Kiedy zadzwoniła, Packer znowu był z psem na podwórku. Podszedł do telefonu rozdrażniony i zakłopotany. On także nie miał wieści od młodego dziennikarza. W Davidson pani Brazil pochrapywała na kanapie, jak zwykle przesypiając telewizyjne kazanie Billy’ego Grahama. Telefon dzwonił i dzwonił, na stoliku stała butelka wódki i pełna petów popielniczka. Przejeżdżając obok budynku Knight-Ridder, Virginia po raz kolejny, zdenerwowana nie na żarty, zatelefonowała do Brazila z komórki.
– Cholera! – wybuchnęła. – Andy! Nie rób tego.
Pani Brazil z trudem otworzyła oczy. Udało jej się usiąść, bo miała wrażenie, że coś słyszy. Chór w błękitnozłotych stułach modlił się do Boga. Może to ten hałas ją obudził. Sięgnęła po szklankę i dzwoniąc zębami o szkło, skończyła to, co zaczęła wieczorem. Potem oparła się z powrotem na starych poduszkach, gdy magiczny trunek rozgrzewał jej ciało, unosząc ją gdzieś, nie wiadomo gdzie. Wypiła jeszcze trochę i wtedy dotarło do niej, że skończyło się paliwo, został tylko quick mart. Zastanawiała się, skąd wziąć piwo lub wino. Gdzie jest Andy? Czy przyszedł i wyszedł, gdy odpoczywała?
Nadszedł wieczór i Virginia została w domu. Nie chciała nikogo widzieć. Dusiło ją w piersiach i nie była w stanie dłużej usiedzieć na jednym miejscu ani na niczym się skoncentrować. Raines dzwonił kilkakrotnie, ale gdy słyszała jego głos na automatycznej sekretarce, nie podnosiła słuchawki. Wszystko wskazywało na to, że Brazil zniknął. Virginia nie mogła myśleć o niczym innym. To jakiś obłęd. Wierzyła, że nie zrobi niczego głupiego. Mimo to nawiedzały ją horrory, z jakimi często spotykała się w swojej pracy.
Widywała ofiary po przedawkowaniu narkotyków i zwłoki samobójców, którzy odebrali sobie życie z broni palnej, a ich ciała odnaleziono po kilku miesiącach, gdy myśliwi wrócili do lasów. Przed oczami policjantki przesuwały się, jak nocne koszmary, wraki samochodów zatopionych w tajemniczych głębinach jezior i rzek, a ciała ich pasażerów wypływały dopiero podczas wiosennych roztopów lub po obfitych deszczach.
Nawet Judy Hammer, mimo osobistych problemów i braku czasu, kontaktowała się z Virginią kilka razy, zaniepokojona zniknięciem młodego wolontariusza. Cały weekend spędziła w szpitalu, zawiadomiła także synów, aby jak najszybciej przyjechali, gdyż ich ojciec coraz bardziej odchodził w dolinę cieni. Gdy weszła do pokoju, Seth nie mógł już mówić i powitał żonę niewidzącym wzrokiem.
Proces kojarzeniowy nie przebiegał w jego umyśle normalnie, myśli powstawały z fragmentów wspomnień i niewyrażonych emocji, które jednak zdołałyby stworzyć pełne znaczeń, złożone całości, dające się wyartykułować. Ale na to był zbyt słaby, bez sił i podłączony do urządzeń medycznych. Podczas rzadkich momentów świadomości, jakie pojawiały się w tych dniach, których rachubę już stracił, mógłby pomóc Judy, by zrozumiała jego intencje, lecz całkowicie paraliżował go ból. Został pokonany. Mógł tylko patrzeć przez łzy na jedyną kobietę, którą w życiu kochał. Seth czuł się zmęczony i było mu bardzo przykro. Miał dużo czasu, aby wszystko przemyśleć.
„Tak mi przykro, Judy. Nic na to nie mogłem poradzić, znasz mnie. Musisz czytać w moich myślach. Nie mogę ci już nic powiedzieć. Jestem taki zmęczony, ciągle mnie operują, wycinają i nie wiem, co jeszcze ze mnie zostało. Karałem cię, ponieważ nie potrafiłem ci niczego wynagrodzić. Za późno to zrozumiałem. Chciałem, żebyś się mną opiekowała. I zobacz, co się stało. Jak myślisz, czyja to wina? Z pewnością nie twoja. Chciałbym, żebyś trzymała mnie za rękę”.
