Выбрать главу

Brazil spędził lepszą część poranka, zastanawiając się, czy powinien zadzwonić do Virginii i zapytać, czy nie chciałaby zagrać w tenisa. To było wystarczająco niewinne pytanie, prawda? Za żadne skarby nie chciał dać jej satysfakcji, nie chciał, aby pomyślała, że jest mu smutno, bo nie słyszał jej już trzy i pół dnia. Zaparkował przy West Trade niedaleko Presto i wszedł do baru na kawę. Umierał z głodu, ale wolał zjeść coś zdrowszego gdzie indziej. Później miał zamiar wpaść do Just Fresh, „jesz dobrze, czujesz się dobrze”, baru szybkiej obsługi w pasażu First Union. W ostatnich dniach żywił się głównie tam, jeśli nie liczyć kanapek z grillowaną piersią kurczaka bez sera i majonezu. Wyraźnie tracił na wadze. Zaczął się nawet martwić, że stanie się anorektykiem.

Usiadł przy barze, mieszając kawę, i czekał, aż Spike przestanie rozbijać jedną ręką jajka nad miską. Brazil miał ochotę porozmawiać. Zegar, który wisiał na ścianie, tuż nad głową Spike’a, wskazywał dziesiątą czterdzieści pięć. Andy miał wiele do zrobienia i musiał to zrobić do czwartej po południu, kiedy zaczynał pracę dla gazety. Dopóki Packerowi podobały się jego teksty, mógł regularnie zbierać informacje o włamaniach, napadach, gwałtach, samobójstwach, bijatykach w sportowych barach, przestępstwach urzędników bankowych, narkotykach, problemach domowych, pogryzieniach przez psy. Większość raportów policyjnych kradł Webb na długo przedtem, zanim ujrzał je ktoś inny. Prawdę powiedziawszy, powstała sytuacja, w której reszta mediów określała koszyk prasowy departamentu policji w Charlotte jako „Sito Webba”.

Virginia, pamiętając wcześniejsze skargi Brazila na ten temat, zadzwoniła do kanału trzeciego i złożyła zażalenie do głównego menedżera. To oczywiście niczego nie załatwiło. Jeannie Goode także zlekceważyła problem, o którym opowiedziała jej Virginia, w błogiej nieświadomości tego, że szefowa patroli sama regularnie loguje się na Sicie Webba. W tych dniach Jeannie i Brent spotykali się w jej samochodzie w różnych punktach miasta. Nie chodziło wcale o to, że nie mogli pójść do jej apartamentu, w którym mieszkała sama. Ryzyko, że ktoś zobaczy ich w trakcie stosunku, podniecało oboje. Dość często parkowali pod domem Webba, gdzie żona przygotowywała mu obiad, prała brudne rzeczy i sortowała skarpetki.

18

Grupa specjalna zorganizowana przez porucznik West do obserwowania handlarzy narkotyków działających w okolicy baru Presto Grill także miała za zadanie grzebać się w brudach, i o ile dopisze szczęście, zapobiegać przestępstwom w mieście. Tajny detektyw Mungo jadł kurczaka z grilla, podczas gdy Brazil, którego gliniarz nie znał, sączył obok czarną kawę. Mungo nie bez powodu miał takie przezwisko. Wyglądał jak góra odziana w dżinsy i koszulkę, nosił portfel przymocowany łańcuchem do paska, a długie, gęste włosy ściągał gumką na karku i dodatkowo przewiązywał je na czole bandanką. W uchu miał kolczyk. Mungo palił papierosa, jednym okiem obserwując blondyna, który rozmawiał ze stojącym przy grillu Spikiem.

– Nie, proszę pana. – Spike przewrócił hamburgera na drugą stronę i zaczął siekać cebulę. – Rozumie pan, to nikt z okolicy, wie pan, co chcę powiedzieć?

Mówił z wyraźnym portugalskim akcentem.

– Nie ma znaczenia, skąd oni są – powiedział Brazil. – Ale to się zaczęło, kiedy się tu pojawili. Posłuchaj, przyczyna tego gówna w mieście znajduje się dokładnie tu, gdzie my. – Zaczął używać dosadnego języka, uderzając wskazującym palcem o bar. – To kwestia lokalna. Jestem tego pewien. A ty co myślisz?

Spike nie zamierzał wypowiadać się na ten temat szerzej i Mungo niczego więcej się nie dowiedział. Ten blondyn kogoś mu przypominał. Mungo musiał go już gdzieś widzieć i dlatego wydał mu się jeszcze bardziej podejrzany. Ale wszystko w swoim czasie. Detektyw postanowił posiedzieć dłużej w barze, zobaczyć, co się wydarzy, a poza tym nie skończył jeszcze śniadania.

