– Jakie konkretnie elementy? – zapytał Falk.
– Konkretnie wszystkie. Trzeba będzie zrobić USG i rezonans, żeby właściwie ocenić rozmiary zniszczeń, ale nie widziałam nigdy czegoś takiego. Powybijane i pokruszone zęby, właściwie oderwany język, struny głosowe w strzępach.
– Zerwane?
– Proszę pana, no chyba prokurator powinien mieć jakąś wiedzę z anatomii. Fałdy głosowe to nie są struny, które można zerwać, tylko delikatne kawałki mięśni umocowane w krtani, trochę wyglądają jak wargi sromowe. Bardzo łatwo je zniszczyć, dlatego natura dobrze je ukryła.
Szacki spojrzał na Falka. Miał pytania, ale uznał, że występuje w roli patrona i że asesor sam powinien zadawać pytania w swoim śledztwie.
– Ma pani jakąś teorię, w jaki sposób dokonano takich obrażeń?
– Dużo jeżdżę na rowerze – powiedziała, a Szacki pomyślał, że może to ćwiczenia fizyczne są źródłem jej spokoju – i często się zatrzymuję przed pasami. Wiadomo, Olsztyn, zawsze czerwone. I żeby nie zsiadać z roweru, łapię się takiego biało-czerwonego słupka, który stoi przed pasami. I to była moja pierwsza myśl, kiedy zajrzałam do gardła tego człowieka. Że ktoś wziął taki metalowy słupek i go takim słupkiem, przepraszam za wyrażenie, oralnie zgwałcił.
Milczeli. Za oknem gabinetu Zemsty było już ciemno, za ciemną plamą parku Szacki widział światła budynku radia, w którym rano udzielał wywiadu. Poznał po charakterystycznych oknach, bardzo wąskich i wysokich.
– Czy możliwe, żeby zrobił to sam? – zapytał Falk. – Dokonał samookaleczenia, ponieważ chciał się ukarać za to, co zrobił żonie. Widziałem różne rzeczy, do których ludzi pchały wyrzuty sumienia.
– Powtarzałam sto razy różnym osobom, powtórzę i panom: domowi oprawcy nie mają wyrzutów sumienia, gdyż w ich świecie te czyny nie są złe. Oni wykorzystują swoje święte prawo do dyscyplinowania, do wychowywania, do karania, do przywoływania do porządku. Zarządzają swoimi dwunożnymi nieruchomościami w sposób, jaki uznają za właściwy. Zazwyczaj są z tego dumni, o wyrzutach sumienia nie ma mowy, o wstydzie też nie. Oczywiście niektórzy przyjmują do wiadomości, że świat zszedł na psy i można teraz mieć kłopoty za bicie żony. Ale to nic nie zmienia, po prostu biją tak, żeby nie było śladów, albo zamieniają przemoc fizyczną na psychiczną, zamiast bicia organizują seanse upokarzania. Jasne?
Potwierdzili.
– Działa tu specyficzny mechanizm dehumanizacji. Nie lubię porównywać żadnych zjawisk do nazizmu, bo to zawsze argument ostateczny, ale zarówno dyskryminacja mniejszości narodowych, jak i będący podstawą przemocy domowej seksizm noszą znamiona przemocy systemowej, dozwolonej w wyniku ideologicznej indoktrynacji. Niemcy, mordując Żydów, nie dokonywali zabójstwa, ponieważ Żydzi nie byli ludźmi, tylko Żydami. Nauczono ich tego i zwolniono z odpowiedzialności. Sprawcy przemocy domowej też zostali nauczeni, że kobiety nie są ludźmi, lecz podgatunkiem, którego to podgatunku przedstawiciele są ich własnością. Dlatego jako psychiatra gwarantuję panom, że o żadnym samookaleczeniu nie może być mowy. Ale nawet gdybyśmy przyjęli fantastyczne założenie, że zrobił to sobie wszystko sam, to wątpliwe, żeby sam to sobie opatrzył.
– Opatrzył? Mówiła pani, że cały czas ma krwotok.
– Owszem, krwawi, krew zbiera mu się też w płucach, ale w porównaniu ze skalą obrażeń to nic, skaleczenie. Wasz klient nie wykrwawił się na śmierć, ponieważ najważniejsze naczynia zostały zszyte. Może nie na tyle profesjonalnie, żeby autora szwów zatrudnić od razu w klinice chirurgii plastycznej, ale na tyle, żeby od biedy zaliczył egzamin na studiach.
9
Osiemnasta.
Wszedł do domu, powiesił płaszcz i niestety w nozdrza nie uderzył go zapach ciepłego posiłku. Szacki poszedł do kuchni i wygrzebał w lodówce karton soku pomidorowego. Potrząsnął. Pełen albo prawie pełen. Cholera, nie pamiętał, czy go otwierał, czy nie.
