– Najlepiej jak potrafię, Virginio. Dziękuję, że pytasz.
– Te wstępniaki, historyjki obrazkowe, to wszystko, co wypisują w gazetach, jest naprawdę okropne – mówiła dalej Virginia. – Za to artykuł Brazila to naprawdę świetny tekst. – W tym momencie zawahała się, bo temat Andy’ego Brazila wciąż ją drażnił, chociaż do końca nie wiedziała dlaczego.
Za to Judy rozumiała ją doskonale.
– Posłuchaj, Virginio – powiedziała, znowu się uśmiechając, ale tym razem nieco rozbawiona. – On jest bardzo wrażliwy, muszę to przyznać. Ale jeśli chodzi o mnie, nie musisz się niczego obawiać.
– Słucham? – Porucznik West zmarszczyła brwi.
Brazil spacerował w słońcu po takiej części miasta, gdzie nie powinien się pokazywać bez broni. Znajdował się w okolicy skrzyżowania zwanego Five Points. W tym miejscu główna arteria Interstate 77 rozgałęziała się na State, Trade, Fifth Streets, Beatties Ford i Rozzelles Ferry Roads, którymi to ulicami przyjezdni mogli się dostać do centrum miasta. Wśród nich było tysiące biznesmenów, jadących z międzynarodowego lotniska Charlotte-Douglas do Queen City. Na przybyłych czekali już różni cwaniacy, wśród nich seryjny morderca, Dyniogłowy.
Dyniogłowy uważany był przez tych nielicznych, którzy zauważali obecność alfonsa, za nią-niego. Miał kilka dziewczyn, a te zawsze spotykały się z klientami w jego furgonetce, granatowym fordzie rocznik 84, z oknami tylko w przedniej części wozu. Cokolwiek działo się z tyłu, pozostawało prywatną sprawą Dyniogłowego, który również tam spal. Tego słonecznego ranka furgonetka parkowała na swoim zwykłym miejscu przy Fifth Street, na Ulubionym Parkingu, którego właściciel wiedział, że ma jej właściciela zostawić w spokoju, za co mógł czasami korzystać z usług świadczonych przez firmę Dyniogłowego.
Ten czytał gazetę i jadł trzecią kanapkę z jajecznicą, bekonem, masłem i ostrym sosem, które przyniósł mu właściciel parkingu. Już jakiś czas temu zwrócił uwagę na spacerującego w pobliżu białego chłopaka z notesem w ręku. W okolicy nazywano tego gościa Blondie i Dyniogłowy doskonale wiedział, co ten frajer chciał wyniuchać. Bardzo mu się to nie podobało. Obserwował go, rozmyślając, a kiedy skończył śniadanie, otworzył puszkę Michelob Dry i wrócił do artykułu na pierwszej stronie „Observera”.
Dziennikarz o nazwisku Brazil napisał coś zbyt osobistego o Dyniogłowym, a to nie było przyjemne. Przede wszystkim nie podobało mu się, że ludzie kojarzą go z jakimś pająkiem, a pomarańczowy symbol, który morderca malował na ciele ofiar, odczytywali jako klepsydrę. Dyniogłowy malował to, ponieważ lubił pomarańczowy kolor. Zamierzał załatwić i obrabować ośmiu biznesmenów i zakończyć swoją działalność. Siedzenie dłużej w tej samej okolicy mogłoby być ryzykowne, a cyfra osiem była jedynie przypomnieniem, że już wkrótce nadejdzie dzień, kiedy on i Cykuta wsiądą do furgonetki i wyjadą daleko stąd.
W tym samym artykule dziennikarz o nazwisku Brazil podał charakterystykę Dyniogłowego, przygotowaną przez psychologa z FBI. Zdaniem agenta specjalnego Birda Czarna Wdowa miał trudności w kontaktach z ludźmi, nigdy nie był żonaty ani nigdy dłużej nie pracował, był seksualnie niedopasowany, podobnie jak i w innych dziedzinach, oraz cierpiał z powodu kryzysu tożsamości seksualnej. Dyniogłowy, którego oczywiście nazywano mordercą, czytał i oglądał przez całe życie dużo twardej pornografii, pochodził z rodziny patologicznej i nigdy nie ukończył szkoły średniej, o ile w ogóle tam trafił. Miał samochód, zapewne stary, amerykański, i przez większą część swojego dorosłego życia mieszkał z ojcem, którego nienawidził. Zabójca był niechlujny, możliwe, że gruby, i używał wulgarnego języka.
Dalej agent specjalny Bird przewidywał, że morderca już wkrótce straci kontrolę nad tym, co robił, i wtedy może popełnić błąd, przeliczyć się z własnymi siłami i pogubić. Z psychopatami zawsze tak było. Czytający ze wstrętem odrzucił gazetę. Najwyraźniej ktoś tu niuchał, bo do prasy przedostały się szczegóły z jego życia. Nadal obserwował Blondiego, który zatrzymał się przy barze Cadillac Grill, skąd pochodziły kanapki Dyniogłowego. Po chwili wahania blondyn zdecydował się wejść do środka.
