Выбрать главу

– To znaczy – przycisnął guzik i z sufitu zjechał ekran – że ostatnie cztery lub pięć poważnych materiałów, jakie przygotowałeś, pojawiały się w telewizji w noc przed wydrukowaniem ich w gazecie, zwykle w wiadomościach o jedenastej wieczorem. – Nacisnął inny guzik i uruchomił projektor. – Następnie stacje radiowe podawały je w porannych wiadomościach. Zanim ludzie mieli możliwość przeczytania o tym na pierwszych stronach naszej gazety.

Brazil zerwał się z krzesła, przerażony i wściekły.

– To niemożliwe! Nigdy nikogo z dziennikarzy nie było tam, skąd brałem materiały! – wykrzyknął, zaciskając pięści.

Panesa znowu uruchomił pilota i na ekranie pojawiła się olbrzymia twarz Webba.

– „…w wywiadzie, jakiego udzieliła wyłącznie Kanałowi Trzeciemu, powiedziała, że późno w nocy wróciła na miejsce katastrofy i płakała, siedząc w swoim samochodzie. Funkcjonariuszka Johnson, która rano zwróciła odznakę policyjną, wyznała, że żałuje, iż nie zginęła w tym wypadku razem z nimi…”.

Wydawca przyglądał się Brazilowi, który najwyraźniej stracił mowę. Wściekłość na Webba przerodziła się w nienawiść do wszystkich. Dopiero po dłuższej chwili młody dziennikarz policyjny zebrał siły i przemówił.

– Tę informację podano po ukazaniu się mojego artykułu? – zapytał, chociaż znał już odpowiedź.

– Przed – odpowiedział szef, bacznie go obserwując. – W noc poprzedzającą wydanie gazety. Tak było we wszystkich wypadkach. I na końcu ten o burmistrzu. To kropla przepełniająca puchar. Wiemy, że tym razem musiał być jakiś przeciek. Webb nie mógł znać jego wypowiedzi, no chyba że założył podsłuch w gabinecie Searcha.

– To niemożliwe! – stanowczo zaprotestował Brazil. – To nie moja wina!

– Nie chodzi tu o niczyją winę – uspokoił go Panesa. – Trzeba z tym skończyć. Natychmiast. To nam naprawdę szkodzi.

Patrzył, jak wzburzony Brazil wybiega z jego gabinetu. Wydawca miał umówione spotkanie, ale został jeszcze chwilę przy biurku. Przeglądał notatki i dyktował tekst swojej sekretarce, cały czas obserwując przez szybę młodego człowieka, który z wściekłością otwierał szuflady biurka, szukał czegoś w pudle pod blatem, wrzucał do teczki notatniki i inne osobiste drobiazgi. Potem wybiegł z redakcji, jakby nie zamierzał tam już nigdy wrócić. Panesa podniósł słuchawkę.

– Połącz mnie z Virginią West – powiedział.

Tommy Axel też widział, że zdenerwowany Brazil wypadł z redakcji i zastanawiał się, co się, do cholery, stało. Miał pewne podejrzenia. Słyszał o Webbie, o jakichś przeciekach i nie dziwił się, że tamten stracił głowę. Axel nie wyobrażał sobie, jak sam by zareagował, gdyby jemu przytrafiło się coś podobnego, gdyby ktoś kradł mu świetne pomysły i recenzje pisane do działu muzycznego. Boże. Biedny chłopak.

Brenda Bond także słyszała o całym zamieszaniu. Usiłowała właśnie uruchomić komputer, który co trzy dni się zawieszał, ponieważ jakiś głupi dziennikarz piszący o ogrodach miał talent i ciągle naciskał taką kombinację klawiszy, że maszyna odmawiała współpracy lub tłumaczyła jego pliki na niezrozumiałe znaki. Pani Bond poczuła dreszczyk podniecenia, gdy weszła do menedżera systemu. Z trudem udało jej się skoncentrować.

Porucznik West stała przy swoim biurku, usiłując jednocześnie dopiąć teczkę, nałożyć przykrywkę na kubek z kawą i zapakować kanapki, których nie zdążyła zjeść. Wyglądała na zmartwioną i wściekłą jednocześnie, gdy rozmawiała z Panesą przez telefon.

– Domyślasz się, dokąd mógł pójść? – dopytywała się głośno.

– Może do domu? – próbował zgadywać wydawca. – Mieszka z matką.

Z przerażeniem spojrzała na zegarek. W ciągu dziewięćdziesięciu sekund powinna być w gabinecie Judy Hammer. Nie wyobrażała sobie, aby mogła spóźnić się, kazać szefowej czekać, nie przyjść lub zapomnieć o spotkaniu. Zamknęła wreszcie teczkę i wsunęła krótkofalówkę do futerału przy pasku. Była w rozterce.

