Выбрать главу

Szacki żałował, że nie pali. Może miałby przy sobie zapałki, żeby podeprzeć nimi opadające powieki.

– Napiszę jeszcze pismo do banku i urzędu skarbowego – powiedział. – Nie możemy odpuścić wersji, że to jakieś mafijne porachunki. Może coś wyjdzie z deklaracji podatkowych albo z ruchu na kontach. − Przerwał gwałtownie. Jedna z myśli, które przeciskały się przez senny umysł jak przez galaretkę, zawieruszyła się po drodze. Przed chwilą myślał o jeszcze jednej bazie danych. O jakiej? Nie mógł sobie przypomnieć, zamiast tego powiedział policjantowi o swojej teorii, że Najman miał kochankę. To by tłumaczyło kłamstwa, jakimi karmił żonę i wspólniczkę.

– I myśli pan, że ona miałaby coś z tym wspólnego?

– Myślę, że niekoniecznie. Ale myślę też, że to ważny trop.

Bierut spojrzał na niego znużony i zniechęcony.

– Czyli co? Mamy jeszcze raz przesłuchać wszystkich, pytając tym razem o kochankę? Jeśli nie powiedzieli nam za pierwszym razem, za drugim też nie powiedzą.

Tak byłoby najlepiej, ale Szacki rozumiał, że wymaganie tego byłoby okrucieństwem. Jan Paweł Bierut by się postawił, jego przełożeni zaczęliby robić piekło jego przełożonym. Nie potrzebował tego.

– Parulska, jego wspólniczka, pewnie ma w kalendarzu jego wyjazdy. Nie mówię o wakacjach, mówię o tych branżowych spędach, kiedy obwożą się po pięciogwiazdkowych hotelach. Proszę wziąć trzy ostatnie, potem od organizatorów wyciągnąć listę uczestników. Sprawdzimy, czy jakieś nazwisko się powtarza. Egzotyczne miejsca, hotele, alkohol, zdziwiłbym się, gdyby sobie znalazł kochankę gdzie indziej.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Szacki próbował odnaleźć myśl, która poprzednio mu uciekła. Prawie ją miał, kiedy Bierut zapytał:

– Myśli pan, że to naprawdę seryjny? Prawdziwy wariat? Szaleniec, który chce się z nami bawić w szarady?

– Mam nadzieję – mruknął wściekły Szacki.

– Nadzieję?

– Łatwiej złapać takiego kretyna niż gościa, który udusił żonę w sypialni i zakopał na działce sąsiada. Jak ktoś się tak bawi, musi popełnić jakiś błąd i zostawić setki śladów. Poza tym same wydumanie to już poszlaka. Proszę spojrzeć, ile już mamy. Kości czterech osób, wyjątkowy modus operandi, który ogranicza ilość możliwych miejsc zbrodni, i zidentyfikowany sposób zabójstwa. Jeśli to naprawdę wariat, to nie mogę się doczekać, aż zacznie nam przysyłać enigmatyczne listy, pisane krwią młodych mężatek.

Tak jest! Mężatek. Chodziło mu o coś z mężatkami. Chciał sprawdzić, czy...

Już się uśmiechał, zadowolony, że w końcu złapał niesforną myśl, kiedy ktoś zapukał gwałtownie do drzwi i zaraz je otworzył. Był to asesor prokuratorski Edmund Falk.

– Mamy go – powiedział.

6

Prokurator Teodor Szacki nigdy nie mówił „my” o prokuraturze i policji. „My” to prokuratura, „oni” to policja. Czytelny podział na dwie instytucje, które mają stać na straży porządku prawnego razem, ale nie ramię w ramię. Oni byli szefami, którzy od znalezienia zwłok, przez proces sądowy, aż po wypuszczenie skazanego po odbyciu kary kontrolowali sprawę. Policja wykonywała zlecone czynności na początkowym etapie postępowania, który miał doprowadzić do ujęcia sprawcy. Aż tyle i tylko tyle.

Ale rozumiał, dlaczego Falk użył pierwszej osoby liczby mnogiej. Dlaczego przy całym swoim wystudiowanym sztywniactwie młody asesor nie był odporny na tego kopa adrenaliny, jaki towarzyszy ujęciu sprawcy. Dlaczego chciał być częścią tego tryumfu. Gdyby porównać wymiar sprawiedliwości do sztuki, to policjanci odgrywali rolę gwiazd rocka, a prokuratorzy literatów. Gliniarze wychodzili na scenę i jeśli numer się udał, to podniecona publiczność nosiła ich na rękach. Natychmiastowy odzew, spełnienie, haj jak po narkotykach. Prokurator tymczasem ślęczał nad postępowaniem dowodowym miesiące albo i lata, i kiedy w końcu dostawał swoją wielką nagrodę w postaci skazania, sprawa zacierała się już pomału w jego pamięci. Owszem, było to przyjemne, ale mało rock’n’rollowe.

