Выбрать главу

– A mnie kto by obsłużył?

– Jak najbardziej ja.

– Dlaczego jak najbardziej?

Joanna Parulska uśmiechnęła się uśmiechem doświadczonej sprzedawczyni.

– Bo nie lubi pan kontaktu z mężczyznami, tego poklepywania się po ramieniu. Myślę, że wizyta w Castoramie albo w warsztacie samochodowym jest dla pan gorsza niż wizyta u dentysty.

– Co pani zyskuje na śmierci Najmana? – Nie chciał przyznać, jak celna była jej diagnoza.

– Nic. Na razie muszę prowadzić firmę sama, mieć nadzieję, że nie stracę klientów Piotra. Jego udziały dziedziczy żona. Teraz Monika twierdzi, że pójdzie mi na rękę, ale zobaczymy później, kiedy zakończy się sprawa spadkowa.

– Na rękę, czyli?

– Odsprzeda mi udziały za rozsądną cenę.

– Rozmawiałyście panie?

– Godzinę temu. Była bardzo miła. Nawet rozważałyśmy przez chwilę, czy nie prowadzić interesu razem.

– Chciałaby pani?

– Chciałabym. Nie będzie mi miał kto czarować emerytek na wyjazd do Maroka, ale w ogóle z kobietami dobrze się pracuje.

Szacki pomyślał, czy ta uwaga oznacza, że z mężczyzną źle jej się pracowało. Zanotował w głowie.

– W zeszły poniedziałek wyszedł z domu do pracy i już nie wrócił. Widziała go pani?

– Jak najbardziej. Zobaczyliśmy się rano. Przyjechał z walizką, sprawdził maile, zostawił mi kilka bieżących spraw, przede wszystkim dużą kolonię narciarską na Słowacji, i wziął taksówkę koło południa, żeby pojechać do Kortowa i tam wsiąść w Radeksa do Warszawy. Miał lecieć z Balkan Tourist do Albanii i Macedonii. Albanię się teraz mocno promuje jako nowy kierunek, kraj staje na nogi, ceny niskie, Adriatyk piękny. Wyjazd miał potrwać dziesięć dni, po powrocie Piotr miał zadzwonić, czy zostaje w Warszawie na szkoleniu z nowości na innych kierunkach.

Szacki odniósł wrażenie, że od Najmanowej usłyszał dokładnie identyczne słowa. Obie kobiety były tak samo chłodne, tak samo wyzute z emocji, tak samo mówiły tylko to co trzeba. I ani słowa więcej.

– Kontaktowaliście się?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– To szczyt martwego sezonu, wszyscy już kupili sylwestry w Egipcie i wyjazdy narciarskie, cała Polska przestawia się na Boże Narodzenie. Mogłabym zamknąć interes na dwa tygodnie i nikt by nie zauważył. Nawet było mi na rękę, że wyjechał, mogłam w spokoju popracować nad ofertami na lato. Chcemy dobrze sprzedać Ukrainę, w końcu nazwa biura zobowiązuje. Mam nadzieję, że się tam skończą te ruchawki lada dzień.

Szacki wstał bez słowa, kubek wziął ze sobą. Piotr Najman stale związany był z dwiema osobami: żoną i wspólniczką. Jego zaginięcie żadnej nie zdziwiło, jego śmierć żadnej nie obeszła. Jedyne, co mają do powiedzenia na ten temat, to te same trzy wyprane z emocji zdania, jakby się ich nauczyły na pamięć.

Rozejrzał się po wnętrzu, dopiero teraz zobaczył wiszącą na ścianie koło drzwi reprodukcję, w mniejszej skali, antycznej scenki rodzajowej z auli liceum Mickiewicza. Podszedł do akademickiego landszaftu, smutna kobieta w białej sukni patrzyła na morze, rozbijające się o skały. Obraz zaskakująco pasował do folderowych zdjęć plaż, mórz i błękitnych nieb.

– Można tam pojechać? – spytał półżartem, wskazując kubkiem obraz.

– Jak najbardziej. To Tauryda, po łacinie Tauris. Stąd nazwa biura.

– I gdzie to jest?

– Na Ukrainie. Tauryda to starożytna nazwa Krymu.

Nie miał pojęcia.

– A te postacie coś znaczą?

– To Ifigenia, córka Agamemnona. A z tyłu jej brat Orestes i jego kumpel Pylades.

Nic mu to nie mówiło. Ale nie chciał się kompromitować, więc tylko pokiwał głową.

