Выбрать главу

Ra Mahleine przewijała na kłębek motek włóczki trzymanej przez Lorraine. Rozmawiały z ożywieniem. Ra Mahleine odwróciła się w fotelu i powiedziała do niego:

– Nie czytasz? Lorraine odgrzeje obiad, tylko skończymy zwijać. Już jest gotowy.

Nie czuł głodu. Stał i przypatrywał się.

Ra Mahleine odebrała to jako niezadowolenie.

– Wiesz, zrobiłyśmy eksperyment: nie przerywałyśmy ci, żeby sprawdzić, czy znowu będę cierpieć.

– No i jaki wynik?

– I wyobraź sobie: nic a nic mi nie dolegało – ciągnęła po chwili milczenia, niezbędnej, aby zrobić lepsze wrażenie. – Te wszystkie godziny upłynęły, jak jedna chwila, Teraz mogę określić ogólnie: siedziałam, opalałam się, robiłam na drutach, gotowałam obiad… ale szczegóły uciekły z pamięci.

– Ja też tak to odebrałam – włączyła się Lorraine. – Bez szczegółów… Siedziałam i robiłam to lub tamto. Ale nie pamiętam nic konkretnego.

– Znowu gniecie mnie Czerwona Łapa – jęknęła Ra Mahleine.

Zauważył, że zbladła.

– To mam się wynieść, żebyś lepiej się poczuła?

– Teraz musisz zjeść, żeby mieć siłę, ale czytaj, czytaj jak najwięcej. Kocham cię bardzo, ale musisz czytać – kontynuowała, widząc jego zakłopotanie. – Wiesz, gdy czytasz, moja choroba nie postępuje. Czytanie wzbudza nadzieję.

– Co będzie, jak skończę tę książkę? Co wtedy powstrzyma Czerwoną Łapę? – Oboje doskonale wiedzieli, że Ra Mahleine ma raka, ale unikali tej nazwy.

Połknęła tabletki przyniesione przez Lorraine.

– Wolę nie myśleć. Ale masz czytać, bo to pomaga.

W pośpiechu pochłonął obiad i wrócił do lektury. Uważał, że to ułuda, ale w inny sposób nie potrafił jej pomóc.

78.

Tym razem droga przebiegała normalnie. Bez emocji. Czarne kleksy kurczyły się lub pęczniały, stale jednak z dala od szlaku.

Daphne, rozciągnięta na kozetce za fotelami, sięgnęła po Gniazdo światów, książkę w oprawie wytłoczonej w kolorowe kamyczki. Popijała napar z ziółek. W tak spokojny dzień mogła poświęcić się wyłącznie czytaniu. Gary lubił prowadzić, będzie kierował przez długi czas. Podczas niepewnej pogody oboje nie schodzili z foteli kierowców: jedno prowadziło, a drugie dodawało ducha swą obecnością. Dziś nie było to potrzebne.

Daphne pociągnęła łyk ze szklanki z grubego, mętnego szkła. Od tej goryczy cierpły dziąsła. Znalazła udający zakładkę zniszczony blankiet czekowy. Lubiła Jaspersa, głównego bohatera książki. Był sympatyczniejszy i, według opisu, dużo przystojniejszy niż Gary.

79.

Jaspers wyciągnął się wygodnie, aż chrupnęło w łokciach, a prycza skrzypnęła. Podłożył ręce pod głowę, ale zaraz wyjął, bo zaczęły mrowić i drętwieć. Najlepiej było, jak leżały wyciągnięte za głowę, a dłonie zwisały poza kant pryczy.

Zawsze po wieczornym, obowiązkowym myciu w lodowatej wodzie, długo rozgrzewały się jego stopy, a znacznie wcześniej pokrywał je zimny, szybko fermentujący pot.

– Jaspers, przestań podskakiwać, bo mi się siano sypie na łeb! – warknął Krivyj, leżący na dolnej pryczy.

– Jaspersowi jaja odleciały z zimna i teraz szuka ich po sienniku – zachichotał Lee, który skręcony w kłębek dygotał z zimna na pryczy.

Krivyj i Lee byli najważniejsi na całej sali. Krivyj dlatego, że był najsilniejszy i choćby przez to zasługiwał na uznanie nawet u strażników; Lee, ponieważ był tu najdłużej ze wszystkich – całe dwa lata – i pełnił funkcję starszego sali.