– Ja też – poparł go Randy. – Ale jeśli się nas nie wstydzisz, zostaniemy przynajmniej najlepszymi przyjaciółmi, dobrze?
Nie mogła powstrzymać łez. Wszyscy troje mocno się obejmowali, a serce Setha biło coraz słabiej. Nie miało już sił albo Seth Bridges jakąś częścią swojej świadomości uznał, że może odejść właśnie teraz. Odszedł jedenaście minut po jedenastej i ani lekarze, ani urządzenia medyczne nie zdołali przywołać go z powrotem.
24
Virginia świadomie przejechała zjazd Sunset East. Nie zamierzała jeszcze zajmować się samochodem Brazila. Dochodził kwadrans po jedenastej i większość ludzi siedziała w kościołach, modląc się, aby pastor jak najszybciej zakończył mszę. Porucznik West była wyraźnie przygnębiona. Czuła się tak, jakby przytłaczał ją potworny ciężar. Nie potrafiła sobie wytłumaczyć tego stanu, chciało jej się płakać i winiła za to ów szczególny okres, który co miesiąc pojawiał się w życiu kobiety.
– Wszystko w porządku? – Brazil wyczuł jej nastrój.
– Nie wiem – powiedziała bezradnie.
– Wyglądasz na przygnębioną – zauważył.
– To naprawdę niesamowite. – Spojrzała na prędkościomierz i rozejrzała się, czy w pobliżu nie ma drogówki. – Ogarnęło mnie nagle złe samopoczucie, jakby działo się coś naprawdę strasznego.
– Mnie też się to czasami zdarza – wyznał. – Jakbym przechwycił nie wiadomo skąd jakąś informację, wiesz, co mam na myśli?
Doskonale wiedziała, ale nie rozumiała, dlaczego. Nigdy nie uważała się za podatną na przeczucia.
– W ten sposób często orientowałem się, jaki był stan mojej matki – mówił dalej Brazil. – Zanim jeszcze wszedłem do domu, już wiedziałem, że jest w kiepskiej formie.
– A teraz?
Virginia była zdziwiona tym, co się z nią działo. Uważała się za kobietę pragmatyczną i mającą wszystko pod kontrolą. Teraz zaś odbierała pozaziemskie sygnały i rozmawiała o tym z dwudziestodwuletnim dziennikarzem, z którym niedawno pieściła się w policyjnym wozie.
– Moja matka od dawna nie bywa w dobrej formie. – Jego głos był twardy. – Już dłużej nie chcę przewidywać, co się z nią dzieje.
– W porządku, pozwól, że coś ci powiem, Andy Brazilu – zaczęła Virginia, która znała życie. – Nie interesuje mnie, czy wyprowadziłeś się z domu, ale nie możesz jej wymazać z tablicy swojej egzystencji, rozumiesz? – Wyjęła papierosa. – Musisz się z tym uporać, choć to twoja matka, bo jeśli tego nie zrobisz, będziesz miał spapraną resztę życia.
– No świetnie. Już mi spaprała dwadzieścia dwa lata, a teraz okazuje się, że zniszczy mi także całą resztę! – Spojrzał przez okno.
– Jedyną osobą, która naprawdę może spaprać ci życie, jesteś ty sam. I wiesz co? – Wydmuchnęła dym z papierosa. – Jeśli chcesz znać moje zdanie, to jak dotąd cholernie dobrze radziłeś sobie z własnym życiem.
Brazil milczał, rozmyślając o Webbie, a wspomnienie tego, co zrobił reporter, podziałało na niego jak kubeł lodowatej wody.
– A tak właściwie, to dlaczego jedziemy do mojego domu? – zapytał wreszcie.
– Na twojej sekretarce było za dużo przypadków odkładanych słuchawek – wyjaśniła Virginia. – Powiesz mi coś o tym?
– Jakiś zboczeniec – mruknął.
– Kto?
– Skąd, do diabła, mam wiedzieć? – Ten temat go nudził i irytował zarazem.
– Jakiś gej?
– Mam wrażenie, że to kobieta – odpowiedział.
– Kiedy to się zaczęło? – dopytywała się Virginia.
– Nie pamiętam. – Serce mu się ścisnęło, gdy wjechali na podjazd przed domem matki i zaparkowali za starym cadillakiem. – Chyba wtedy, gdy zacząłem pracować w gazecie – dodał.
Przyjrzała mu się, zaskoczona smutkiem w jego oczach, gdy patrzył na śmietnik, który nazywał swoim domem, usiłując nie myśleć o potwornościach, jakie w sobie skrywał.
