Judy pokiwała głową. W zasadzie mogła to zrozumieć. Nie była osobą, która lubiła gwałtownie reagować na niezręczności lub uczciwe pomyłki innych, niezależnie od tego, czy był to Horgess, Mungo czy nawet Virginia West, która tak naprawdę nie popełniała błędów, może z wyjątkiem skierowania Mungo do jakiejkolwiek pracy.
– Chcesz, abym to zniszczyła? – zapytała Virginia, wyjmując taśmę wideo z odtwarzacza. – To znaczy, wolałabym ją zachować. Na niektórych fragmentach są znane prostytutki, takie jak Cukiereczek, Podwójna Frytka, Ślamazara, Lufka, Błyskawica, Landrynka, Cykuta.
– Wszystkie tam były? – zapytała zaskoczona szefowa, otwierając drzwi sali konferencyjnej.
– Przewinęły się. Trzeba wiedzieć, gdzie patrzeć.
– Wrócimy jeszcze do tego – zadecydowała Judy.
Raines znowu ryczał ze śmiechu i Virginia była wściekła na siebie, że opowiedziała mu tę historię. Opierał głowę o blat stołu, zakrywając twarz dłońmi. Porucznik West przetarła czoło serwetką, pocąc się i czerwieniąc, jakby była w tropikach. Zespół był już gotowy do występu i w knajpie robiło się coraz tłoczniej. Zauważyła, że przyszedł Tommy Axel. Rozpoznała go ze zdjęcia w gazecie. Był z nim jakiś inny facet, obaj ubrani podobnie do Rainesa, eksponując to, co trzeba. Dlaczego większość gejów to tacy przystojni faceci? Uznała, że to niesprawiedliwe. Nie dość, że byli facetami w świecie facetów, ze wszystkimi tego profitami, to jeszcze ich DNA zdołało w jakiś sposób przyswoić od kobiet to, co najlepsze, na przykład wdzięk i urodę.
Oczywiście, geje mieli też swoje wady. Byli śliscy jak węże, lubili gierki, nadmiernie dbali o swój wygląd, robili się próżni i uwielbiali zakupy. Zresztą, może to nie miało nic wspólnego z płcią, zastanawiała się Virginia. Może w ogóle nie było czegoś takiego jak płeć. Może biologicznie ludzie są jak pojazdy, jak samochody. Słyszała, że za oceanem samochody mają kierownicę po innej stronie niż tutejsze. Inna płeć? Chyba nie. Może po prostu inne samochody, których działanie zależało od tego, kto siedzi na fotelu kierowcy.
– Mam już dość – szepnęła do Rainesa.
Wypiła Sierrę Nevadę i rozpoczęła kolejne piwo.
Mogła sobie na to pozwolić, prowadził Raines.
– Przepraszam. Przepraszam. – Zrobił głęboki oddech. – Nie wyglądasz najlepiej – zauważył z niepokojem w głosie. – Tu jest trochę duszno.
Jeszcze raz przetarła czoło, a jej ubranie zrobiło się wilgotne, chociaż nie z powodów, na jakie miał nadzieję Raines. To bogini płodności przypominała Virginii każdego miesiąca coraz bardziej dotkliwie, że czas ucieka. Jej ginekolog przypominał już kilkakrotnie, całkiem poważnie, że w tym wieku mogą się zacząć kłopoty. Doktor Alice Bourgeois mówiła coś o karze, gdy kobieta nie miała dzieci i nie planowała ciąży. Nigdy nie lekceważ biologii, zawsze powtarzała.
Zamówili cheeseburgery, frytki i jeszcze jedną kolejkę drinków. Virginia znowu przetarła twarz i poczuła się nieco lepiej, chociaż nie była pewna, czy ma ochotę jeszcze coś zjeść. Przyglądała się, jak zespół muzyczny kończy ustawiać sprzęt na podium, obserwowała też ludzi przy innych stolikach. Przez chwilę nic nie mówiła, podsłuchując parę z sąsiedztwa, mówiącą w obcym języku, być może po niemiecku. Poczuła, że ogarnia ją sentymentalny nastrój.
– Wydajesz się czymś pochłonięta – zauważył intuicyjnie Raines.
– Pamiętasz zabójstwo tych niemieckich turystów w Miami? Jak to się skończyło dla turystyki? – zapytała.