Klienci Cadillaca nie byli zadowoleni, widząc go tutaj. Wiedzieli, że Blondie jest dziennikarzem, i nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, a tym bardziej odpowiadać na pytania. Co on sobie wyobrażał? Że byli szaleni? Że mieliby ryzykować i sypnąć Dyniogłowego, wiedząc, iż to kończy się zwykle kulą w głowie? Ten alfons był obrzydliwą kreaturą, znienawidzoną przez wszystkich w okolicy Five Points, i oczywiście chcieli, żeby się stąd wyniósł lub żeby ktoś go załatwił. Ale jednocześnie, tak jak to się zdarzało w reżimach faszystowskich, nikt nie miał wystarczającej odwagi ani czasu, aby się zbuntować przeciwko Dyniogłowemu. Żołnierzom, którzy do późna w nocy popijali Night Train, palili trawę i grali w bilard, zabrakło energii i jasnych myśli.
Głównym kucharzem w Cadillacu był Remus Wheelon, potężny Irlandczyk z tatuażami. On także słyszał już o Blondiem i nie chciał widzieć tego kapusia na swoim terenie. Remus właśnie skończył przyrządzać dla Dyniogłowego trzy wykwintne kanapki „Wschód słońca”, a to gówno, które morduje z zimną krwią, siedziało prawdopodobnie w swojej furgonetce, obserwowało okolicę i czekało, kiedy Remus poda Blondiemu filiżankę kawy. Remus także czekał za kontuarem. Zajął się czyszczeniem grilla. Zrobił więcej kawy i zaczął czytać „Observera”.
Brazil zajął miejsce przy barze i zaczął przeglądać oprawione w laminat, wypisane ręcznie zatłuszczone menu z dość przystępnymi cenami. Czuł, że ludzie w barze przyglądają mu się z wyraźną wrogością. Uśmiechnął się do nich miło, jakby znajdował się w Naleśnikowym Domu Ciotki Sarah, co zbiło ich nieco z pantałyku. Andy nie zamierzał rezygnować ze swojej misji. Nagle zadzwonił jego pager. Wszyscy wokół to usłyszeli i Brazil złapał aparat tak gwałtownie, jakby urządzenie zamierzało go pokąsać. Rozpoznał numer telefonu i bardzo się zdziwił. Rozejrzał się dookoła i uznał, że w towarzystwie, w jakim się znajdował, nie należało wyciągać telefonu komórkowego i dzwonić do biura burmistrza.
Właśnie zamierzał wyjść, ale zmienił zdanie, gdy drzwi się otworzyły i zadźwięczał przymocowany do nich dzwoneczek. Do baru weszła młoda prostytutka i Andy poczuł nagle, że krew zaczyna szybciej krążyć mu w żyłach. Nie potrafiłby powiedzieć, co go zafascynowało w tej dziewczynie. Po prostu nie mógł oderwać od niej oczu, czując jednocześnie wielką litość i równie dojmujący lęk. Miała na sobie wysoko wycięte dżinsowe szorty, sandały na gumowych podeszwach i kusy podkoszulek bez rękawów z wizerunkiem Grateful Dead. Gdy szła, jej piersi kołysały się rytmicznie. Zajęła miejsce na wprost Brazila i bezczelnie utkwiła w nim wzrok, odrzucając do tyłu pasmo tłustych blond włosów.
Remus przyniósł jej kawę, zanim jeszcze wzięła do ręki menu. Dziewczyna z trudem czytała ręcznie wypisaną kartę dań, a słowa jej się plątały, niczym żyłka wędki na brzegu jeziora Algae, jak bogaci mieszkańcy Davidson nazywali staw przy zbiegu ulic Griffith i Main, dokąd ojciec zabrał ją kilka razy na ryby. Była wtedy jeszcze dzieckiem, a matka pracowała jako pomoc domowa w Best Western. Ojciec był kierowcą ciężarówki w firmie Southeastern i dużo czasu spędzał w trasach. Gdy wracał z długiej podróży, matki często nie było w domu.
Cravon Jones wyobrażał sobie, że wszystkie trzy córki należały do niego, a to, jak miał ochotę wyrażać im swoje uczucie, było tylko i wyłącznie jego sprawą i jego prawem. Bez wątpienia największą słabość czuł do Addie, która odziedziczyła imię po jego teściowej, szczerze przezeń znienawidzonej. Od urodzenia Addie była śliczna i miała złociste blond włosy. Urocza dziewczynka, która uwielbiała tulić się do tatusia, w przeciwieństwie do jej matki. Pani Jones miała już dość powrotów do domu, w którym czekał na nią pijany, odpychający i cuchnący facet, próbujący się do niej dobierać, a kiedy mu się sprzeciwiała, raz nawet złamał jej nos i szczękę. Tylko córki, co zrozumiałe, lgnęły do niego bez lęku.