Judy siedziała na krześle i tak jak to robiła przez dwadzieścia sześć lat, teraz także pilnowała swojego męża. Miał ręce przywiązane do łóżka, aby nie mógł wyciągnąć sobie rurek. Leżał na boku, kolor jego skóry był myląco zdrowy, nie dlatego, że organizm zwalczał chorobę, tylko dzięki dostarczanemu tlenowi – co uznała za tak typowe dla męża, że aż zakrawało na ironię losu. Setha pociągały w niej siła i niezależność, a potem, z tego samego powodu, zaczął jej nienawidzić. Pragnęła wziąć go za rękę, ale był taki kruchy, sztywny, cały spętany rurkami i tasiemkami.
Pochyliła się i położyła dłoń na czole męża. Zamrugał niewidzącymi oczami, pełnymi łez. Sprawiał wrażenie bardzo śpiącego, Judy była jednak przekonana, że jej mąż podświadomie wyczuwa, iż przy nim siedziała. Skalpele i bakterie zniszczyły już jego pośladki i teraz atakowały brzuch i uda. W pokoju strasznie śmierdziało, nie zwracała jednak na to uwagi.
– Seth – odezwała się spokojnym, opanowanym głosem. – Wiem, że możesz mnie nie słyszeć, lecz na wypadek gdyby było inaczej, chcę ci coś powiedzieć. Jadą tu już twoi synowie. Powinni być dziś po południu i przyjdą prosto do szpitala. U nich wszystko w porządku. Ja też tu jestem. Wszyscy bardzo się o ciebie martwimy.
Chory zamrugał oczami. Leżał nieruchomo, wdychając tlen, podczas gdy monitory pokazywały ciśnienie jego krwi i puls.
– Zawsze się o ciebie troszczyłam – mówiła dalej. – Zawsze cię po swojemu kochałam. Ale już dawno uświadomiłam sobie, że czułeś do mnie sympatię, bo wydawało ci się, że możesz mnie zmienić. Ty zaś pociągałeś mnie tak bardzo, ponieważ myślałam, że się nie zmienisz. To było dość głupie, tak mi się teraz wydaje. – Przerwała, czując ukłucie w sercu, gdy na nią spojrzał. – Były rzeczy, które mogłam zrobić lepiej i inaczej. Muszę wybaczyć sobie i muszę wybaczyć tobie. Ty musisz wybaczyć mnie, a ja sama muszę wybaczyć sobie.
Zgadzał się z tym, co mówiła, i pragnął to jakoś wyrazić, dać jej znać, co czuje i myśli. Jego ciało było jak urządzenie wyłączone z kontaktu, zepsute, pozbawione baterii. Włączył przełączniki w swoim mózgu, lecz nic się nie wydarzyło. A to wszystko dlatego, że wypił zbyt dużo, gdy bawił się w łóżku pistoletem, aby ją ukarać.
– Wyjdziemy z tego – zapewniała go Judy, połykając łzy. – Dobrze, Seth? Zostawimy to za sobą i wyciągniemy wnioski. Mamy przed sobą przyszłość. – Mówiła z trudem. – To, dlaczego wzięliśmy ślub, nie ma już żadnego znaczenia. Jesteśmy przyjaciółmi, kumplami. Nie żyjemy dla prokreacji ani żeby nawzajem spełniać swoje fantazje seksualne. Jesteśmy po to, aby się razem zestarzeć i nie czuć się samotnymi. Przyjaciele. – Uścisnęła jego ramię.
Z oczu Setha popłynęły łzy. To był jedyny znak, jaki dał, i Judy się wzruszyła. Płakała przez pół godziny, a Seth robił się coraz słabszy. Paciorkowce z grupy A sączyły toksyny do jego duszy i nic sobie nie robiły ze wszystkich antybiotyków, immunoglobuliny i witamin, pompowanych do jego wnętrza. Ta choroba sprawiła, że był jak pieczony comber, jak padlina na autostradzie.
Randy i Jude weszli do pokoju ojca kwadrans po szóstej i nie zastali go już przytomnego. Seth nie wiedział nawet, że byli przy jego łóżku, ale wystarczyła mu świadomość, że do niego jechali.
Virginia przejeżdżała obok baru Cadillac Grill, bilardu Jazzbone’a i w końcu skręciła do Davidson, podejrzewając, że może Brazil siedzi w domu i nie odpowiada na telefony. Zatrzymała się na zniszczonym podjeździe i zobaczyła, że był tu tylko ten okropny cadillac. Między płytami chodnikowymi rosły chwasty. Wysiadła z policyjnego wozu i podeszła do frontowego wyjścia. Kilka razy nacisnęła dzwonek, a potem zaczęła dobijać się do drzwi. Nikt nie odpowiadał, więc z wściekłością uderzyła w nie policyjną pałką.
– Policja! – krzyknęła. – Otwierać!
Po dłuższej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich pani Brazil, przecierając zaspane oczy. Utrzymywała równowagę, opierając się o framugę.