– Wy kupujecie jurtę? – spytał Zbigen.
– Linda mnie namawiała – odpowiedział Jack. – Mieliśmy za mało pieniędzy na kupno, ale starczyło na materiał i wielkie nożyce krawieckie – uśmiechnął się. – Postanowiłem więc uszyć jurtę samodzielnie. Właśnie wczoraj skroiłem brezent według zalecanej formy.
Zbigen pokiwał z uznaniem głową. On sam nie miał zdolności do rękodzieła.
85.
Był ciepły, słoneczny poranek. Słońce stało jeszcze nisko, ale już zapowiadało południowy upał. Szary piasek rozniesiony stopami plażowiczów sięgał w głąb rzadkiego, sosnowego lasku; tam zaś był chłodny i wydawał się wilgotny. Woda w jeziorze nie była zabarwiona, nie śmierdziała ani nie niosła piany. Zatrucie było bardziej wyrafinowane: niewidoczne i przez to mniej wiarygodne. Może dlatego wzdłuż plaży ustawiono tak wiele tablic zakazujących kąpieli.
Wszyscy mieli ochotę iść na plażę, ale Linda zebrała się wcześniej i wyciągnęła Zekhego, a ten wziął aparat. Rozłożyła na piasku koc i troskliwie nasączała skórę olejkiem do opalania. Miała na sobie dwuczęściowy kostium w kwiatki. Zekhe fotografował, pastwił się nad kolejnymi źdźbłami suchej trawy o wąskich liściach. Jack miał wkrótce przyprowadzić Gail i Zbigena.
Słońce wznosiło się, ale światło jeszcze nadawało się do fotografowania. Brak wiatru powodował, że ani zielska nie drgały, ani piasek nie właził w tryby aparatu.
– Lubię fotografować kobiety – powiedział kurtuazyjnie Zekhe, chociaż nie miał ochoty uwieczniać Lindy. Nie miała nadwagi, ale wydawała mu się zbyt przysadzista. – To najładniejsze obiekty. Jeśli mi pozwolisz i zarumienisz się nieco od słońca zabiorę się do fotografowania ciebie.
– Możesz już teraz. – Skierował na nią obiektyw. Linda siedziała bokiem i przez ramię uśmiechała się do obiektywu. Zwolnił migawkę raz i drugi. Czegoś brakowało w sylwetce. – Jasne, poziomej linii dzielącej plecy na pół: paska od biustonosza.
Uśmiechnięta Linda odwróciła się przodem. Biust miała niewydatny, ale nie aż tak, jak kobiety, które w ogóle biustu nie mają i wzrok przyciąga zbyt wąska klatka piersiowa; przeciwnie: był zaznaczony łagodną, miękką linią foremnej wypukłości, wyglądał ładnie, choć zbyt zaznaczały się brodawki i aureole.
Majtki też zdjęła – zauważył. Kadrował pionowo, z nieco większej odległości, aby zmieścić całą jej sylwetkę. Linda podobała mu się coraz bardziej.
– Mogę pobiegać po plaży. Będziesz miał ujęcia w ruchu, ale też ściągnij… – urwała, usiadła, przykryła biodra leżącą spódnicą i szybko założyła stanik. Od domu nadchodził Jack z Rottmanami. Z tej odległości tylko on mógł nie zauważyć, że Linda wkłada majtki.
86.
– Ozza, chodź do szoferki, jest mi nieswojo samej… Tak ciemno – z głośnika doszedł głos Hobeth.
Przestała czytać.
– Teraz nie odejdę od książki.
– Przyjdź tu, proszę… Powiem ci, co się z nimi stanie. Ozza westchnęła z udaną bezradnością, zebrała się z kanapy i wzięła książkę pod pachę.
Krzesełko obok kierowcy było niewygodne. Nieznośnie grzała spękana, choć pieczołowicie połatana derma.
– Nie możesz, potworo, wytrzymać sama – mruknęła z zadowoleniem.
– Posiedź tu trochę. Opowiedz, co oni tam robią. – Hobeth nie nawiązała walki słownej.
– Jack ma zamiar wieczorem wywołać film Zekhego. Są na nim trzy, może nawet cztery zdjęcia rozebranej Lindy.
– Ja też to czytałam – powiedziała Hobeth. – Kilka razy przerwałam akcję, przestałam czytać… żeby Zekhe mógł zrobić więcej zdjęć rozebranej Lindy. Z każdym zdjęciem uczył się jej ciała, podobała mu się bardziej. Wytrzaskał prawie całą rolkę filmu.
– A co będzie z tym filmem?
– Jack rzeczywiście go wywoła, nic nie mówiąc Zekhemu.
– To żadna przyjemność dla maniaka fotografii, kiedy ktoś inny wywołuje jego filmy.
– Bo to miała nie być przyjemność dla Zekhego. Jack nie jest głupi, tylko udaje takiego. Od dawna podejrzewał Lindę. Za te zdjęcia z zimną krwią ją zabije. Zakłuje ją nożycami krawieckimi, mało przekonująco pozorując wypadek.