– Jeszcze kilka tostów – powiedział do Spike’a, gdy Brazil wyszedł. – Kto to był? – Mungo wskazał głową w kierunku drzwi.

Spike wzruszył ramionami, bo już dawno nauczył się nie odpowiadać na takie pytania, a poza tym Mungo był gliną, wszyscy o tym wiedzieli. Kiedy Spike zaczął napełniać pojemnik na wykałaczki, Brazil jechał już w kolejne miejsce. Obok Presto stał Traveler’s Hotel, gdzie już za pięćdziesiąt dolarów można było dostać pokój na tydzień, jeśli tylko ktoś potrafił gadać z Binkiem Lydle’em z recepcji. Brazil zapytał go o to samo co Spike’a i otrzymał taką samą odpowiedź jak w barze.

Lydle nie był zbyt przychylnie nastawiony do obcych. Siedział za porysowanym blatem recepcji, na którym stał dzwonek i telefon z jedną linią, ręce skrzyżował na wątłej piersi. Powiedział temu białemu, że nic nie wie o biznesmenach, których załatwiono w tej okolicy, i nie wydaje mu się, aby to gówno było lokalne. Osobiście Lydle nigdy nie spotkał nikogo, kto wydałby mu się podejrzany, a już na pewno nie w tym hotelu, który stanowił relikt dawnych czasów, a jego historia sięgała epoki Old Southern Train Station.

Brazil przeszedł jeszcze kilka przecznic do Fifth Street i wszedł do Jazzbone’s Pool Hall. Chciał tu z kimś pogadać, nawet gdyby to miało być ryzykowne. O tak wczesnej porze w barze było pustawo, siedziało tam tylko kilku facetów, którzy przy stolikach popijali Colty 45, palili i opowiadali sobie ulubione historie o rozróbach i kobietach. Stoły bilardowe z wyświechtanym filcem i równo poukładanymi na nich w trójkąty kulami czekały na wieczór, kiedy w tym miejscu zaczynało robić się tłoczno i niebezpiecznie aż do następnego rana. Jeśli ktoś mógł wiedzieć, co dzieje się w okolicy, to z pewnością był to Jazzbone.

– Szukam Jazzbone’a – powiedział Brazil do pijących facetów.

Jeden z nich wskazał ręką na bar, gdzie właściciel rozpakowywał zgrzewkę piwa Schiltz, obserwując spod oka palanta o złotych włosach, ubranego jak z college’u.

– Taak! – zawołał. – O co chodzi?

Brazil ruszył w jego stronę po dywanie upstrzonym dziurami od papierosów i śmierdzącym whisky. Drogę przebiegł mu olbrzymi karaluch, a na stołach, między którymi przechodził, walały się rozsypana sól i popiół z papierosów. Im bliżej podchodził do Jazzbone’a, tym więcej widział szczegółów. Gość miał na każdym palcu złoty pierścionek, a na przednich zębach złote koronki. Na prawym biodrze nosił półautomatyczny pistolet. Jazzbone układał równo butelki piwa w lodówce.

– Z zimnych napoi mamy w tej chwili tylko Pabst Blue Ribbon – powiedział.

Ostatnia noc była bardzo męcząca i właściciel baru nie był w najlepszej formie. Mimo to czuł, że ten chłopak chce czegoś więcej niż piwa, nie był jednak tajniakiem jak Mungo. Jazzbone na odległość wyczuwał gliniarzy i facetów z FBI. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio udało im się go zmylić. Dawał się zaskoczyć tylko innym cwaniakom z okolicy, ludziom przychodzącym na jego teren, którzy wyglądali tak samo jak on, mieli spluwy i wszystko inne.

– Pracuję w „The Charlotte Observer” – oświadczył Brazil, który wiedział, kiedy należy się podawać za policjanta-wolontariusza, a kiedy nie. – Chciałbym pana prosić o pomoc.

– Ach tak? – Jazzbone przestał ustawiać piwa, bo zawsze wierzył, że potrafi opowiedzieć dobrą historię. – O jaką pomoc chodzi? Taką dla gazety?

– Tak, proszę pana.

Powiedział to grzecznie, okazując szacunek rozmówcy. Jazzbone bacznie go obserwował, żując w zębach wykałaczkę i unosząc w górę jedną brew.

– No więc, o co chodzi? – Przeszedł na drugą stronę baru i przysunął sobie stołek.

– Słyszał pan zapewne o zabójstwach, które miały miejsce w tej okolicy – zaczął Brazil.