– Dobrze się czujesz? – zapytała Judy, której wydawało się, że młody dziennikarz wygląda jakoś dziwnie.
– Nie bardzo wiem, co się dzieje. – Przetarł twarz dłońmi. – Chyba jestem chory albo coś w tym rodzaju. To nie moja sprawa, ale czy pani mąż zachorował?
– Jest ranny – odpowiedziała, zmęczona i przygnębiona tym, co się stało w jej domu.
Kiedy zażądała, aby Seth oddał broń, mąż się rozzłościł. Miał już dość tego, że ta kobieta ciągle wydawała mu rozkazy, a teraz pewnie będzie chciała go zrewidować i przeszukać sypialnię. Nie było wyjścia. Na nieszczęście weszła do pokoju, zanim zdążył schować rewolwer w miejscu, gdzie nie mogłaby go znaleźć. Co gorsza, Seth zasnął po pijanemu i zdrętwiała mu prawa ręka. Kiedy wsunął ją pod kołdrę, aby wyjąć spod siebie rewolwer, nie miał czucia w palcach. To pech, że tym razem, chociaż wcale tego nie chciał, nabój był w lufie.
– Zranił się w lewy pośladek – wyjaśniła Brazilowi, który wszedł za nią do środka, ponieważ nie mogła zostawić drzwi wejściowych otwartych na całą noc.
Patrzył na dywany orientalne w żywych barwach, leżące na lakierowanym parkiecie, na znakomite obrazy olejne i eleganckie meble, pokryte ciepłymi w tonacji tkaninami, na skórzane fotele. Stał w holu wspaniale odrestaurowanego domu Judy Hammer. Byli tu sami, tylko we dwoje. Andy poczuł, że znowu się poci, i modlił się, aby ona tego nie zauważyła.
– Zrobią mu oczywiście prześwietlenie – mówiła dalej – aby się upewnić, że kula nie utkwiła w jakimś niebezpiecznym miejscu.
Amunicja typu +P miała swoją ciemną stronę, pomyślała Judy. Ołowiany pocisk był tak skonstruowany, że po wejściu w tkankę rozpadał się na tysiące kawałków i rozpruwał ją jak rotorooter. Kule bardzo rzadko wychodziły na zewnątrz i trudno będzie stwierdzić, ile ołowiu zostało w ciele Setha. Brazil słuchał tego wszystkiego i zastanawiał się, czy Judy Hammer wezwie policję.
– Pani komendant – odezwał się, gdy wreszcie był w stanie przemówić – chyba nie powinna pani wzywać policji.
Kochanie. – Nigdy tak do niego nie mówiła. – Masz absolutną słuszność. Musieliby sporządzić raport. – Zaczęła chodzić nerwowo po holu. – Nie, nie. Jeszcze tego mi trzeba. Zaraz usłyszę o wszystkim w telewizji, w radiu. Przeczytam w twojej gazecie. To straszne. Wiesz, ile osób się ucieszy, gdy się o tym dowie?
Wyobraziła sobie Cahoona, siedzącego w swojej koronie i śmiejącego się z nagłówka w gazecie.
POSTRZELIŁ SIĘ MĄŻ KOMENDANTKI POLICJI. PODEJRZEWA SIĘ ROSYJSKĄ RULETKĘ.
Nikt się nie da oszukać, nawet na chwilę. Pogrążony w depresji, pozostający bez pracy, gruby mąż komendantki policji, leżący w łóżku, z rewolwerem swojej żony, w którym był tylko jeden nabój? Każdy gliniarz pracujący dla Judy uzna, że Seth usiłował popełnić samobójstwo. Wszyscy wiedzieli, że miała bardzo poważne problemy w małżeństwie. Niektórzy mogli nawet podejrzewać, że sama postrzeliła męża, bo wiedziała, jak się do tego zabrać. Może wcale nie celowała w jego lewy pośladek. Może Seth po prostu odsunął się w ostatniej chwili. Judy poszła do kuchni i wzięła do ręki telefon.
Nie zamierzała po prostu wykręcić numeru dziewięćset jedenaście, aby jej zgłoszenie dotarło do wszystkich policjantów, sanitariuszy, dziennikarzy i innych osób z tego rejonu, które miały skanery. Połączyła się z oficerem dyżurnym. Służbę pełnił akurat Horgess. Był bardzo lojalny w stosunku do swojej szefowej, ale niezbyt bystry.
– Horgess – powiedziała. – Przyślij policjanta do mojego domu, aby spisał raport. Zdarzył się wypadek.
– Boże! – zdenerwował się Horgess. Jeśli coś by się stało z jego szefową, przeszedłby pod zwierzchnictwo Jeannie Goode. – Nic pani nie jest?
