Выбрать главу

– Nie wspominaj mi o nim – powiedział Packer, siadając na fotelu i włączając telewizor.

Kilka godzin później wciąż jeszcze tam siedział, jedząc kawałki kurczaka maczane w sosie barbecue. Włożył rękę do wielkiej torby z chipsami i wrzucił je także do sosu. Po kilku meksykańskich piwach Corona z cytryną zapomniał o oknie i czyhającym za nim atakiem serca. Mildred oglądała po raz kolejny „Dom na wakacje”, ponieważ wydawało jej się, że tak właśnie wygląda ich życie. Bzdura. Po pierwsze, Packer nie grał na organach, ona nie nosiła peruki, nie paliła i nie mieszkali w małym miasteczku. Ich córka nigdy nie została wyrzucona z pracy, a już na pewno nie z galerii sztuki. To było chyba jedyne miejsce, w którym jeszcze nie pracowała, pewnie dlatego, że nie rozróżniała kolorów. Ich syn nie był gejem, a w każdym razie Packer nic o tym nie wiedział ani też się tym nie interesował, podobnie jak żadnymi innymi intymnymi faktami dotyczącymi bliźnich, w przeciwieństwie do swojej żony.

Packer władczym gestem wziął do ręki pilota. Zmienił program na Kanał Trzeci, a wszechobecny Webb gapił się w kamerę w taki sposób, że redaktor od razu zwęszył kłopoty.

– Cholera – powiedział, podnosząc się wyżej na fotelu.

– W rzadkiej, wręcz szokującej chwili szczerości – mówił reporter ze szczerym wyrazem twarzy – burmistrz Charles Search przyznał dzisiaj, że z uwagi na seryjne morderstwa Czarnej Wdowy obroty hoteli i restauracji spadły więcej niż o dwadzieścia procent, a on sam nie czułby się bezpiecznie, jadąc w nocy przez centrum miasta. Burmistrz Search błagał obywateli Charlotte, aby pomogli policji schwytać mordercę, który z zimną krwią zabił pięć…

Packer już wykręcał numer telefonu, torba z chipsami upadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się na dywan.

– …psycholog z FBI scharakteryzował sprawcę jako psychopatę na tle seksualnym, seryjnego zabójcę, który nie przestanie… – mówił dalej Webb.

– Słuchasz tego? – krzyknął, gdy tylko w słuchawce rozległ się głos Panesy.

– Nagrywam to – powiedział wydawca morderczym tonem, który rzadko można było u niego usłyszeć. – To się musi skończyć.

20

Brazil nie oglądał telewizji, ponieważ jego matka zawładnęła jedynym odbiornikiem w domu, a on nie chadzał zbyt często do licznych w Charlotte barów, gdzie w każdym rogu stały wielkie monitory. Nie słyszał więc tego, co mówiono w wiadomościach o jedenastej wieczorem, nikt nie przysłał mu informacji ani nie trudził się, aby go odszukać. W okolicy panował kompletny spokój, gdy biegł w ciemnościach po bieżni w Davidson. Dochodziła północ, Andy słyszał tylko rytm własnego oddechu i uderzenia stóp. Chociaż było mu przyjemnie, że zbliżał się w tak wspaniałym stylu do dziennikarskiej mety, bynajmniej nie czuł się szczęśliwy.

Inni też tam zmierzali. Na przykład Webb. Niezależnie jednak od tego, jak wiele cennych informacji zdobył i z jaką pasją je przekazywał, głównym jego celem było ujawnienie tych materiałów przed innymi dziennikarzami. Andy nigdy nie pisał niczego z takim zamierzeniem. Po prostu tak jakoś wychodziło, że jego artykuły zawsze trafiały na pierwszą stronę, docierały do opinii publicznej i wywoływały dużo zamieszania. Brazil byłby zadowolony, gdyby do końca swoich dni mógł pisać tylko takie teksty. Nagrody niewiele dla niego znaczyły, naprawdę. Był jednak realistą. Wiedział, że jeśli nie będzie pierwszy zdobywał sensacyjnych materiałów, nie zajrzy za kulisy zbrodni, pewnego dnia nie zapłacą mu za teksty.

A wtedy, pomyślał dalej, mógłby zostać gliniarzem. To przypomniało mu o Virginii West i nagle poczuł, jak z twardego gruntu przenosi się do ciemnych, splątanych i budzących lęk zarośli, które raniły go tym mocniej, im gwałtowniej próbował się z nich wydostać. Biegł coraz szybciej, mijając słupki bramek na boisku, puste trybuny, wypełnione wspomnieniami o meczach, w większości przegranych, wspominając jesienne wieczory, podczas których zwykle się uczył lub spacerował po kampusie pod rozgwieżdżonym niebem. Czasami chował twarz w kaptur bluzy, idąc do biblioteki lub kryjąc się w pewnym zacisznym miejscu w świetlicy, aby napisać pracę semestralną lub wiersz i nie chcąc, by ktokolwiek mu przeszkadzał.

