Złapał się na tym, że bezwiednie rozdrapuje sobie skórę.
– Jak długo będzie żyć? – wydusił.
– Dwa tygodnie, może trzy.
Zapadło milczenie.
– Musi być inne wyjście. To nie może tak się skończyć. Po co to wszystko?
– Sam jesteś zdumiewającym zjawiskiem, Dave – Scholl spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem drapieżnego ptaka. Jednak zwisły podbródek zdemaskował – to ptactwo domowe.
– Rozsiewasz śmierć wokół siebie, więc może też potrafisz przedłużać życie? To mogą być dwie strony tej samej rzeczy. Musisz lepiej poznać samego siebie. Może właśnie tam jest rozwiązanie?
– To podsunął ci ktoś od Medvedca?
– On sam.
Rozmowę przerwali policjanci. Dostarczyli żywność, gazety, drobiazgi dla Lorraine. Medvedec solidnie wywiązywał się z umowy. Gavein chciał zapłacić – miał dość pieniędzy – ale koszty pokrywał rząd Davabel.
Gdy wozy odjechały, Gavein rozsiadł się na kanapie i sięgnął po Gniazdo światów.
Nie zamierzał nic rozwiązywać. Miał nadzieję, że lektura oderwie go od przygniatającej rzeczywistości.
70.
Rozwarł książkę znacznie dalej, niż skończył wczoraj.
Spig Bolya, otwierając puszkę, rozlał piwo. Teraz biernie oczekiwał ataku żony: na obiciu fotela widniała brązowa, śmierdząca plama. W telewizji demonstrowano właśnie nowy model amido. Zachwalany wóz ochoczo podskakiwał na bezdrożach, ciągle czysty i lśniący, mimo brutalnych, bardzo malowniczych odkosów błota puszczanych spod rozpędzonych kół. Donośny głos spikera proponował nowe, szczególnie korzystne warunki zakupu – bez wpłaty na początku i bez płacenia rat przez pierwsze trzy miesiące eksploatacji.
Ten nowy amido civic byłby w sam raz… – ospale zakołatało pod czerepem Spiga.
Poprzedni samochód, Sitta Vekand, spłacili ledwie częściowo, a już się im znudził. Palił trochę za dużo, a bagażnik wydawał się za ciasny. Amido był wprawdzie mniejszy, ale za to tańszy, więc raty powinny być znośniejsze.
Żona Spiga, Suzi, szykowała późny obiad. Jej obłe fragmenty pojawiały się w drzwiach kuchni. Suzi była niska i tęga jak jej mąż. Miała twarz dobrze odżywionego gryzonia o oczkach jak czarne koraliki i pucołowatych policzkach. Byli oboje tak podobni do siebie, że brano ich za rodzeństwo. Podniecona Suzi mówiła dużo i bardzo szybko, wysokim nerwowym głosem.
Świadomość nieuchronnej reakcji żony nadawała sączonemu piwu metaliczny posmak. Czuł się, jakby kawałek metalu wgniatano mu między żołądek a wątrobę.
Produkują dziadostwo, co się rozlewa… Zerknął na niestarannie nadrukowaną etykietkę: spod rozsuniętych barw wyzierała srebrzysta aluminiowa blacha. Z zemsty pogniótł cieniutką blaszkę, ale nie dość mocno, tak by resztka piwa się nie wylała, ani by się nie zranić.
Należy uregulować kredyt w sklepie.
Pobyt w Mougarrie dobiegał końca. Wkrótce mieli przenieść się do Tolz. Najpierw Spig, a dwa dni po nim Suzi. Wiązało się z tym wiele spraw do załatwienia – przede wszystkim umowy kredytowe, a było ich kilkadziesiąt. Bolya nie byli wyjątkiem: Wszyscy kupowali na kredyt, gdyż mało kto miał dość gotówki. W miarę pobytu w Mougarrie wzrastało zaufanie banków i można było negocjować coraz korzystniejsze oprocentowanie. Spig i Suzi mieszkali tu już piętnaście lat, więc byli obywatelami szczególnie godnymi zaufania. Kupowali wiele i w porównaniu z innymi żyli na niezłym poziomie.
Spig wpadł na pomysł uniknięcia awantury. Tym pewniejszej, że odgłosy z kuchni donosiły, jak istotne porażki kulinarne ponosi jego żona.
Zadzwonił do sąsiada z góry. Piwo, zaskoczone gwałtownym ruchem, złośliwie oblało nogawkę spodni. Opalizujące bąbelki przemieniły się w owalną plamę. Stęknął boleśnie.
Gary Wialic był kierowcą wielkiej ciężarówki. Woził przesiedleńców do Tolz. Spig zaprosił go na piwo. Nie przepadał za nim, bo za nikim nie przepadał, ale Suzi chętnie posłucha o podróży i łatwiej przełknie zniszczone obicie i poplamione spodnie Spiga. Wieczór był krótki (oboje pracowali do późna), ale wykrojenie z niego godzinki na rozmowę nie powinno rozwścieczyć Suzi.