– Tertio: to nie jest samotny myśliwy...
– Bzdura! – wtrącił się znowu Falk. – Analizy behawioralne są jednoznaczne, seryjni mordercy zawsze działają w pojedynkę.
– Pan mnie obraża, stawiając na równi z tymi hochsztaplerami z FBI, którzy udają, że potrafią przewidzieć, w jakim krawacie będzie zatrzymany i w której dziurce od nosa będzie dłubał. – Naukowiec uniósł się. – To, co ja robię, to nie jest analiza behawioralna. To jest próba myślenia równoległego, które ma wyrzucić was z kolein, otworzyć wasze ciasne prokuratorskie umysły na coś innego niż to, co już wymyśliliście.
– Jeśli ta rozmowa kosztuje pana tyle emocji – zwrócił się Szacki lodowatym tonem do Falka – to przypominam, że nie bierze pan udziału w tym postępowaniu i pańska obecność nie jest obowiązkowa.
Falk przez chwilę wyglądał, jakby chciał wybuchnąć, ale w końcu zapiął górny guzik marynarki i skinął głową na znak przeprosin.
– Tertio – powtórzył Klejnocki – w tej narracji sprawca nie jest samotnym myśliwym. Stosy płonęły, bo stała za nimi potęga instytucji. Także prawo, jak wspomniałem. Rozważaliście istnienie jakiejś sekty?
Szacki pokręcił przecząco głową.
– Zdaję sobie sprawę, że to fantastyczna hipoteza. Ale żyjemy w czasach przełomu. Kryzys, nierówności społeczne, relatywizm, odwrót od wiary, szalony Putler za bliską granicą. To tradycyjnie czasy, kiedy pojawiają się różni wróże, prorocy i szamani, żeby żerować na ludzkiej niepewności. Poza tym jeśli weźmiecie pod uwagę, że sprawca nie działa w pojedynkę, wiele rzeczy z tej sprawy łatwiej wyjaśnić. Dla jednej osoby porwanie, wymyślne morderstwo, podrzucenie zwłok to ogromna praca, jak dla geniusza. Przy kilku osobach do pomocy nie potrzeba geniusza, tylko sprawnego menedżera.
– Rozumiem – powiedział Falk ze sztucznym spokojem – ale chciałbym, aby zostało odnotowane, że się z tym nie zgadzam. Zabójstwo Najmana i innych to dzieło szaleńca, nie da się dzielić szaleństwa z innymi.
– Niech pan to powie Świętej Inkwizycji i swoim mazurskim przodkom z Hitlerjugend.
– Wypraszam sobie. Jestem Warmiakiem od pokoleń.
– Tak? A jak dziadkowie w plebiscycie głosowali?
– Nie można zadawać takich pytań bez zrozumienia mentalności na tych ziemiach i ówczesnych realiów historycznych.
– Jasne. – Klejnocki uśmiechnął się złośliwie.
Szacki policzył w myślach od pięciu do zera, żeby nie wybuchnąć.
– Panowie – mówił bardzo wolno i spokojnie – jak dla mnie możecie potem dyskutować godzinami. A teraz skończmy.
– Quatro i ostatnio. – Klejnocki wyprostował dłoń z czterema rozcapierzonymi palcami. – Taka wersja śledcza zakłada motywację, nazwijmy to, systemową. Dla sprawcy nadrzędne jest oczyszczenie społeczeństwa i wedle takiego klucza wybiera swoje ofiary. Kieruje się przy tym jakimś kodeksem oraz znanymi nam z teorii prawa zasadami prewencji szczególnej i prewencji ogólnej. Czyli chce ukarać sprawcę oraz wysłać sygnał potencjalnym sprawcom, że on i jego kodeks czuwają i żeby mieli się na baczności, ponieważ jego metody są cokolwiek bardziej surowe niż te stosowane przez organy ścigania i wymiar sprawiedliwości. W tej wersji powinniście założyć, że motywy osobiste nie mają znaczenia. Anioł sprawiedliwości nie kieruje się tak niskimi pobudkami jak rodzinne toksyny.
– Wracamy do tej samej wątpliwości – powiedział Szacki. – Jeśli zasada prewencji ogólnej ma mieć zastosowanie, to sprawa powinna zostać nagłośniona. Jeśli społeczeństwo o niej nie wie, to działanie nie ma sensu.
– Wracamy do tej samej odpowiedzi. Może za chwilę sprawa zostanie nagłośniona. Zastanówcie się, czy nie wolicie jej nagłośnić wcześniej sami na waszych warunkach. Manewr wyprzedzający, włożenie kija w szprychy. Wariat wygląda na neurotycznie poukładanego, na takich ludzi zwykle źle działa pokrzyżowanie planów. Może zrobi jakiś błąd.
