Wszystko odbijało się od ich nienagannych garniturów jak kauczukowe piłki od betonowej ściany. Falk wierzył, że czyni słusznie. Szacki też w to wierzył. Paradoksalnie ta niepojęta dla wszystkich zgoda w sprawie, która powinna ich ostatecznie skłócić i poróżnić, sprawiła, że między mężczyznami zawiązała się nić sympatii.
– Muszę przyznać, że pańska decyzja trochę mnie rozczarowuje – powiedział Falk, mieszając w filiżance kawę rozpuszczalną.
Siedzieli w gabinecie Szackiego i czekali na pojawienie się doktora nadkomisarza Jarosława Klejnockiego. Policyjny psycholog, zajmujący się tworzeniem profili psychologicznych sprawców przestępstw, przyjechał już z Krakowa, ale podobno musiał załatwić coś ważnego na mieście. Szacki nie protestował, napotkał w swojej karierze niepoliczalną ilość dziwaków, a Klejnocki i tak był dość zwyczajny w porównaniu z na przykład Ludwikiem Frankensteinem czy siedzącym przed nim asesorem.
– Przykro mi, że po raz kolejny nie mogę sprostać pańskim wysokim standardom. Poza tym myślałem, że tym akurat będzie pan zachwycony. To w końcu pańscy mistrzowie z FBI wymyślili profilowanie i w ogóle analizę behawioralną.
Edmund Falk wypił trochę kawy i skrzywił się. Trudno powiedzieć, czy z powodu kawy, czy słów Szackiego.
– Profilowanie od początku wydawało mi się podejrzane – odparł Falk. – Za dobre, żeby było prawdziwe. Gość czyta akta, analizuje, a potem mówi: znajdziecie go w barze, będzie jadł hamburgera z podwójną ilością sera i czytał wyniki sportowe, a w teczce będzie miał prezent dla matki. Jeśli coś jest na tyle wydumane, że dobrze prezentuje się w kryminałach, to musi być podejrzane. Ale postanowiłem nie kierować się emocjami, tylko wybadać sprawę.
– I?
– Przeprowadzono szereg badań, które miały potwierdzić skuteczność profilowania. Akta rozwiązanych spraw dano profilerom, ale też studentom różnych kierunków, zwyczajnym policyjnym śledczym i psychologom. Poproszono ich o stworzenie na podstawie akt profilu sprawcy, który potem został porównany z faktycznym sprawcą, doskonale znanym, bo jak mówiłem, sprawy dawno zostały rozwiązane, sprawcy skazani.
Zapiszczała komórka Szackiego. Zerknął i zmarszczył brwi. Dostał MMS-a od Klejnockiego. Wyglądało jak zdjęcie nieczynnej fontanny na rynku, tuż przed „Staromiejską”. Bez żadnego komentarza.
– Wynik? W żadnym badaniu profile zawodowców nie były bardziej celne od wskazań innych, wliczając w to amatorów kryminalistyki. Za to, co znamienne, świetnie wypadali studenci chemii i biologii.
– Znamienne, ale nie zaskakujące – skomentował Szacki. – W świecie nauki jest miejsce na logikę, zdrowy rozsądek, wnioskowanie na podstawie twardych dowodów i weryfikację wniosków.
– Tymczasem profilowanie to hochsztaplerka. Doszedłem do takiego wniosku i uznałem, że w to nie wierzę. To był logiczny wybór.
Edmund Falk zamilkł, przez chwilę siedzieli w ciszy.
– Nie chce mi się wierzyć, że pan w to wierzy.
– Oczywiście, że nie wierzę – odpowiedział spokojnie Szacki. – Uważam, że psychologia to pseudonauka, a psychologiczne profilowanie przestępców to tylko ładna nazwa dla tego, czym się zajmuje jasnowidz Jackowski. Jak ktoś powtórzy dziesięć razy, że widzi ciało w lesie, to ze trzy razy musi trafić, w końcu jedna trzecia tego kraju to las, łatwiej tam zakopać trupa niż na autostradzie.
– W takim razie, dlaczego spotykamy się z profilerem?
– To bystry gość. Dziwny, ale naprawdę bystry. I przeczytał więcej akt, niż pan kiedykolwiek w ogóle zobaczy na oczy. Pieprzy od rzeczy jak oni wszyscy, ale czasami powie coś, co ma sens.
− Coś? – Falk nie potrafił ukryć pogardy w swoim spojrzeniu.
