieści procent szans na wyzdrowienie. Obecnie, niestety, zero.