Выбрать главу

Tamten był wyraźnie zaskoczony.

– Hmm – mruknął. – Możesz powiedzieć coś więcej?

– Ofiarami są przyjezdni. Czarna Wdowa. – Brazil zniżył głos niemal do szeptu.

– Ach, te. – Jazzbone nie przejmował się, kto go słyszy. – To z pewnością robota jednej i tej samej osoby.

– I ta osoba może spierdolić pana biznes. – Brazil użył dosadniejszego języka, jakby też nosił broń. – Jakiś drań psuje interesy wszystkim.

– A więc o to chodzi, bracie. Prowadzę czysty interes. Nie chcę żadnych kłopotów ani też nikomu ich nie przysparzam. – Zapalił salema. – To inni tak działają. Dlatego noszę to. – Poklepał swój pistolet.

Brazil popatrzył na jego broń z zazdrością.

– Cholera, człowieku – westchnął. – Do diabła, co za sztuka.

To prawda, Jazzbone był dumny ze swojej broni. Odebrał ją pewnemu handlarzowi narkotyków, grającemu z nim w bilard. Ten palant z Nowego Jorku nie wiedział, że Jazzbone nie bez powodu jest właścicielem baru bilardowego. Jeśli Jazzbone zapalał się do czegoś, czy to była kobieta, samochód czy bilard, chciał to mieć, i był piekielnie dobrym graczem. Wyciągnął pistolet z kabury, aby Brazil mógł go lepiej zobaczyć.

– Colt Double Eagle czterdziestkapiątka z blisko trzynastocentymetrową lufą – wyjaśnił.

Brazil widział taki model w katalogu broni. Nierdzewna stal z matową powierzchnią, regulowane celowniki, szeroki, stalowy język spustowy i profesjonalna iglica. Takie cudo kosztowało około siedmiuset dolarów. Jazzbone widział, że chłopak był pod wrażeniem i miał ogromną ochotę dotknąć broni. Nie znał jednak na tyle faceta, aby mu na to pozwolić.

– A więc pan uważa, że tych białych facetów spoza miasta załatwiła ta sama osoba? – powtórzył Brazil.

– Nie mówiłem, że byli biali – poprawił go Jazzbone. – Ten ostatni, senator frajer, był czarny. Ale tak, to robi jeden skurwysyn.

– Podejrzewa pan kogoś? – Brazil ze wszystkich sił starał się ukryć podniecenie w głosie.

Jazzbone dobrze wiedział, kto to, i nie chciał więcej kłopotów w swojej okolicy, nie mniej niż ci bogaci faceci w wynajętych samochodach. Poza tym był zwolennikiem wolnej inicjatywy i zarabiał nie tylko na bilardzie i trunkach. Robił interesy z kilkoma dziewczynami z ulicy. Zarabiały dla niego kilka dodatkowych dolców i dotrzymywały mu towarzystwa. Czarna Wdowa bardzo psuł im robotę. Jazzbone odczuł to już na własnej kieszeni. Przypuszczał, że faceci, którzy przyjeżdżali ostatnio do miasta, znali wiadomość z CCN oraz pierwszych stron gazet. Woleli więc wypożyczyć sobie kasety z filmami i zostać w hotelach. Jazzbone nie miał do nich o to pretensji.

– Jest tu jeden taki, Dyniogłowy, który ma kilka dziewczyn – powiedział dziennikarzowi, który robił notatki. – Obserwowałem go.

– Co to za jeden, ten Dyniogłowy?

Właściciel baru bilardowego uśmiechnął się do naiwniaka złotym uśmiechem.

– Po prostu, Dyniogłowy. – Wskazał na swoją głowę. – Włosy pomarańczowe jak dynia, splecione w warkoczyki tuż przy skórze. Taki jeden skurwysyn.

– Zna pan jego nazwisko? – zapytał Brazil.

– Nie było mi potrzebne – odrzekł Jazzbone.

Virginia West, kierująca miejską dochodzeniówką, nic nie słyszała o żadnym Dyniogłowym w kontekście zabójstw Czarnej Wdowy. Kiedy Brazil zadzwonił do niej z budki telefonicznej, nie chcąc przekazywać poufnych informacji przez telefon komórkowy, wyczuła w jego głosie wielkie podniecenie i napięcie. Na wszelki wypadek zapisała wszystko, co jej powiedział, ale nie traktowała tych rewelacji poważnie. Specjalna grupa operacyjna Phantom Force, złożona z pracowników operacyjnych pracujących po cywilnemu, od tygodni działała w mieście. Brazil spędził piętnaście minut w barze Jazzbone’a i znalazł rozwiązanie zagadki? Nie wierzyła w to. Nie czuła też ani odrobiny sympatii do dwulicowego, sprzedajnego dziennikarza.

