Podobnie myślała żona Blaira Mauneya EL Polly Mauney martwiła się, że jej mąż mógłby się w coś wplątać w Charlotte, dokąd leciał następnego dnia samolotem USA-ir lot numer 392 z Asheville, gdzie mieszkali w pięknym domu w stylu Tudorów. Blair Mauney pochodził ze starej, zamożnej rodziny i właśnie wrócił do domu po wyczerpującym meczu tenisowym, prysznicu, masażu i kilku drinkach z kolegami. Jego rodzina od kilku pokoleń zajmowała się bankowością, poczynając od dziadka, Blaira Mauneya, który był założycielem American Trust Company.
Ojciec Blaira Mauneya III, Blair Mauney Jr., został wiceprezesem spółki, gdy American Commercial połączył się z First National z Raleigh. Ogólnokrajowy system bankowy się rozwijał i wkrótce powstały kolejne fuzje, aż w końcu założono North Carolina National Bank. Interesy kwitły, a pod koniec lat osiemdziesiątych, w wyniku kryzysu S &L, te banki, które nie zostały jeszcze sprzedane, oferowano po niezwykle atrakcyjnych cenach. NCNB stał się czwartym co do wielkości bankiem w kraju i zmienił nazwę na US-Bank. Blair Mauney HI znał każdą minutę niezwykłej historii swojego znakomitego banku. Wiedział, ile zarabiał prezes, przewodniczący rady, wiceprezes, a także księgowy i dyrektor.
Sam piastował stanowisko wiceprzewodniczącego seniora US-Banku w obu stanach Karolina i rutynowo odbywał co pewien czas służbowe podróże do Charlotte. Bardzo mu to odpowiadało, ponieważ kiedy tylko chciał, mógł się oderwać od żony i nastoletnich dzieci, co najlepiej rozumieli jego koledzy, rezydujący w swoich podniebnych biurach. Tylko oni rozumieli strach, wdzierający się do serca każdego bankiera, że pewnego dnia Cahoon, który nie był tolerancyjny, może poinformować takich wyrobników jak Mauney, iż wypadli z łask. Blair rzucił torbę tenisową na podłogę w swojej zmodernizowanej ostatnio kuchni i otworzył drzwi lodówki, mając ochotę na kolejne amstel light.
– Kochanie? – zawołał, otwierając puszkę.
– Tak, mój drogi? – Żona weszła do kuchni. – Jak tenis?
– Wygraliśmy.
– Świetnie! – ucieszyła się Polly.
– Whitersi dwadzieścia razy popełnili podwójne faule. – Przełknął piwo. – Odbijali też na spalonym, ale tego nie liczyliśmy. Co dzisiaj było na obiad? – Ledwo spojrzał na Polly Mauney, swoją małżonkę od dwudziestu dwóch lat.
– Spaghetti bolognese, sałata i chleb siedem ziaren. – Zajrzała do jego torby i wyjęła przepocone szorty, koszulkę oraz skarpetki. Zawsze to robiła i będzie robić.
– Został jakiś makaron?
– Mnóstwo. Z przyjemnością coś ci przygotuję, kochanie.
– Może później. – Poczuł ból w ścięgnach. – Chyba się przeforsowałem. Może to artretyzm, jak sądzisz?
– Z pewnością nie. Pozwolisz, że zrobię ci masaż, kochanie?
Masując męża, przypomniała sobie, co powiedział jej chirurg plastyczny, gdy rozmawiała z nim o terapii laserowej, za pomocą której chciała się pozbyć zmarszczek na twarzy i brązowej plamki na podbródku. Polly Mauney przeraziła się, kiedy lekarz oświadczył, że żadna wiązka światła nie zastąpi skalpela. To znaczyło, że z jej skórą jest fatalnie.
– Proszę pani – oznajmił chirurg. – Nie sądzę, aby kuracja laserowa była wystarczająca. Najbardziej widoczne zmarszczki są zbyt głębokie. – Delikatnie przesunął po nich palcem. Natychmiast się odprężyła, przepadała za pieszczotami. Pani Mauney uzależniła się od swojego lekarza. Lubiła, gdy dotykał jej skóry, uwielbiała, gdy na nią patrzył, wykonywał analizy, badał i oglądał ją po zabiegach lub zmianach kuracji.
– Dobrze – odrzekła – rozumiem, że tego pan nie poleca. Domyślam się, że lepszy byłby lifting twarzy.
– Zdecydowanie. Także oczu. – Podał jej lusterko.
