Odebrał.
– Tak?
– Czy pan prokurator Szacki? – zapytał damski głos. Młody, ale nie bardzo młody.
Przełknął ślinę. Dopadła go straszna myśl, że to dzwoni ktoś z policji albo z pogotowia.
– Słucham.
– Nazywam się Natasza Kwietniewska, dzwonię z pisma „Debata”. Chciałam się, po pierwsze, przedstawić, bo na pewno będziemy dużo pracować...
– Ja już nie pracuję.
– Słucham?
– Jest po siódmej. Siedzę w domu i jem kolację. Nie pracuję.
Żenia westchnęła i oparła brodę na splecionych dłoniach, uśmiechając się słodko, najwyraźniej zadowolona, że może sobie posłuchać tej rozmowy.
– No wie pan, ale my pracujemy. W mediach godziny są względne. Chciałam prosić o komentarz do dzisiejszej rozprawy pana Adamasa. Jak pan skomentuje fakt, że artysta jest prześladowany, a jego prace są cenzurowane przez funkcjonariuszy prawa pod pretekstem naruszenia przestrzeni publicznej?
Spojrzał na Żenię i wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, o co chodzi. Wyszeptała do niego „I-wiń-ski”. Coś zaczęło mu świtać, w radiu słyszał, że ktoś przypomniał Iwińskiemu jego przeszłość w PZPR, zawieszając stosownej treści tabliczkę na biurze poselskim polityka.
Właściwie powinien poprosić o telefon nazajutrz. Właściwie.
– Proszę zrozumieć, że treść rzeczonej pracy nie ma tu nic do rzeczy, dlatego nasze działanie trudno nazwać cenzurą – powiedział poważnym tonem. – Chodzi wyłącznie o jej estetykę. Nasz urząd został zobowiązany, wynika to z dyrektyw unijnych, do ścigania osób, które swoimi działaniami oszpecają przestrzeń publiczną. Praca pana Adamasa naszym zdaniem nie była wystarczająco estetyczna.
– Ale jak pan myśli, jakie mogą być efekty restrykcyjnego stosowania takiej dyrektywy?
– Oceniamy, że w Olsztynie będzie to się wiązało z wyburzeniem około dwudziestu procent miejskiej zabudowy – powiedział i rozłączył się.
Żenia popukała się w głowę.
Dwudziesta.
Kalorie, alkohol i towarzystwo Żeni, choć może należałoby to ustawić w innej kolejności, sprawiły, że jego niepokój trochę zelżał. Jednakże Szacki nie potrafił wrócić do rutynowego zniecierpliwienia czy, jak to wczoraj ładnie ujęła jego córka, gniewu. Uznał, że zaczeka jeszcze na Helę, żeby ją opieprzyć, a potem pójdzie spać.
– Myślisz, że powinienem dać jej jakąś karę?! – krzyknął z salonu do Żeni, która wygrzewała się w wannie.
Nie usłyszała, więc wziął kieliszek z winem i poszedł do łazienki.
– Mogę?
– Nie.
– Dlaczego? Chciałem popatrzeć na ciebie na golasa.
– Wyobraź sobie, że nie zawsze jak jestem w łazience, to okładam sobie cycki pianą i czekam na mojego jurnego kochanka.
– Przecież toaleta jest osobno.
– Co ja poradzę, że lubię się czasami zesrać do wanny. Nie bądź głupi, dokonuję czynności kosmetycznych, w czasie których wyglądam bardzo nieatrakcyjnie. Żaden mężczyzna nie może mnie teraz zobaczyć.
Usiadł na podłodze koło drzwi.
– Myślisz, że powinienem dać jej jakąś karę?
– Nie mieszaj mnie do tego.
– Serio pytam.
– Nie mieszaj mnie, serio odpowiadam.
Westchnął. Karanie nie było nigdy jego mocną stroną. Zdawał sobie sprawę, jak to brzmi i że jako prokurator nie powinien mieć takiego motta wyhaftowanego nad biurkiem. Czterokrotnie jako prokurator żądał dożywocia i nawet mu powieka nie drgnęła. Ale nie miał pojęcia, jak ukarać szesnastolatkę. Ma jej dać szlaban? Wyśmieje go, będzie siedzieć w pokoju, a z komputera i telefonu poświęci się aktywności towarzyskiej. Zabrać kasę? Coś ściemni i matka jej przeleje albo Żenia jej da.