Postawił szklankę na blacie i odkręcił zakrętkę, pod spodem kwitła puszysta biała pleśń. Czyli otwierał.
Wylał sok do zlewu, nalał sobie wody i usiadł przy stole w kuchni.
I poczuł, że jest głodny, i dopiero wtedy zrozumiał, że nie czuje zapachu ciepłego posiłku. Nauczony doświadczeniem ubiegłego tygodnia nie zaczął się drzeć, tylko sprawdził, czy nie ma żadnych SMS-ów od córki, a potem zadzwonił do Żeni. Dowiedział się, że bachor nie meldował się u niej, nie usprawiedliwiał, nie prosił o wybaczenie. W ogóle nic.
Może to i lepiej, pomyślał, tym razem nie umknie karzącej ręce sprawiedliwości.
Zaczął do niej wydzwaniać, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że mimo wszystko wczorajszy wieczór potraktowała jako zwolnienie z jedynego obowiązku domowego. Wprost się pytała, wprost zaprzeczył, a ona i tak olała sprawę. O co chodzi? To jakiś rodzaj upośledzenia? Może coś zbroiła, o czym nie wiedział, i podświadomie robi wszystko, aby zasłużyć na karę i awanturę? A może hormony sprawiają, że traci nad sobą kontrolę do tego stopnia?
Oczywiście nie odbierała. Niewiarygodne. Wysłał jej przykrego SMS-a i postanowił zrobić makaron z pesto, żelazny punkt w menu wszystkich tych, którzy nie lubią gotować, ale śmierć głodowa im się nie uśmiecha.
Dziewiętnasta.
Żenia wróciła tuż przed Faktami, co przyjął z ulgą, ponieważ nie mógł sobie poradzić z narastającym niepokojem. Wcześniej w ramach czynności zastępczych trochę sprzątał, trochę zajął się gotowaniem. Znalazł w zamrażarce pęczek zielonych szparagów, ugotował je na parze, pokroił i dodał do makaronu z pesto. Do tego trochę startego bursztynu, który cenił bardziej od parmezanu, wygrzebana ze spiżarki butelka hiszpańskiego wina na czarną godzinę i voilŕ, ekskluzywna kolacja gotowa.
– Zadzwoń do niej, niech zje z nami – powiedziała Żenia, siadając do stołu.
– Są tylko dwie porcje.
– Przestań, zadzwoń.
– Nie.
– To zadzwoń, żeby przynajmniej wiedzieć, że wszystko okej.
– Dzwoniłem, nie odbiera.
Oczywiście brew powędrowała jej do góry jak na kreskówce.
– Aha. A jak myślisz: dlaczego?
Myślał przez chwilę, mieszając kluski. Mało to było światowe, ale lubił, jak się duża ilość sera rozpuszczała w makaronie.
– Czekaj, spróbuję sobie przypomnieć kilka najpopularniejszych ściem. W Warszawie zwykle nie mogła odebrać, bo akurat była w metrze, właściwie prawie zawsze była w metrze, zapewne chodziła na piechotę tunelami. Tutaj nawet tramwaju nie ma, więc odpada. Czyli że bateria jej się rozładowuje albo wyciszyła telefon, jako grzeczna uczennica, i zapomniała, albo schowała głęboko do torby, żeby jej źli olsztynianie nie napadli, nie skradli cacuszka. Często też się przytrafiają najrozmaitsze awarie. Ostatnio popularna jest metoda „na mżawkę”. Coś się takiego dzieje, jak dzwoni z dworu, że się jej telefon zawiesza. Zawsze jak tego słucham, jedna rzecz mnie zastanawia.
– No?
– Czy ona nie wie, czym ja się zajmuję? Że po dwudziestu latach słuchania przeze mnie najróżniejszych złoczyńców i rzezimieszków przynajmniej z szacunku wobec ojca powinna przygotować jakieś przemyślane kłamstwo? Najbardziej mnie chyba to rani, że chce mnie okłamać na odpieprz się. Myślę wtedy, że nie szanuje mnie jako prokuratora.
Rozdzwoniła się jego leżąca obok komórka. Zerknął na wyświetlacz. Nie Hela, nikt z jego listy kontaktów, ale też nie zastrzeżony numer.
– No i proszę – powiedział, sięgając po telefon. – Dam na głośnik, żebyś słyszała, jak ściemnia, że jej się telefon rozładował, najpierw szukała ładowarki, nie znalazła i teraz dopiero od koleżanki dzwoni, wcześniej nie chciała, bo koleżanka ma tylko grosze na koncie. Zobaczysz.