71.
Gary dostał puszkę piwa Samotny Żagiel, które i jemu sprawiło psikusa. Wyssał pochlapany mankiet. Był w zielonej, flanelowej koszuli w czarną kratę, na której plama po piwie nie była widoczna. Od ostatniego prania wiele kropel piwa wsiąkło w tę koszulę. Wialic właśnie wrócił z kursu. Nie zdążył jeszcze się przebrać. Był w ciemnoszarym kombinezonie roboczym na szelkach. Napis głosił: „Linie Transportowe Emigrant”.
Piegowata twarz Wialica była szara i pomięta, oczy podsiniaczone. Nie spał prawie dobę. Zaproszenie przyjął wyłącznie dlatego, że w lodówce skończyło się piwo, a sklepy już pozamykano.
Suzi rozdzieliła przypalone frytki do trzech tekturowych rynienek i dorzuciła po łyżce pikantnego sosu.
– No i jak kurs? – Spig miał nieprzyjemny, zbyt wysoki głos.
– Zwyczajnie. Dwadzieścia dni w kółko. Dobra robota, dobrze zapłacona.
– Była czarna mgła?
– Zawsze jest. Tym razem tylko parę godzin. Znaczy, w ciągu całej drogi parę godzin.
– Ciekawe, jak taka mgła wygląda? – W kącikach ust Suzi zebrały się dwie lepkie, brunatne krople sosu. W czasie pierwszej przeprawy (z Tahian do Mougarrie) ze strachu ani razu nie wyjrzała przez okno.
– Taki czarny, postrzępiony kleks. Jak jest gdzieś z boku, to mnie nie obchodzi. Jak rozłazi się po trasie, to trzeba w nią prosto wjechać i uważnie śledzić wskaźniki, żeby wóz nie zboczył z linii.
– Często zdarza się, że jakiś wóz albo cała karawana zaginie? – Suzi nieładnie mlasnęła. Zaabsorbowana, słabiej kontrolowała odruchy. Myśl o przenosinach napełniała ją obawą, mimo że poprzednie odbyły się bez problemów.
– Zdarza się – Gary przełknął piwo. Mówił powoli, dozując napięcie. – Jak jakiś żółtodziób prowadzi, to wypadek może się zdarzyć. Strach jest silny, jeśli się w to wjeżdża po raz pierwszy. Niektórzy nie przywykają przez lata. Daphne za każdym razem mnie budzi, gdy to świństwo skądś wylezie. Daphne Casalf była zmienniczką Gary’ego. Jeździli razem od dwóch lat. Wcześniej bez powodzenia próbowała zajmować się dziennikarstwem.
– Ze mną nie ma strachu. Ani razu nie zgubiłem linii. Siedem lat za kółkiem.
– Jak to dobrze, że pana znamy – Suzi rozlała piwo. – Weźmiemy pańską firmę, gdy będziemy przenosić się do Tolz. I poprosimy, żeby nam dali pana. – Odruchowo roztarła rozlane piwo na obiciu fotela.
– W porządku. Tu na odwrocie jest numer telefonu. Warto wcześniej zrobić rezerwację, bo może zabraknąć miejsc – Gary podał wizytówkę „Emigranta”. Miał ich zawsze kilka w kieszeni. Pomyślał, że zapracował na puszkę piwa od Bolyów i drugą od firmy.
72.
Zwykle parkowali swój ciągnik naczepowy koło domu Daphne. Ośmielony nawiązaniem znajomości z Bolyami, Gary przyjechał nim do siebie. Ciągnik stał na maleńkim, prywatnym parkingu za domem. Wysokie, blaszane pudło lśniące chromowaniami i białym, błyszczącym lakierem. Dwie niklowane, symetryczne rury wydechowe dumnie celowały w niebo, daleko ponad kabinę, nawet powyżej wysokiego ekranu z blachy poprawiającego opływ powietrza. Gdy spajał się ze swoją naczepą, nabierał majestatu potwora drogowego; samotnie, wyglądał jak niepoważny fragment większej całości.
Gary, leżąc na asfalcie, coś reperował pod wozem. Daphne mozolnie pucowała chromowane oprawy potężnych reflektorów. Firma zobowiązywała. Zaniedbany wóz mógł stracić licencję, a wcześniej dobre oferty. Zmiana Krainy jest poważnym wydarzeniem, które zdarza się co piętnaście lat i dwadzieścia dekad. Każdy chciał wyruszyć w nowe życie, jeśli nie luksusowym, to przynajmniej zadbanym pojazdem, a nie zabłoconą i odrapaną ciężarówką.
Gary szczupłą dłonią, o suchej skórze pokrytej rudymi piegami, po omacku szukał pozostawionego narzędzia.