Выбрать главу

– Andy! – Zapukała głośno w szybę. – Wyjdź – poleciła swoim zawodowym, policyjnym głosem.

Czuł się potwornie zmęczony, gdy wysiadał z wozu, który jego ojciec, Drew, tak bardzo lubił. Zdjął kurtkę ojca i rzucił ją na tylne siedzenie. Na zewnątrz było bardzo ciepło, ponad dwadzieścia stopni, wokół sodowych lamp fruwały chmary komarów i ciem. Andy był mokry od potu. Kluczyki od samochodu włożył do kieszeni obcisłych spodni, które według Munga wskazywały na przynależność do przestępczego środowiska. Virginia zaświeciła latarką przez tylne okno, przyglądając się aluminiowym półlitrowym puszkom po piwie. Naliczyła ich jedenaście.

– Czy wypiłeś to wszystko dziś wieczorem? – zapytała, zamykając drzwi.

– Nie.

– A ile poszło dzisiaj?

– Nie liczyłem. – Patrzył na nią prowokacyjnie.

– Zawsze ignorujesz policyjne światła i syrenę? – zapytała wściekła. – A może dziś miałeś jakiś szczególny powód?

Brazil otworzył tylne drzwi BMW i z furią wyciągnął pogniecioną sportową koszulkę. W milczeniu zdjął mokre polo i przebrał się. Virginia nigdy dotąd nie widziała go półnagiego.

– Powinnam cię zamknąć – powiedziała już mniej służbowo.

– Bardzo proszę – odparł.

Randy i Jude przylecieli na międzynarodowe lotnisko Charlotte-Douglas w odstępie czterdziestu pięciu minut, a matka czekała na nich tam, gdzie odbiera się bagaż. W ponurych nastrojach pojechali razem do Carolinas Medical Center. Judy była szczęśliwa, widząc swoich chłopców, odżyły stare wspomnienia, których dawno nie wydobywała z mroków pamięci. Obaj odziedziczyli po niej budowę ciała i olśniewająco białe zęby, a także przenikliwy wzrok i niespotykaną inteligencję.

Seth natomiast wyposażył synów w czterocylindrowe silniki, które nadawały im niewielką prędkość, kierując na prostą drogę, bez żadnych przeszkód. Randy i Jude byli szczęśliwi z samego faktu, że żyją, i donikąd się nie śpieszyli. Czerpali zadowolenie i radość ze swoich marzeń, a także od stałych gości w restauracjach, gdzie od czasu do czasu pracowali. Byli szczęśliwi u boku wyrozumiałych kobiet, które kochały ich mimo wszystko. Randy czuł się dumny z drobnych rólek w filmach, mimo że nikt ich nie oglądał. Jude cieszył się, gdy mógł zagrać z kolegami w jakimś klubie jazzowym. Grywał z zamiłowaniem na perkusji nawet wtedy, gdy słuchało go nie więcej niż osiem, dziewięć osób.

Paradoksalnie, to nie odnosząca sukcesy zawodowe Judy miała pretensję do synów, że nie osiągnęli w życiu żadnej pozycji. To właśnie Seth wstydził się tego i był niezadowolony. Wykazywał taki brak zrozumienia i cierpliwości, że obaj woleli wyprowadzić się z domu. Oczywiście, Judy rozumiała psychologiczne przyczyny, które ukształtowały jego postawę. Seth nienawidził w synach tego, czego nienawidził u siebie. Aby sobie to uświadomić, nie trzeba było wielkiej przenikliwości. Jednak wiedza ta do niczego się nie przydała. Dopiero tragedia, poważna choroba, sprawiła, że rodzina ponownie się zjednoczyła.

– Mamo, trzymasz się?

Jude siedział z tyłu w prywatnym samochodzie Judy. Pogłaskał ją po ramieniu.

– Staram się. – Z trudem przełknęła ślinę, gdy Randy spojrzał na nią z troską z przedniego fotela.

– Słuchaj, nie chcę go widzieć – powiedział, ściskając bukiet kwiatów, które kupił dla ojca na lotnisku.

– Rozumiem. – Pokiwała głową, patrząc w lusterko podczas zmiany pasa. – Jak moje wnuczęta?

– Świetnie – zapewnił ją Jude. – Benji uczy się grać na saksofonie.

– Nie mogę się doczekać, aby usłyszeć, jak gra. A Owen?

– Jest jeszcze za mała na instrumenty, ale świetnie tańczy. Gdy tylko słyszy muzykę, zaraz zaczyna podskakiwać, najchętniej ze Spring – opowiadał Jude. – Mówię ci, mamo, umarłabyś za śmiechu, gdybyś to widziała. To takie zabawne!

