8
Dzień to był na ulicy Równej inny niż wszystkie, na pewno niezwyczajny. Dzień, w którym wszystko może się zacząć albo skończyć. A im więcej czasu mijało, tym bardziej godziła się z tym, że wszystko kończy się nieodwołalnie, a świadomość nieoczekiwanie wracała i równie nieoczekiwanie znikała. Kiedy pojawiła się za pierwszym razem, była jeszcze dobrej myśli, czuła głównie złość na tego chuja, który oczywiście okazał się damskim bokserem. Nie dość, że ją wystrzelał po gębie, to jeszcze pchnął tak, że uderzyła się w głowę i straciła przytomność.
Złość prędko zastąpił strach, kiedy okazało się, że nie może się ruszyć, musiało jej coś strzelić w mózgu albo w kręgosłupie. Nie czuła w ogóle swojego ciała, nie licząc potwornego, łupiącego bólu głowy. Udało jej się poruszyć powiekami, ale wydobyć z siebie głosu –już nie.
Pomyślała, że jest bardzo źle, i straciła przytomność.
Odzyskała ją, czując się bardzo słabo, kiedy koło jej głowy upadła butelka z mlekiem. Jeden kawałek grubego szkła, od denka, poleciał tak blisko, że dotykał jej brwi. Patrzyła przez niego na świat jak przez mocne okulary, wszystko było trochę nieostre i trochę zniekształcone. Serce jej stanęło z przerażenia, kiedy zobaczyła, jak przez białą kałużę mleka, pomiędzy kawałkami ostrego szkła, przebiegają tłuste nóżki jej synka. Krople mleka prysnęły jej na twarz. Zrozumiała, że ten kretyn zostawił ją samą w domu z dzieckiem, i zalała ją fala przerażenia. W ułamku sekundy przypomniało jej się wszystko, co kiedykolwiek czytała lub słyszała o wypadkach domowych. Mokra podłoga w łazience. Schody na górę. Gniazdka elektryczne. Piec w kotłowni. Skrzynka z narzędziami. Nóż na blacie. Chemia gospodarcza.
Wczoraj wsypywała kreta do rur? Czy odłożyła butelkę na najwyższą półkę? Czy zakręciła ją, aż usłyszała kliknięcie zabezpieczające zakrętkę? Czy w ogóle schowała ją, czy postawiła obok śmietnika?
– Juuuuuuż! – doleciało do niej z łazienki.
Wytężyła całą swoją wolę, ale udało jej się tylko mrugnąć prawą powieką. Co zrobi, jeśli nie przyjdzie do niego? Pewnie wstanie, spróbuje sam się wytrzeć, rozmaże sobie trochę kupy na tyłku, żadna tragedia. Spuści wodę. Będzie chciał umyć ręce. Lubi się czuć samodzielny. Stanie na muszli, żeby sięgnąć do umywalki. Czy zamknie klapę? Czy jeśli nie zamknie, to wpadnie do środka? A jeśli mydło wpadnie mu do sedesu? Nachyli się, będzie chciał je wyciągnąć.
Zakręciło jej się w głowie. W panice wodziła na wszystkie strony gałkami ocznymi. Wtedy kątem oka dostrzegła piekarnik. Rozkręcony nie wiadomo kiedy na cały regulator, w środku drgało rozgrzane powietrze, z pozostawionego wczoraj biszkopta unosiła się para.
I odpłynęła.
Potem do świata przywróciło ją szczekanie. Duży pies, o niskim głosie. Musiał szczekać tuż koło furtki, blisko, tylko szczekanie i płacz dziecka przebijały się przez otaczającą ją mgłę. Mgła sprawiała, że świat ściemniał i stracił kontury, dźwięki też się rozmazywały. Czuła, że wszystko od niej odpływa, ale przynajmniej głowa przestała ją boleć.
Potem szczekanie ustało, a ona zrozumiała, że pomoc nie nadejdzie.
Nie pójdzie na akademię do przedszkola, nie zaprowadzi młodego pierwszy raz do szkoły, nie przyłapie na paleniu, nie pozna przyprowadzonej do domu dziewczyny, nie weźmie wnuków na weekend, żeby mógł odpocząć razem z żoną, nie będzie nigdy miała wigilii, jaką pamięta z domu, przedstawiciele czterech pokoleń razem przy stole, wszyscy mówią jednocześnie.
Jakiś cień pojawił się w polu widzenia. Milimetr po milimetrze udało jej się przesunąć gałkę oczną tak, żeby zobaczyć, jak jej chłopiec łapie rączkę rozgrzanego piekarnika, aby sięgnąć do stojącego na blacie pięciolitrowego kartonu z sokiem jabłkowym.
Zrozumiała, że jej śmierć to nie najgorsze, co się może wydarzyć tego dnia. Dnia tak innego niż wszystkie, że wydawał się kompletnie nie pasować do jej życiorysu.