Sam często zazdrościł policjantom tej adrenaliny. I wiele razy słyszał zarzut, że przy śledztwie zachowuje się bardziej jak oficer dochodzeniowy niż prokurator, że za bardzo pcha się na pierwszą linię. Od Falka różniło go jednak to, że nigdy nie używał pierwszej osoby liczby mnogiej.

Patrząc przez lustro weneckie na siedzącego w pokoju przesłuchań mężczyznę, pomyślał, że tryumf na miarę hollywoodzkiego kina to nie był. Gość po prostu wrócił do swojego domu na ulicy Równej, od czwartku będącego pod obserwacją. Podobno wsiadł do policyjnego samochodu bez ociągania, nie okazując ani zaskoczenia, ani strachu, ani też irytacji charakterystycznej dla katów domowych.

W czasie zatrzymania nie powiedział ani słowa. I nic nie wskazywało na to, aby ten stan miał ulec zmianie.

– Czy mam rozumieć, że korzysta pan z prawa do odmowy składania wyjaśnień? – spytał Falk po raz kolejny. Ku zadowoleniu Szackiego mimo dziwacznego obrotu sprawy głos asesora nie zdradzał żadnych emocji.

Mężczyzna nawet nie drgnął, patrzył przed siebie nieruchomym wzrokiem.

– Proszę pozwolić, że jeszcze raz wytłumaczę pańską sytuację. Został panu postawiony zarzut usiłowania zabójstwa pańskiej żony. Który to zarzut zresztą w każdej chwili może się zmienić na zarzut zabójstwa, ponieważ pańska żona jest w ciężkim stanie. Jest pan obecnie zatrzymany, a do sądu został skierowany wniosek o tymczasowe aresztowanie. Czy pan to rozumie?

Zero reakcji.

– Proszę skinąć głową, jeśli pan to rozumie.

Zero reakcji.

Falk wymienił imię i nazwisko mężczyzny.

– Proszę skinieniem głowy potwierdzić, że to pan.

Zero reakcji.

Falk wyprostował się, poprawił mankiety koszuli. Patrzył na podejrzanego i czekał. Standardowa taktyka, nie trzeba kończyć szkoleń FBI, żeby wiedzieć, że mało kto potrafi znieść przedłużającą się ciszę. W końcu każdy zaczyna mówić.

Jednak siedzący naprzeciwko Falka mężczyzna wydawał się mieć w dupie techniki przesłuchań, także te FBI. Po prostu siedział bez ruchu. Jak wszyscy kaci domowi wyglądał w stu procentach normalnie. Żadnego demonicznego uśmiechu Jacka Nicholsona, żadnego spojrzenia żula z przedmieścia, aparycji płatnego mordercy, blizny w poprzek twarzy, ułamanego zęba, nawet brwi nie miał krzaczastych. Zwyczajny facet, taki co o siedemnastej wychodzi z urzędu z krawatem włożonym do aktówki i wsiada do swojej skody, po drodze na stacji kupuje sobie hot doga. Gdyby przeciętność chciała się zareklamować, powinna gościa zatrudnić, żeby występował na billboardach.

– Starczy tej zabawy – powiedział jeden ze stojących obok Szackiego policjantów. – Trzeba przycisnąć chuja.

Szacki przewrócił oczami. Miał alergię na gliniarski testosteron, jeszcze chwila i kichać zacznie.

– Prokurator nadzorujący postępowanie przesłuchuje teraz podejrzanego – powiedział Szacki beznamiętnie, kiedy policjant położył rękę na klamce. – Proszę mu przeszkodzić, a będzie pan miał ogromne kłopoty.

Temperatura w pomieszczeniu spadła o kilkanaście stopni. Szacki prawie się zachwiał, tak fizycznie odczuł skondensowaną nienawiść, jaką obdarzył go policjant. Obdarzył, ale rękę z klamki zabrał.

– Staram się zwykle nie używać takich argumentów – powiedział Falk takim tonem, jak gdyby to było jego milionowe przesłuchanie – ale proszę sobie wyobrazić, że jedzie pan samochodem, pomału przyspiesza, patrzy, jak strzałka prędkościomierza przesuwa się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Widzi pan? Teraz proszę sobie wyobrazić, że na zegarze nie ma kilometrów, tylko lata. Od ośmiu do nieskończoności. Z każdą chwilą milczenia wciska pan pedał gazu. Osiem lat, dwanaście, piętnaście, dwadzieścia pięć. Właśnie dochodzi pan do dożywocia. Nie musi pan się przyznawać, nie musi z nami współpracować, to jest wszystko zrozumiałe i legalne. Ale rżnięciem głupa szkodzi pan sobie bardziej, niż się panu wydaje.