Komendantka się żachnęła.
– Mój mąż został odwieziony do szpitala Carolinas Medical. Prawdopodobnie postrzelił się z rewolweru. Wyjdzie z tego.
Horgess natychmiast włączył przenośne radio. Wezwał do dziesięć-pięć jednostkę pięćset trzydzieści osiem z sektora David Jeden. W radiowozie była młoda policjantka, zbyt przerażona, aby zrobić cokolwiek innego niż to, co jej polecono. Horgess podjąłby właściwą decyzję, gdyby dobrze pomyślał, dlaczego komendant Hammer zadzwoniła bezpośrednio do niego, do oficera dyżurnego.
– Jesteś tam potrzebna natychmiast, aby spisać raport z wypadku z bronią – polecił podekscytowanym głosem.
– Dziesięć-cztery – odezwała się jednostka pięćset trzydzieści osiem. – Są ranni?
– Dziesięć-cztery. Ofiara jest w drodze do Carolinas Medical.
Wszyscy policjanci na służbie i niektórzy już po, generalnie każdy, kto miał skaner, słyszał każde słowo tego meldunku. Najprawdopodobniej komendantka została przypadkowo postrzelona, co oznaczało, że Jeannie Goode natychmiast zacznie pełnić jej obowiązki. Nic bardziej nie mogło przerazić policjantów w Charlotte. Judy miała w kuchni policyjne radio, które także było włączone.
– Horgess, ty idioto! – zawołała zdumiona.
Przestała chodzić po kuchni. Uderzyło ją, że Andy Brazil wciąż stał w drzwiach. Nie do końca docierało do niej, dlaczego tu był. Nagle zwątpiła w rozsądek tego przystojnego, ubranego w policyjny mundur młodego dziennikarza, który był z nią w domu i towarzyszył jej tuż po wypadku. Judy wiedziała jednak, że wszyscy policjanci na nocnej służbie jadą w stronę jej domu, płonąc z niecierpliwości, aby się dowiedzieć, co stało się ich szefowej.
Jeannie Goode nigdy nie włączała radia, gdy była w domu lub gdy jechała samochodem, ale podwładni poinformowali ją, co się stało, i wkładała już mundur, przygotowując się do przejęcia departamentu policji w Charlotte. Radiowóz numer pięćset trzydzieści osiem mknął przez Fourth Ward, a jadąca w nim policjantka była śmiertelnie przerażona. Bała się nawet, że będzie zmuszona się zatrzymać, aby zwymiotować. Skręciła w Pine Street i ze zdumieniem zobaczyła przed domem komendant Hammer pięć innych radiowozów z pulsującymi światłami alarmowymi. W tylnym lusterku widziała, jak nadjeżdżają kolejne wozy, było ich wiele, a wszystkie gnały, pędząc przez noc na ratunek swojej szefowej. Radiowóz numer pięćset trzydzieści osiem zaparkował. Policjantka drżącymi rękami schwyciła metalową podkładkę pod formularze, zastanawiając się, czy nie powinna natychmiast stąd odjechać. Zdecydowała jednak inaczej.
Judy Hammer wyszła na werandę, aby porozmawiać z policją.
– Wszystko jest pod kontrolą – powiedziała.
– A więc nie jest pani ranna – stwierdził sierżant, którego nazwiska nie pamiętała.
– Mój mąż został ranny. Na szczęście to nic groźnego – wyjaśniła.
– Zatem wszystko w porządku.
– Ale się najedliśmy strachu.
– Co za szczęście, komendantko.
– Do zobaczenia rano.
Odprawiła ich gestem ręki.
To właśnie chcieli usłyszeć. Każdy z policjantów po cichu włączył mikrofon i przekazał w eter informację, że wszystko dziesięć-cztery. Tylko policjantka z radiowozu pięćset trzydzieści osiem nie skończyła swojej roboty i weszła za komendant Hammer do jej eleganckiego, starego domu.
– Zanim zaczniesz – uprzedziła ją szefowa – ja ci powiem, jak to powinno być zrobione.
– Tak, proszę pani – Nie może być najmniejszych wątpliwości, że wszystko zostało wykonane tak, jak powinno, że uczyniono jakiś wyjątek, ponieważ tak się składa, że poszkodowany jest moim mężem.
– Tak, proszę pani.
– To sprawa rutynowa i raport musi być sporządzony wzorowo.
– Tak, proszę pani.
– Mój mąż powinien zostać oskarżony za spowodowanie zagrożenia życia i użycie broni na terenie miasta – mówiła dalej szefowa.
– Tak, proszę pani.