9
Czuł się jak ostatni kretyn. Wychodząc z domu, na wszelki wypadek naciągnął mocno na głowę kaptur grubej, bawełnianej bluzy, żeby przypadkiem nikt go nie rozpoznał. Szybkim krokiem ruszył w dół Emilii Plater, nie patrząc w okna prokuratury, a kiedy doszedł do rogu budynku, rozejrzał się czujnie jak szpieg z kryminalnej komedii i skręcił w stronę czarnej, zielonej dziury. Która o tej porze roku była po prostu czarną dziurą, bez cienia zieleni, bezlistne gałęzie na tle szarej mgły wyglądały jak scenografia do fantastycznego filmu grozy, dziwaczna pajęczyna czekająca na obcej planecie na nieuważnego przybysza. Chociaż nie, znajdował się tu jeden zielony element. Pojemnik na śmiecie.
Prokurator Teodor Szacki podszedł do pojemnika, rozejrzał się jeszcze raz, podniósł pokrywę i wskoczył do środka.
Prokuratura miała oczywiście specjalną maszynę do niszczenia dokumentów, ale zwykłe śmieci zebrane spod biurek, czyli ogryzki, puszki po coli, zasmarkane chusteczki, pomięte notatki i robocze protokoły z przesłuchań pieprzonych ofiar przemocy domowej, wszystko to trafiało do zwyczajnego pojemnika, opróżnianego pewnie późnym popołudniem lub wczesnym rankiem.
Stał pośród identycznych czarnych worków, zawiązanych u góry na identyczne supły, i zastanawiał się, czy jest jakiś sposób, żeby rozpoznać właściwy. Po objętości? Wrzucił tam wczoraj kilka papierów, pustą butelkę po soku pomidorowym i kubeczek po serku wiejskim.
Pomacał kilka worków. W jednym wyczuł małą butelkę. Rozerwał worek i ostrożnie zajrzał do środka. Małpka po żytniej, tak, ciekawe.
Odłożył.
Wymacał kolejną butelkę. Podniósł worek, który co prawda był związany, ale na dole rozerwany. Na jego spodnie wypadła najpierw butelka po napoju energetycznym, potem tylko częściowo niestety zjedzony jogurt, potem filtr pełen fusów po kawie, a potem wielki kleks czegoś, co wyglądało jak sperma i co okazało się majonezem, kiedy w końcu ze środka wypadła resztka trójkątnej kanapki ze stacji benzynowej. Odbiła się od spodni i została na butach, oczywiście majonezem do dołu.
Szacki zaklął głośno i szpetnie, pomyślał, że jego koledzy powinni bardziej dbać o dietę.
– Wypierdalaj stąd albo policję zawołam. – Szacki drgnął, słysząc głos tuż nad uchem.
Odwrócił się do ochroniarza, który musiał zobaczyć jego akcję na monitorze w dyżurce i przyszedł zrobić porządek.
– Pan prokurator? Co pan tu robi?
– Eksperyment procesowy.
Ochroniarz nie wydawał się przekonany. Stał i patrzył podejrzliwie.
– Mogę wrócić do pracy? – Szacki wskazał na rozłożoną u jego stóp mieszaninę odpadków spożywczych, jakby to były akta ważnej sprawy.
– Tak, oczywiście – bąknął niepewnie ochroniarz. – Miłego dnia, panie prokuratorze.
Ochroniarz wrócił do stróżówki, Szacki wrócił do obmacywania worków. Z interesujących rzeczy znalazł jeszcze książeczkę do nabożeństwa i biało-zielony szalik AZS-u Olsztyn. Zaczynało go to niebezpiecznie wciągać, kiedy w końcu trafił na swój sok pomidorowy i serce zabiło mu żywiej. W kubeczku po serku wiejskim czekał nie niego protokół przesłuchania, zwinięty w elegancką kulkę.
10
Przejechał obok pary spacerującej z ubłoconym labradorem i po kolejnych kilkuset metrach podróży czymś, co musiało służyć jako tor dla quadów, odnalazł dom z numerem siedemnaście, tabliczka była stylizowana na paryskie oznaczenia ulic, otoczona zieloną ramką. W półokrągłym polu na górze był napis „Avenue Równa”.
Prokurator Teodor Szacki przerzucił wajchę skrzyni biegów na „P”, ale nie wyłączył silnika. Po pierwsze, nie chciało mu się wychodzić w krainę lodu i błota, po drugie, musiał się zastanowić, co powie. Przede wszystkim, co powie, jeśli w domu kobieta jest razem z mężem lub jeśli w domu jest tylko mąż. „Przepraszam, gdyby mógł pan przekazać prześladowanej żonie informacje o procedurze zakładania niebieskiej karty, będę zobowiązany”.