Nie skomentował. Falk miał swoją rację, ale niektóre rzeczy zrozumie po piętnastu latach praktyki. Na przykład to, że śledztwo jest jak puzzle, naprawdę trudne puzzle, nocny pejzaż falującego oceanu z dziesięciu tysięcy kawałków. W pewnej chwili wszystkie te kawałki już leżą na stole, tylko za cholerę ich nie można połączyć. I wtedy najbardziej potrzebny jest ktoś, kto spojrzy i powie: „Hej, ale przecież to nie jest księżyc, tylko jego odbicie w falach”.
6
Xanax sprawił, że była w ogóle w stanie wejść do izolatki, zamiast trząść się przed drzwiami ze strachu. Nie potrafił jednak wyłączyć emocji. Smutek spowodowany wspomnieniem tamtych wydarzeń walczył ze wstrętem, fizycznym obrzydzeniem wobec bladego faceta siedzącego na łóżku. Wiedziała, że ta pogarda jest bardzo nieprofesjonalna, ale nic nie mogła poradzić.
Mężczyzna nie nawiązywał żadnego kontaktu. Szybko uznała, że nie jest to wynik braku możliwości, lecz braku chęci. To nie jego mózg, jak w wypadku większości pacjentów na tym oddziale, zadecydował za niego, żeby wylogować się ze świata. Wyglądało, że to w pełni świadoma decyzja. Obserwacja to potwierdzi, a potem już zależy od prokuratury, co z nim zrobią. Nie ona będzie prowadzić obserwację, ale osobiście zadba o to, żeby żaden sąd nie miał wątpliwości co do poczytalności podejrzanego.
Zastanowiła się, jaki może być powód braku kontaktu. Żelazna konsekwencja mężczyzny jej zdaniem wskazywała na to, że musi chodzić o coś więcej niż zwyczajne symulowanie, taktykę obliczoną na uniknięcie kary. Wyrzuty sumienia? Byłby to pierwszy znany jej przypadek, że jakiś szybki w rękach damski bokser dorobił się sumienia. Habilitację by z tego mogła kiedyś zrobić. Szok? Prędzej. Trauma? Ale jaka? Jak wszyscy kaci domowi, był zapewne ofiarą przemocy w dzieciństwie. Może wróciło jakieś wyparte wspomnienie, jakieś okropieństwo, którego doświadczył.
Może uda się do tego dotrzeć, jeśli w ogóle go otworzą.
Pomyślała ostatnie zdanie, usłyszała je i zalała ją fala smutku. Zebrała całą swoją siłę woli i doświadczenie trzydziestu lat pracy, żeby nie rozpłakać się przy pacjencie. Tak samo wtedy siedziała na taborecie, tak samo układała myśli w głowie i szukała sposobu, żeby otworzyć pacjenta.
Opanowała się.
– Proszę pamiętać, że nie pracujemy dla policji ani dla prokuratury – powiedziała. – Jesteśmy lekarzami i bez względu na to, dlaczego pan się tu znalazł, chcemy pomóc. Jest pan otoczony przez ludzi życzliwych. Będziemy przychodzić, pytać, nie będziemy ustawać w próbach nawiązania kontaktu. Ale gdyby pan sam uznał, że chce porozmawiać, to o każdej porze dnia i nocy jesteśmy do pana dyspozycji. Żeby z życzliwością i zrozumieniem wysłuchać i pomóc. W czym tylko pan będzie chciał. Co tylko przyniesie panu ulgę i sprawi, że poczuje się pan lepiej. Jesteśmy przyjaciółmi. Rozumie pan?
Liczyła, że chwyt zadziała. Że jej łagodny, aksamitny głos doświadczonej terapeutki w połączeniu z pozytywnym przekazem sprawi, że się zapomni i skinie głową. Byłby to miły krok w stronę pełnej poczytalności i w stronę bezwarunkowej odsiadki w zakładzie karnym.
Mężczyzna nawet nie drgnął. Zauważyła, że był chorobliwie blady, jakby cierpiał na anemię lub stracił dużo krwi. Zapisała na karcie: morfologia.
Zerknęła w stronę korytarza. Pan Marek stał oparty o ścianę i obserwował, co się dzieje w środku. Czujnie, ale cierpliwie. Mimo to rozumiała, że pewnie ma pilniejszą robotę, niż gapić się na rozmowę z facetem, który się nie odzywa. Skinęła głową na znak, że zaraz kończy.
– Pójdę już. Przyjdę jeszcze po wieczornym obchodzie, dobrze? Może będzie pan miał ochotę na rozmowę. Większą niż na jedzenie. – Zmusiła się do uśmiechu i wskazała na naczynia po śniadaniu. Kakao było wypite do końca, ale kanapka z serem nietknięta. – Proszę jeść, dobrze? Taki duży mężczyzna, daleko pan na kakao nie zajedzie.