Spring była artystką, z którą Jude mieszkał od ośmiu lat w Greenwich Village. Żaden z synów Hammer nie był żonaty. Mieli po dwoje dzieci i Judy uwielbiała każdy złoty kosmyk na głowach swoich wnucząt. Nie mogła pogodzić się z faktem, że dorastają w odległych miastach, mając tylko sporadyczny kontakt ze swoją prawie legendarną babcią. Nie chciała stać się dla nich kimś, o kim będą kiedyś mówić, ale kogo tak naprawdę nigdy dobrze nie poznają.

– Smith i Fen bardzo chcieli ze mną przyjechać – powiedział Randy, biorąc matkę za rękę. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Ogarnęła go kolejna fala nienawiści do ojca.

Virginia nie miała pojęcia, co zrobić ze swoim więźniem. Andy zapadł się w fotelu i skrzyżował ręce na piersiach, przyjmując buntowniczą pozę, absolutnie bez cienia skruchy lub wyrzutów sumienia. Nie patrzył na Virginię, obserwował przez przednią szybę samochodu, jak nietoperze i ćmy fruwają w świetle lamp. Przyglądał się też kierowcom ciężarówek, którzy w kowbojskich butach o spiczastych nosach wracali do swoich potężnych rumaków, a potem, oparci o kabiny, palili papierosy, trzymając je jak facet z reklamy Marlboro.

– Masz papierosy? – zapytał Brazil. Spojrzała na niego, jakby stracił rozum.

– Zapomnij o tym.

– Daj mi jednego.

– Akurat. Nigdy nie paliłeś, a ja nie mam zamiaru ci w tym pomagać – oświadczyła, chociaż też miała ochotę zapalić.

– Nie wiesz, czy paliłem kiedyś fajki, gandzię czy inne rzeczy – odrzekł z przekąsem. – Tak! Wydaje ci się, że dużo wiesz. Gówno wiesz. Gliny. I ich ciemne, wąskie koleiny mózgowe.

– Doprawdy? A ja sądziłam, że też jesteś gliną. Czyżbyś z tego również zrezygnował?

Andy patrzył bezradnie przez boczną szybę. Zrobiło jej się go żal, ale nadal była wściekła. Chciałaby wiedzieć, o co tak naprawdę chodziło.

– Do diabła, co się z tobą dzieje?

Spróbowała innej taktyki, tym razem pytając na poważnie. Brazil milczał.

– Chcesz sobie zrujnować życie? A co by było, gdyby wcześniej zauważyli cię inni gliniarze? Zdajesz sobie sprawę, w jakie wpadłbyś tarapaty?

– Nic mnie to nie obchodzi – odpowiedział łamiącym się głosem.

– Nieprawda, obchodzi, do cholery! Spójrz na mnie!

Patrzył przed siebie, obserwując szklanym wzrokiem niewyraźne sylwetki na parkingu dla ciężarówek, mężczyzn i kobiety, których losy były tak inne od jego, i którzy nigdy by nie zrozumieli, co to znaczy żyć tak jak on. Gdyby przyjrzeli mu się bliżej, pewnie zaczęliby nim pogardzać, bo sądziliby, że jest w uprzywilejowanej sytuacji, życie go rozpieszcza, ale tak naprawdę nigdy nie zdołaliby zrozumieć rzeczywistości, w jakiej on żył.

Tak właśnie myślał Bubba i zupełnie przypadkiem zatrzymał się swoim king cabem na tym samym parkingu. Najpierw zauważył BMW, a zaraz potem policyjny samochód swojego wroga. Nie mógł uwierzyć w takie szczęście. Zachowując spokój, poszedł najpierw zrobić zakupy. Kupił gumę do żucia, piwo i ostatni numer „Playboya”.

Brazil z trudem nad sobą panował, a Virginia usiłowała być twarda, co nie do końca jej się udawało. Zależało jej na nim, chociaż nie potrafiła powiedzieć dlaczego i to właśnie w dużej mierze było powodem, dla którego ten facet tak bardzo ją niepokoił, a jednocześnie wpędzał w zakłopotanie. Lubiła go, bo był zdolnym, dobrze zapowiadającym się stażystą, kimś, kogo mogłaby wprowadzać w tajniki zawodu, a gdyby się już wszystkiego nauczył, zostawić samemu sobie. Nie miała brata, lecz wyobrażała sobie, że mógłby być właśnie taki jak Andy: młody, inteligentny, wrażliwy i miły. Uważała go za przyjaciela, jednak nigdy nie dała mu tego wyraźnie do zrozumienia. Poza tym był przystojny, chociaż wydawał się nie przywiązywać do tego wagi.