Raines, jako mężczyzna, traktował sprawę seryjnych morderstw bardzo osobiście. Widział ciała ofiar Czarnej Wdowy, a przynajmniej większość z nich. To niewyobrażalne uczucie, mieć pistolet przystawiony do głowy, a sekundę później mózg eksploduje. Nikt nie wspominał, jak bardzo upokorzono tych mężczyzn przed śmiercią, a poza tym skąd wiadomo, że zabójca nie ściągał im spodni wcześniej, że nie zostali najpierw zgwałceni, a dopiero potem pomalowano im genitalia pomarańczową farbą? Czy można to stwierdzić, jeśli morderca założył prezerwatywę? Virginia powiedziała coś, co wprawiło Rainesa w kiepski nastrój. Teraz on był skwaszony.
– A więc chodzi o biznes turystyczny? – powiedział, pochylając się nad stołem i gestykulując. – Zapominasz, że ci faceci zostali wywleczeni z samochodów, rozwalono im głowy, a jaja pomalowano jak graffiti!
Ponownie wytarła twarz i wyciągnęła z kieszeni pastylkę advilu.
– To nie jest graffiti. To symbol.
Raines skrzyżował pod stołem nogi, jakby nagle poczuł się zagrożony. Kelnerka przyniosła im zamówioną kolację. Złapał za butelkę keczupu, gryząc w zębach frytkę.
– Robi mi się od tego niedobrze – powiedział.
– Każdemu powinno się robić niedobrze. – Virginia nie mogła patrzeć na jedzenie.
– Jak sądzisz, kto to robi? – Polał wiązkę złocistych frytek czerwonym sosem.
– Może jakiś onona.
Virginia była zlana zimnym potem. Miała wilgotne włosy wokół twarzy i u nasady karku, jakby właśnie wróciła z pościgu za kimś.
– Co? – Raines spojrzał na nią zdziwiony, zagłębiając zęby w bułce.
– Onaon. Jednej nocy kobieta, innej mężczyzna, w zależności od nastroju – wyjaśniła.
– Aha. To coś jak ty. – Sięgnął po majonez.
– Cholera. – Odsunęła od siebie talerz. – Nie mam ochoty na jedzenie.
W barze dały się słyszeć pierwsze dźwięki elektrycznych gitar i uderzenia pałeczek perkusyjnych. Muzycy walili talerzami, a Axel owinął swoją stopę wokół kostki Jona i po raz setny tego dnia pomyślał o Brazilu.
Packer także rozmyślał o Brazilu, gdy wynosił przez tylne drzwi Dufusa, który wyglądał jak mała, kręcąca się piłka, i szedł z psem pod japoński klon. Dufus musiał zawsze chodzić na spacer w to samo miejsce, przyzwyczaił się do niego i tylko tam odnajdywał swoje zapachy. Nie miało znaczenia, że drzewo rosło na tyłach domu i że zaczynał padać deszcz. Packer postawił szczeniaka na tym samym kawałku ziemi co zawsze, obok wystającego korzenia. Z trudem łapiąc oddech, obserwował zabiegi Dufusa.
– Czemu nie podniesiesz nogi jak prawdziwy mężczyzna? – mruczał, podczas gdy pies obserwował go swoimi wyłupiastymi ślepiami, węsząc różowym nosem. – Sikaj – rozkazał.
Zdezelowany pager redaktora zaczął wibrować dość wcześnie tego wieczora, kiedy Packer kosił trawę, korzystając z wolnego dnia. Dzwonił Panesa, aby mu powiedzieć, że burmistrz przyznał się, iż nawet on nie miałby odwagi jeździć nocą po centrum miasta! Chryste Panie, to wprost niewiarygodne! Oczywiście, gazeta była na dobrej drodze do zdobycia nagrody Pulitzera za serię artykułów o istotnych dla społeczeństwa sprawach. Dlaczego, do cholery, musiało się to zdarzyć właśnie wówczas, gdy Packera nie było w redakcji. Siedział tam przez trzydzieści dwa lata, a w momencie gdy zdecydował się spojrzeć na swoje życie z perspektywy, świadomy, że za oknem czeka już atak serca, akurat wtedy pojawił się Andy Brazil.
Nadszedł czas, aby jelita Dufusa rozluźniły się i wydaliły z siebie coś, co zdaniem Packera, powinno być hańbą dla każdego stworzenia, no może z wyjątkiem domowego kota. Dufus nie gonił Packera ani sam do niego nie przychodził, to było oczywiste. Redaktor usiadł na stopniach werandy, a pies jego żony tak długo wąchał trawę, aż wreszcie wyrzucił z siebie ów wycyzelowany prezent. Packer westchnął i wstał. Wrócił do swojego klimatyzowanego domu, a szczeniak deptał mu po piętach.
– Przyszedł mój mały chłopczyk – rozpłynęła się na jego widok Mildred, Dufus zaś skakał i ślinił się, dopóki nie podniosła go z ziemi i nie ukołysała w kochających ramionach.