Выбрать главу

– Kopać? Starego człowieka kopać? Ja mam prawie pięćdziesiąt dwa lata.

– Chyba mu przyłożę na dzień dobry… bo mu ta histeria nie chce przejść. Trzeba pomóc gościowi. – Krivyj zaczynał normalne przygotowania do ataku. Wyraźnie brakowało mu ruchu.

Na szczęście dla siebie, Lepco wspiął się wreszcie po trzeszczącej drabinie na pryczę pod samym sufitem.

80.

Poranne, obowiązkowe ćwiczenia były rzeczą, której Jaspers nie znosił. Codziennie na dziedzińcu przed barakami, jedynie zimą w niedogrzanej sali gimnastycznej, na zimnym parkiecie, w smrodzie potu. Każdy przynosił własnoręcznie uplecioną ze sznura konopnego matę do ćwiczeń, boleśnie drapiącą w plecy przez cienki drelich pidżamy.

Słońce tak wczesnym rankiem ledwie zdołało wysunąć tarczę ponad horyzont. Niedawno skończyły się roztopy i od gleby ciągnął wilgotny chłód.

Skończyli ćwiczenia w staniu, obecnie Jaspers wyciągnięty na wznak, zapamiętale machał nogami w takt komend strażnika.

– Na raz – nogi złączone i wyprostowane do góry na piętnaście centymetrów, na dwa – w dół, podnieść się do siadu na trzy i położyć na wznak na cztery.

– Raz… dwa… trzy… cztery… – odliczał strażnik. – Hm… hm… hm… osiem… – Odliczanie zaczynało go nudzić.

Mnie też się nudzi – pomyślał Jaspers. – Mogę przestać…

– I…! I… I… dwanaście. – Dzisiaj ćwiczenia prowadził Lasaille.

Jaspers sapał z wysiłku.

– Szesnaście… dwadzieścia… – Lasaille zrezygnował ze spójników udających liczby. Mówił, zachowując proporcjonalne odstępy czasu.

– Dwadzieścia sześć… trzydzieści jeden… – ciągnął.

Popierniczyło mu się… – stwierdził Jaspers i podniósł się.

– Co jest, Jaspers?

– Pan strażnik pomylił się – zameldował.

– Dlaczego?

– Ani dwadzieścia sześć, ani trzydzieści jeden nie są podzielne przez cztery.

Lasaille milczał, stukając pałką w dłoń.

Obrzydliwy uśmiech triumfu wypływał, znikał i znowu wypływał na twarz Krivyja. Nie rozumiał słów Jaspersa, ale wyczuwał, że to był błąd i Jaspers zdrowo podpadł, a słuszna kara go nie minie. Lepco, czerwony jak burak, łapał ustami powietrze jak ryba wyrzucona z wody. Dla niego ćwiczenia były walką o życie i chwilowa przerwa pozwalała nieco uciszyć serce walące jak oszalałe.

– Pracownik Jaspers – wycedził Lasaille, a Jaspers wyprężył się jak struna.

– Tak jest, panie strażniku – wyszczekał.

– Zgłosicie się po ćwiczeniach w biurze strażników.

Paskudne zadowolenie nie opuszczało nieforemnej gęby Krivyja.

81.

Z baraku, w którym mieściło się biuro strażników, Jaspers wracał późnym wieczorem. Przez cały dzień rozwiązywał skomplikowane testy matematyczne lub zagadki logiczne. Był zmęczony, ale szczęśliwy. Wiał chłodny, marcowy wiatr. Skulony z zimna, ściskał za pazuchą drogocenne zawiniątko: prawdziwą książkę.

„Macie, weźcie tę książkę na własność”, dźwięczały mu w uszach słowa Lasaille’a. Wprawiał w dumę otrzymany awans na sekretarza baraku, oznaczający z rana dwie godziny snu więcej i wieczorem mniej pracy również o dwie.

W baraku jeszcze się świeciło. Krivyj siedział na pryczy i moczył rękę w garnku z wodą. Na widok Jaspersa uśmiechnął się niechętnie.

– Całą dłoń mam porozbijaną – użalił się. – Na takim cholernym karpielu. Szkoda ręki. – Z uwagą obejrzał swoją dłoń.

Przy zlewie, koło okna, stał Truba i podtrzymywał słaniającego się Lepco, który płukał twarz pod kranem. Spływająca woda miała kolor różowy. Drelich jego pidżamy był mokry. Lepco zmywał brunatne plamy i wysmarkiwał z nosa czarne skrzepy.

Szlochając, cicho rozmawiał z Trubą. Było już po wieczornej egzekucji. Zdarzało się to regularnie, tylko ofiarą był coraz kto inny. Fajrant zawsze doprawiała szczypta strachu, że właśnie dziś wypadnie zderzenie z twardymi pięściami Krivyja.