– Jak się czuje komendantka? – zapytał.

– Może ty mi to powiesz? – odwzajemniła się pytaniem.

– Słucham?

– Wiesz co, nie mam czasu na pogawędki – dodała opryskliwie.

Brazil rozmawiał z telefonu przed gmachem sądu federalnego i czekający w kolejce ludzie patrzyli na niego z wściekłością. Nic go to jednak nie obchodziło.

– Co ja takiego zrobiłem? – wyrzucił z siebie. – Kiedy ostatni raz się do mnie odezwałaś? Nie dzwonisz, nie prosisz mnie o nic, nie interesuje cię nawet, co u mnie słychać?

To nie było w stylu Virginii. Nigdy nie telefonowała do Rainesa. Nigdy nie dzwoniła do żadnych facetów i nigdy nie będzie tego robić. Brazil był do pewnego stopnia wyjątkiem. Więc o co, do cholery, mu chodziło i dlaczego tak się wściekał?

– Odniosłam wrażenie, że kontaktujesz się ze mną tylko wtedy, gdy masz jakąś sprawę – odpowiedziała. – Przestało mi się to podobać. Poza tym Niles doprowadza mnie do szału. Nie wiem, dlaczego nie dzwoniłam, rozumiesz? Ale tyle już dla ciebie zrobiłam, że nie powinieneś robić mi wymówek.

– Chcesz zagrać w tenisa? – zapytał szybko.

Wciąż jeszcze miała drewnianą rakietę Billie Jean King, choć już dawno przestali je produkować. Miała też całe pudełko starych piłek firmy Tretorn, które nie wiotczeją, tylko pękają jak skorupki jajek. Jej ostatnia para butów do tenisa, śnieżnobiałe Converse, także stała się już zabytkiem. Zresztą, nie wiedziała nawet, gdzie są, i nie miała sportowego stroju. Już dawno przestała się pasjonować sportem w telewizji, poza tym na obecnym poziomie własnej ewolucji wolała baseball. Z tych właśnie złożonych powodów udzieliła Brazilowi takiej, a nie innej odpowiedzi.

– Zapomnij o tym.

Odłożyła słuchawkę i poszła prosto do gabinetu komendantki. Tego dnia Horgess nie był tak otwarty i przyjacielski, jak zwykle. Współczuła mu. Chociaż szefowa wielokrotnie powtarzała, aby przestał się zadręczać, nie mógł przeboleć tego, że zamiast telefonu użył wtedy radia. To właśnie on, tak lubiący schlebiać swojej przełożonej oficer dyżurny, spowodował, że cały świat dowiedział się o kompromitującej strzelaninie w jej domu. Wszyscy już o tym mówili i spekulowali o przyczynach zajścia. Virginia za wszelką cenę chciałaby uchronić Judy przed dowcipami na jej temat, jakich można się było spodziewać przy tej okazji. Horgess był blady i roztrzęsiony. Ledwo skinął przybyłej głową.

– Jest u siebie? – zapytała.

– Tak myślę – powiedział przygnębiony.

Virginia zapukała i od razu weszła do środka. Szefowa rozmawiała przez telefon, stukając długopisem o bloczek różowych kartek. Wyglądała na zadziwiająco opanowaną i pewną siebie, ubrana w ciemnobrązowy spodnium i bluzkę w białożółte paski, Virginia zdziwiła się i ucieszyła zarazem, widząc, że komendantka znowu nosi spodnie i czółenka. Przysunęła sobie krzesło i czekała, aż Judy Hammer skończy rozmowę.

– Nie chciałam ci przeszkadzać – przeprosiła szefową.

– W porządku, w porządku – odpowiedziała komendantka, odkładając słuchawkę.

Po chwili skupiła całą swoją uwagę na Virginii, składając dłonie na blacie uporządkowanego biurka, które należało do osoby, mającej na głowie zbyt wiele ważnych spraw. Mimo to Judy nigdy nie uginała się pod ich ciężarem. Nigdy tak nie było i nie będzie. To nie leżało w jej naturze. Im była starsza, tym bardziej wątpliwe wydawały się jej problemy, które kiedyś uważała za ważne. W ostatnich dniach jej perspektywa wyraźnie się przesunęła, Judy mogłaby to porównać do lodowca tworzącego nowe kontynenty i jednocześnie niszczącego stare światy.

– Właściwie nie miałyśmy okazji pogadać – zaczęła delikatnie Virginia. – Jak sobie z tym radzisz?

Szefowa posłała jej słaby uśmiech, w którym pojawił się smutek, zanim zdążyła nad sobą zapanować.