– Andy – odezwała się łagodnie – a co myśli twoja matka? Czy wie, że się wyprowadziłeś?
– Zostawiłem jej list – wyjaśnił. – Gdy się pakowałem, spała.
Virginia domyślała się już, że słowo „spała” znaczyło, że była pijana.
– Czy od tamtej pory rozmawiałeś z nią?
Brazil wysiadł. Virginia zabrała z tylnego siedzenia swój telefoniczny identyfikator i weszła za Andym do domu. Pani Brazil była w kuchni i drżącymi dłońmi rozprowadzała masło orzechowe na ryżowych krakersach. Słyszała, jak podjeżdżali, i miała czas, aby przygotować siły obronne. Nie odzywała się do żadnego z nich.
– Dzień dobry – przywitała się Virginia.
– Jak leci, mamo? – Brazil usiłował objąć matkę, ale nie miała na to ochoty i powstrzymała go, machając nożem.
Zauważył, że ktoś odkręcił gałkę w drzwiach jego pokoju. Spojrzał na Virginię i uśmiechnął się lekko.
– Zapomniałem o tobie i twoich narzędziach – powiedział.
– Przepraszam, powinnam była ją przykręcić z powrotem. – Rozejrzała się, jakby szukała śrubokręta.
– Nie przejmuj się tym.
Weszli do jego pokoju. Virginia z pewnym wahaniem zdjęła płaszcz od deszczu i zaczęła się rozglądać, jakby była tu po raz pierwszy. Krępowała ją obecność Brazila w tym intymnym zakątku jego życia, gdzie mieszkał jako chłopiec, stawał się mężczyzną i marzył. Gdy podłączała urządzenie identyfikujące do jego telefonu, poczuła, że ogarnia ją kolejna fala gorąca, a twarz oblała się czerwienią.
– To oczywiście nie zadziała, gdy będziesz miał nowy numer telefonu w swoim mieszkaniu – wyjaśniła. – Ale trzeba się dowiedzieć, kto dzwoni tutaj. – Wyprostowała się. – Czy ktoś poza twoją matką i mną wie, że się wyprowadziłeś?
– Nie – odrzekł, patrząc na nią.
Nigdy dotąd w jego pokoju nie było żadnej kobiety, oczywiście poza matką. Andy rozejrzał się, mając nadzieję, że nie zostawił niczego, co mogłoby go wprawić w zakłopotanie lub ujawnić coś, czego nie powinna wiedzieć. Virginia także się rozglądała, żadne z nich nie śpieszyło się, aby wyjść.
– Masz dużo nagród – zauważyła.
Brazil wzruszył ramionami, podchodząc do półek zastawionych sportowymi trofeami, które obecnie niewiele już dla niego znaczyły. Pokazał jej te najważniejsze i wyjaśnił, za co je otrzymał. Opowiedział o kilku najbardziej dramatycznych rozgrywkach i przez chwilę siedzieli razem na jego łóżku. Andy wspominał swoją młodość, bardzo samotną, spędzoną w otoczeniu obcych ludzi. Mówił też o ojcu, a Virginia próbowała przywołać z pamięci postać Drew Brazila, o którym słyszała jako młoda policjantka.
– Wiedziałam tylko, kto to, w zasadzie nic więcej – powiedziała. – Dopiero zaczynałam pracę, chciałam zostać sierżantem. Pamiętam, że wszystkie koleżanki uważały go za przystojnego mężczyznę. – Uśmiechnęła się. – Dużo się o tym mówiło, a także o tym, że był miłym facetem.
– Bo był miły – potwierdził Brazil. – Wydaje mi się też, że pod pewnymi względami staroświecki, ale w takich czasach żył. – Pochylił głowę. – Szalał na punkcie mojej matki. Ale ona zawsze miała inklinacje do złego. To sprawa wychowania. Nie mogła pogodzić się z jego śmiercią, ponieważ utraciła jedyną osobę, która kochała ją do szaleństwa i troszczyła się o nią.
– Nie sądzisz, że go kochała?
Virginia rozmawiała z nim, mając jednocześnie świadomość, jak blisko siebie siedzą na łóżku. Na szczęście drzwi były uchylone, a klamka wyjęta.
– Moja matka nie potrafi nikogo kochać, nawet samej siebie.
Brazil patrzył na nią, cały czas czuła na sobie jego gorący wzrok. Na zewnątrz deszcz się wzmagał, a grzmoty i błyskawice toczyły ze sobą walkę. Odwzajemniła spojrzenie, zastanawiając się jednocześnie, czy ten chłopak straci swój wdzięk, gdy się zestarzeje. Była pewna, że tak właśnie się stanie. Wstała.