Skóra pod i nad oczami zaczynała opadać. To nieuniknione. Powiedział jej, że nic się nie da zrobić, nie pomogą żadne okłady z zimnej wody, z ogórka, ograniczanie alkoholu i soli.
– A co z moim biustem? – dopytywała się Polly.
Chirurg plastyczny cofnął się o krok, aby lepiej widzieć.
– A co myśli o nim pani mąż? – zapytał.
– Pewnie wolałby, aby był większy.
Lekarz się roześmiał. Czemu nie powie jej tego wprost? O ile facet nie jest pedofilem lub gejem, zawsze woli większe.
– Nie możemy zrobić wszystkiego naraz – ostrzegł ją. – Implanty i lifting twarzy to dwa zupełnie różne zabiegi i musimy je rozdzielić, aby mogła pani odzyskać siły.
– Jak długo będę musiała czekać? – zapytała zmartwiona.
23
Już w domu, po zamknięciu drzwi na noc, Virginia uświadomiła sobie, że będzie musiała nastawić budzik. Jednym z niewielu luksusów w jej życiu było spanie w niedziele tak długo, jak chciała, lub jak długo pozwalał jej Niles. Potem piła kawę i przeglądała gazetę, myśląc o rodzicach, którzy w niedzielę chodzili do kościoła baptystów w Dover, niedaleko Chevon i Pauline’s Beauty Shop, gdzie jej matka każdej soboty o dziesiątej rano układała sobie włosy. Virginia co niedziela telefonowała do rodziców, zwykle w porze, gdy siadali do obiadu, żałując, że jej miejsce przy stole jest puste.
– Świetnie – powiedziała do siebie, wyjmując z lodówki piwo, podczas gdy Niles sadowił się na parapecie nad zlewozmywakiem. – A więc muszę nastawić budzik na wpół do dziewiątej. Możesz to sobie wyobrazić?
Już dawno zastanawiała się, na co Niles tak ciągle patrzy. Z tej części Dilworth nie było widać miasta, nad którego bezpieczeństwem czuwała, jeśli nie liczyć wierzchołka drapacza chmur, siedziby US-Banku, jaśniejącego nad niedokończonym płotem Virginii. Niles każdego wieczora siadywał w tym samym miejscu i gapił się przez okno, przypominając jej ET, tęskniącego za domem.
– Na co tak patrzysz? – Przesunęła palcami po jedwabistym rudym futerku kota, który zawsze wtedy zaczynał mruczeć.
Nie odpowiedział i dalej patrzył przez okno jak w transie.
– Niles? – Zaczęła się niepokoić. – Co ci jest, malutki? Źle się czujesz? Połknąłeś sierść? Jesteś na mnie wściekły? Pewnie o to chodzi, mam rację? – Westchnęła i napiła się piwa. – Naprawdę chciałabym, abyś był dla mnie bardziej wyrozumiały, Niles. Ciężko pracuję, robię wszystko, aby zapewnić ci bezpieczny i przyjemny dom. Przecież wiesz, że cię kocham, prawda? Ale ty nie możesz sobie darować i musisz sprawiać mi przykrość. Spędzam tam całe dnie. – Wskazała palcem za okno. – I co z tego? Ty jesteś tutaj. To jest twój świat, a to znaczy, że twoja perspektywa nie jest tak duża, jak moja, nieprawdaż? Więc się wściekasz, że mnie tu nie ma. To nieuczciwe. Chciałabym, żebyś poważnie się nad tym zastanowił. Zrozumiałeś?
Słowa pani docierały do niego jak monotonne trajkotanie, brzęczenie owadów czy dźwięki wydobywające się z radia ustawionego na stoliku przy łóżku. Niles nie słuchał, wpatrywał się w samotnego króla Usbeecee, który odwzajemniał jego spojrzenie. Niles czuł się wybrany. Nad krajem Usbeeceenów zawisło nieszczęście i tylko on mógł zapobiec katastrofie, ponieważ tylko on potrafił słuchać. Wszyscy inni patrzyli w górę na potężnego króla i w duchu szydzili z niego, podobnie jak między sobą, sądząc, że łaskawy monarcha tego nie słyszy. Oni, ludzie, chcieli przybycia Jego Wysokości. Chcieli jego domów opieki nad dziećmi i dzieł sztuki, szans na zrobienie kariery i jego bogactwa. A potem zaczęli być zazdrośni o jego potęgę, o jego wszechwładną i chwalebną obecność. Zarówno ci stąd, jak i inni, z dalekich portów stali się zachłanni i knuli spisek, któremu tylko Niles był w stanie zapobiec.