Nawet jeśli Virginia nie miała ochoty grać w tenisa, nie powinna być w stosunku do niego taka niegrzeczna, chyba że go nienawidziła. „Zapomnij o tym”. Biegł coraz szybciej, a w uszach wciąż mu rozbrzmiewały jej bezlitosne słowa. Czuł, jak płuca zaczynają mu płonąć, gdy sadził do przodu coraz większymi susami, znacząc swój ślad kroplami potu. Usiłował uciec przed tym głosem i osobą, do której należał. Niósł go gniew. Gdy zwolnił, nogi miał jak z waty. Upadł na chłodną, wilgotną trawę. Serce o mało nie rozsadziło mu klatki piersiowej i miał wrażenie, że zaraz umrze.

Virginia West czuła się podobnie. Leżała w łóżku, światła były zgaszone, a w pobliżu leżała w pogotowiu butelka z gorącą wodą, gdyby skurcze stały się nie do wytrzymania. Odkąd skończyła czternaście lat, raz w miesiącu przechodziła potworne męki. Czasami ból był tak wielki, że odsyłano ją ze szkoły do domu, musiała przerywać randkę lub pracę i wymyślać jakieś kłamstwa, połykając tabletki przeciwbólowe. Gdy sanitariusz Raines odwiózł ją do domu, wzięła aż cztery motrinole, niestety trochę za późno. Czyż doktor Bourgeois nie mówiła jej, że musi zażywać dwieście miligramów ibuprofenu cztery razy dziennie na trzy dni przed pojawieniem się problemu, aby leki zadziałały prewencyjnie? Porucznik West, jak zwykle, była zbyt zajęta, aby przejmować się takimi przyziemnymi sprawami, tak trywialnymi jak własne zdrowie. Niles od razu poznał, że zaczęły się comiesięczne kłopoty, i ze współczuciem zwinął się w kłębek przy swojej pani, ogrzewając ją własnym ciałem. Był zadowolony, że nigdzie nie wychodzi i będą mogli spać razem.

Komendant Judy Hammer także rozmyślała o chorobach, siedząc przy łóżku na oddziale intensywnej terapii w Carolinas Medical Center. Stan Setha był poważny i nic nie wskazywało na to, że szybko się poprawi. Była przerażona. Ubrana w fartuch, maskę i rękawiczki czuwała przy jego boku. Do żył jej męża skapywała duża dawka penicyliny, clindamycyny i immunoglobuliny, mających za zadanie zwalczyć martwicze zapalenie powięzi. Była to bardzo rzadka infekcja, łącząca się z infekcją układową, która błyskawicznie się rozprzestrzeniała. Potwierdzały to obserwacje Hammer i informacje, jakie otrzymywała od lekarzy.

Wszystko to miało jakiś związek z pospolitymi paciorkowcami z grupy A i gronkowcem złocistym, o których Judy wiedziała tylko tyle, że te mikroskopijne bestie żywcem zjadały jej męża. W tym czasie poziom tlenu w jego krwi spadł poniżej normy i cały szpital ogarnęła panika. Personel medyczny zajął się Sethem z największą pieczołowitością i specjaliści w zasadzie nie opuszczali jego pokoju. Judy nie miała jednak siły, aby z nimi rozmawiać. Nie była w stanie myśleć, gdy patrzyła na wymęczoną gorączką twarz męża i nawet przez sterylną maskę czuła, że on umiera.

W czasach wojny domowej chirurdzy zdiagnozowaliby przypadek jej męża jako gangrenę. Ten nieprzyjemnie brzmiący łaciński termin oznaczał, że ciało wokół rany zmieniało barwę na czarną i zieloną, a dotknięty ową chorobą człowiek zaczynał po prostu żywcem gnić. Jedynym lekarstwem na tę infekcję były antybiotyki, zabieg chirurgiczny i amputacja. Rocznie w Stanach Zjednoczonych zapadało na gangrenę około trzystu do pięciuset osób, z czego jedna trzecia umierała. Judy dowiedziała się o tym z Internetu.

Nie znalazła tam jednak niczego, co mogłoby ją pocieszyć lub dać nadzieję. Te śmiercionośne bakterie uaktywniły się znowu w ostatnich latach, zabijając w Anglii jedenaście osób. „Zabójczy mikrob zjadł mi twarz”, pisano w „Daily Star”. „Śmiertelna bakteria, która pożera ciało”, głosił tytuł w innym piśmie. Hammer dowiedziała się z Internetu, że to właśnie ona zabiła Jima Hensona, twórcę Muppetów, i zapewne ta sama złośliwa forma paciorkowca na początku dziewiętnastego wieku wywołała epidemię szkarłatnej gorączki. W niektórych przypadkach martwica rozwijała się tak błyskawicznie, że antybiotyki nie miały szansy zadziałać. Obawiano się, że tak właśnie może być w przypadku Setha. Ponieważ był traktowany jak VIP, natychmiast zastosowano najlepszy sposób leczenia, tak więc problem nie leżał w opiece medycznej, lecz w kondycji jego organizmu.