– Zrobię, co będę mogła – obiecała Panesie. – Niestety, muszę być dziś rano w sądzie. Moim zdaniem Brazil musi odreagować. Wróci, gdy się uspokoi. Andy się nie poddaje.

– Mam nadzieję, że się nie mylisz.

– Jeśli nie pojawi się do mojego powrotu, zacznę go szukać – obiecała.

– Świetny pomysł.

Liczyła na to, że Johnny Martino przyzna się do winy. Judy Hammer natomiast wolałaby, aby było inaczej. Była w nastroju do walki. Doktor Cabel naprawdę wyświadczył jej przysługę. Wyzwolił w niej iskry gniewu i im stawały się jaśniejsze, tym bardziej rozwiewała się mgła depresji i złe samopoczucie komendantki. Szła tak szybko, że nawet Virginia była zdziwiona. Pod pachą ściskała zapinaną na suwak torebkę, na oczach miała przeciwsłoneczne okulary. Obie zmierzały w ten gorący poranek do budynku Sądu Kryminalnego, zbudowanego z granitu w 1987 roku, a zatem starszego niż inne domy w Charlotte. Policjantki ustawiły się wraz z innymi w kolejce do bramki kontrolnej z promieniami rentgenowskimi.

– Nie martw się – Virginia próbowała pocieszyć swoją szefową, gdy posuwały się wolno do przodu za jakimiś ważnymi obywatelami. – On się przyzna do winy.

– Ja się nie martwię – odpowiedziała szefowa.

Za to Virginia się martwiła. Tego dnia na wokandzie znalazły się setki spraw, co było znacznie większym problemem niż kwestia, czy Martino przyzna się do winy, czy też będzie próbował się bronić. Strażnik Octavius Able wypatrzył w kolejce dwie kobiety i nagle zaczął niezwykle skrupulatnie wykonywać swoje obowiązki. Porucznik West nie przechodziła przez aparaturę prześwietlającą od czasów, gdy maszyna stała jeszcze w starym budynku sądów.

Able nigdy dotąd nie miał okazji przyjrzeć się komendant Hammer tak dokładnie. Nigdy nie miał nad nią takiej kontroli jak teraz. Porucznik West była w mundurze i ominęła bramkę, która co chwila brzęczała, wykrywając pagery, monety, klucze i scyzoryki. Judy także ominęła bramkę, uważając, że wolno jej to zrobić ze względu na zajmowane stanowisko.

– Przepraszam, proszę pani! – zawołał głośno Able, aby wszyscy słyszeli. – Proszę pani! Proszę tędy.

– To jest szefowa policji – szeptem wyjaśniła mu Virginia, chociaż uważała, że sam powinien to wiedzieć.

– Proszę okazać dowód tożsamości – zażądał władczym tonem Able.

Długa kolejka zatrzymała się w miejscu, a oczy wszystkich zwróciły się na elegancko ubraną kobietę o znajomej twarzy. Kto to mógł być? Gdzieś już ją widzieli. Może występowała w telewizji, w wiadomościach, w jakimś talk show? Do diabła! Tinsley Owen, szósty w kolejce, wezwany do sądu za brawurową jazdę samochodem, domyślił się nagle. Ta kobieta w perłach to z pewnością żona kogoś bardzo ważnego, może nawet Billy’ego Grahama. Judy była wyraźnie zakłopotana, przeszukując torebkę, i to trochę zaniepokoiło Able’a. W końcu uśmiechnęła się do niego, pokazując swoją odznakę.

– Dziękuję za sprawdzenie. – Ton jej głosu mógł go znokautować. – A na wypadek gdyby ktoś miał wątpliwości, czy w naszym sądzie prawidłowo działa ochrona, poproszę pana o nazwisko. – Przysunęła się, aby zobaczyć, co miał napisane na plakietce. – O.T. Able – przeczytała na głos, starając się zapamiętać.

Koniec. Z pewnością komendantka złoży na niego skargę.

– Wykonywałem tylko swoje obowiązki – powiedział słabym głosem, a kolejka zrobiła się nagie bardzo długa, otaczała cały świat, całą ludzką rasę, która była świadkiem jego upadku.

– Z pewnością – zgodziła się pani Hammer. – Chcę się tylko upewnić, czy szeryf wie, jak bardzo powinien pana docenić.

Gdy Able zorientował się, że komendantka mówiła to wszystko zupełnie serio, poczuł się nagłe wyższy i szczuplejszy. Jego mundur w kolorze khaki leżał na nim jak ulał. Był przystojny i nie tak stary, jak mu się wydawało jeszcze tego ranka, gdy brał paliwo na stacji BP, a młodzież z autobusu wyśmiewała się z niego i obrzucała rasistowskimi wyzwiskami. Octavius Able wstydził się, że potraktował z wyższością szefową policji. Nigdy dotąd tak się nie zachowywał i nie miał pojęcia, co mu się stało.