Prokurator Teodor Szacki przez chwilę rozważał tę propozycję. To miało sens. Sprawa była zbyt wyjątkowa, a ich poczynania zbyt zwyczajne i przewidywalne. Zrobienie czegoś nieoczekiwanego mogłoby przynieść pozytywny rezultat.
– Na stosach płonęły kobiety. – Falk podzielił się wynikami jakichś swoich przemyśleń. – A nasza ofiara to mężczyzna. Bardzo męski na dodatek.
– Równouprawnienie ma dwa końce. – Klejnocki wzruszył ramionami.
– A gdyby pan miał się pokusić o typowe profilowanie – powiedział Szacki. – Stworzenie portretu sprawcy, zgodnie z przedstawioną przez pana wersją śledczą. W tym wariancie jest, jak pan powiedział, neurotycznie dokładny i zaplanowany oraz przekonany o słuszności swoich poczynań. Coś jeszcze?
Psycholog zjadł ostatniego kiełka. Myślał przez chwilę.
– Blondyn z włosami do ramion – oznajmił pewnym głosem. – Dwójka dzieci, starsze z astygmatyzmem. Żona pracuje w punkcie mieszania farb. On sam cierpi na gefyrofobię, rzadkie schorzenie psychiczne, objawiające się panicznym lękiem przed przechodzeniem mostów. Dlatego wszystkie ofiary zostaną znalezione po tej samej stronie rzeki.
Szacki i Falk patrzyli na niego bez słowa.
– Żartowałem.
Nawet nie mrugnęli.
– Jezu, ale jesteście sztywni – mruknął Klejnocki. – Myślałem o dwóch rzeczach, które praktycznie musiałyby być obecne przy takim profilu sprawcy. Po pierwsze, sprawca bez wątpienia doznał osobistej krzywdy. Ale uwaga, ze strony nie tylko innego człowieka, ale też systemu, który z jakichś powodów nie zadziałał. Dlatego nasz wariat postanowił wyręczyć system. Po drugie, taka działalność wymaga wiedzy o ludziach, o ich życiu, o ich postępkach. Trzeba jakoś wyszukiwać tych, którzy zasługują na karę. Jeśli nie chodzi o grodzenie jeziora lub dymanie kogoś na boku, tylko o czyny karalne, trzeba wiedzieć na tyle dużo, żeby dobrać się do tej osoby przed organami ścigania.
– Kto ma taką wiedzę? – zapytał Falk.
– Ksiądz. Terapeuta. Policjant. Prokurator, żeby daleko nie szukać. Lekarz.
Szacki zerknął czujnie na Falka. Ten jednak patrzył gdzieś w przeciwną stronę, za okno.
– Widzę, że lekarz wam pasuje. – Klejnocki nie potrafił ukryć zadowolenia.
Nie skończył zdania, kiedy zadzwoniła komórka Falka.
– Ŕ propos lekarza – mruknął asesor, patrząc na wyświetlacz. – Przepraszam, muszę odebrać.
Wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi, ale Szacki z Klejnockim nie zdążyli zamienić słowa, kiedy wrócił. Szacki spojrzał na Falka i zrozumiał, że spotkanie dobiegło końca.
8
Doktor Teresa Zemsta promieniowała spokojem. W świecie ludzi podenerwowanych, nadpobudliwych, zestresowanych i spiętych wydawała się oazą naturalnego wyciszenia. Prokurator Teodor Szacki czuł się bardzo dobrze w jej towarzystwie i zastanawiał się, czy swój spokój zawdzięcza terapii, ćwiczeniom medytacyjnym, czy może po prostu tyle już widziała w życiu klinicznego psychiatry, że nawet obserwując przez okno płonącego Hindenburga, po prostu uśmiechnęłaby się łagodnie i wrzuciła paczkę popcornu do mikrofalówki.
– Nie wszystko rozumiem – powiedział, wysłuchawszy jej krótkiego raportu. – To w końcu nie może mówić czy nie chce?
– Ujmę to inaczej. Nie chce się z wami komunikować. Gdyby chciał, na pewno znalazłby sposób. Można użyć kartki, wystukać coś na komórce. Mogę też wstępnie stwierdzić, że brak komunikacji z jego strony jest efektem świadomej decyzji, a nie stanu chorobowego. Ale nawet gdyby chciał się z wami skomunikować, nie mógłby tego zrobić werbalnie. Ponieważ jego aparat mowy został nawet nie zlikwidowany, lecz zdewastowany.