– Tyle lat gapiłam się na ten obraz, a sama dopiero niedawno doczytałam, o co chodzi. Agamemnon poświęcił Ifigenię, żeby wyprosić u Artemidy pomyślne wiatry dla statków płynących do Troi. Bogini się zlitowała i oszczędziła dziewczynę, ale o tym, że córka została ocalona, nie wiedziała żona Agamemnona.

– Elektra? – strzelił Szacki, coś mu zaświtało z dawnych lat.

– Klitajmestra. W związku z tym go zamordowała, kiedy wrócił. Za co z kolei ona została zamordowana przez swoje dzieci, czyli rodzeństwo Ifigenii. Co w ogóle było częścią większej klątwy, zgodnie z którą każde kolejne pokolenie mordowało członków swojej rodziny.

– Dziedzictwo przemocy – mruknął bardziej do siebie niż do niej.

– Jak najbardziej. Co ciekawe, skończyło się na Żeni.

Drgnął.

– Dlaczego Żeni?

– No wie pan, Ifigenia to jak Eugenia, w skrócie Żenia. Tak ją nazywamy pieszczotliwie, często klienci pytają i opowiadamy tę historię.

– Mało zachęcająca historia – powiedział sucho. – To grecka tragedia, na końcu wszyscy leżą na scenie w kałuży krwi.

– Otóż nie. To znaczy na to się zanosi, ale Żenia przekonuje wszystkich o konieczności zdjęcia klątwy, zaniechania zła. I udaje jej się. Nikt nie umiera.

– Żadna tragedia.

– Może i tak, ale wie pan, zawsze wierzyłam w szczęśliwe zakończenia.

On sam nie wierzył w szczęśliwe zakończenia, w szczęśliwe środki i początki też niespecjalnie, ale zachował to dla siebie. Zapadła krępująca cisza, spytał gestem, czy może wejść na zaplecze, skinęła głową i poszła za nim.

Za pokojem do przyjmowania gości znajdował się niewielki korytarz, z którego wchodziło się do toalety i małej klitki z okienkiem na podwórko. Stała tam szafka z czajnikiem i dużym słoikiem rozpuszczalnej kawy, niewielka lodówka, zawalone papierami biurko z komputerem. Na tablicy korkowej przypięte były faktury, telefony awaryjne do ubezpieczycieli, adresy polskich konsulatów. Na drugiej dużo zdjęć z wyjazdów Najmana i Parulskiej, odbitki w rozmiarze pocztówkowym nachodziły na siebie. Turystyczne evergreeny, jak portrety na tle wieży Eiffla czy egipskich piramid mieszały się ze zdjęciami z branżowych rautów, pełnych policzków rumianych od alkoholu i oczu czerwonych od lampy błyskowej. Parulska miała więcej zdjęć zimą, Najman na jakichś afrykańskich czy australijskich bezdrożach. Jego gęba Kojaka nieźle prezentowała się w tropikach. Żaden turysta, tylko zaprawiony podróżnik, weteran odludnych szlaków.

– Lubił egzotykę – ni to stwierdził, ni zapytał Szacki.

– Jak najbardziej. I naprawdę się znał, do tego stopnia, że często co uczciwsi ludzie z innych biur przysyłali klientów do nas. Potrafił doradzić, czy raczej Afryka, czy Ameryka Południowa, wiedział, który operator naciąga, a z którym jest bezpiecznie jechać. Miał taki popisowy numer, że pokazywał swoją dłoń i mówił: „Nie chce pan popełnić tego błędu, co ja, i wybrać złego przewodnika”. Klient bladł i pytał, co się stało, a Piter w zależności od nastroju opowiadał, że to lew, puma albo zakażenie po ukąszeniu skorpiona. Kurczę, będzie mi go brakowało – powiedziała, ale jakby się zawstydziła swoimi słowami, bo od razu dodała: – Na swój sposób.

– Naprawdę coś go ugryzło? – spytał Szacki obojętnie, czuł, że marnuje tutaj czas.

– Gdzie tam, stracił palce w jakimś pożarze, tylko robił z tego szopkę dla klientów.

Szacki zastygł.

– Słucham?

– Nie znam szczegółów, tylko raz spytałam, coś wspomniał, że pożar, że porażenie prądem. Uznałam, że to pewnie jakaś wstydliwa historia, zasnął po pijaku przy kominku czy...

– Nie o to mi chodzi – przerwał jej Szacki. – Pytam, czy to było jakieś zniekształcenie, czy naprawdę nie miał palców.