– Wymyśl coś, w końcu jesteś złą macochą.
– Ożeń się ze mną, to będę złą macochą. Na razie jestem złą konkubiną. Dżizas, jak to brzmi, jak kronika kryminalna jakaś.
– Spróbuję się jeszcze do niej dobić – mruknął, żeby uciec od tematu.
Dwudziesta pierwsza.
Wspólnie uznali, że to przestaje być zabawne. Mimo późnej pory Szacki wygrzebał numer telefonu do wychowawcy Heli, zadzwonił i dostał namiary na rodziców dzieci, których imiona podał. Wychowawca, który na wywiadówkach zrobił na Szackim dość nijakie wrażenie, okazał się bardzo kompetentny i przede wszystkim pomocny w dopasowaniu kilku ksywek do imion i nazwisk. Poprosił też o SMS-a, jak już dziecko się znajdzie, bez względu na porę. Przez co Szacki obiecał sobie, że musi zmienić zdanie o tym germaniście.
Dwudziesta druga.
Podzielili się znajomymi Heli i obdzwonili wszystkich, rozmawiając najpierw z rodzicami, potem z dziećmi. Żenia martwiła się, że przez taką histeryczną akcję rówieśnicy będą się potem nabijać z biednej dziewczyny. Jak to ją ojciec prokurator śledził, przesłuchując w nocy koleżanki z klasy. Szacki z kolei czerpał z tego złośliwą satysfakcję, uznając, że narobienie wstydu to jest jednak dobra kara. Przecież wszystkie nastolatki są przeczulone na punkcie miłości własnej i pozycji w grupie.
O właśnie, myślał, czekając na kolejne połączenie, będzie też inna kara. Codziennie będę na nią czekał pod szkołą. Białe skarpetki, sandały, sweterek turecki i beret z antenką. A jak tylko stanie w drzwiach, będę krzyczał: „Hela! Hela! Tutaj”. Trzy dni takiego spektaklu i przyklei sobie telefon do policzka, żeby już nigdy nie przegapić połączenia od kochanego taty.
Rozmowy ze znajomymi Heli były bezowocne. Część koleżanek kojarzyła tylko tyle, że pojawiła się w szkole. Dwie twierdziły, że po lekcjach poszły jeszcze we trójkę na mrożony jogurt (zdaniem jednej) lub na kawę (zdaniem drugiej). Co zapewne oznaczało, że siedziały gdzieś i paliły papierosy, piły browar albo narkotyzowały się w jakiś modny obecnie sposób. Przycisnął obie, ale zgodnie twierdziły, że rozstały się około siedemnastej pod ratuszem i Hela poszła w stronę poczty, czyli w kierunku domu.
Nie spodobała mu się ta informacja. Oznaczała, że zamiast ciut dłuższej, ale tłocznej i dobrze oświetlonej drogi koło Alfy, wybrała krótszą – pustawą ulicę między zapleczem centrum handlowego a czarną, zieloną dziurą. Nagle przypomniały mu się wszystkie stare sprawy, które zaczynały się od tego, że młoda śliczna brunetka szła nocą obok zapuszczonego parku. Szybko odgonił te obrazy, bo przeszkadzały mu jasno myśleć. Ale w tym momencie po raz pierwszy poczuł prawdziwy strach o Helę. Przez kilka sekund nie mógł złapać oddechu.
Obie dziewczyny przepytał też na okoliczność chłopaka, obie dość szczerze zaprzeczyły. Wbrew pozorom to nie była dobra wiadomość. Prowadzanie się gdzieś z wielbicielem, kolegą z klasy albo studentem z Kortowa oznaczałoby, że jego córka nie przychodzi do domu i nie odbiera telefonu, bo właśnie naćpana hormonami traci swoją cnotę (o ile jeszcze ją posiada) w jakimś akademiku. W tym optymistycznym wariancie uboższa o cnotę, ale bogatsza o życiowe doświadczenie wsiada potem do autobusu i wraca do domu, ewentualnie zamawia taksówkę lub dzwoni do ojca.
Z chłopcami rozmawiało się trudniej, wszyscy mieli powolne, trochę nieobecne głosy, jakby właśnie skończyli sobie walić konia i krew jeszcze nie zdążyła wrócić do mózgu. Helę kojarzyli, ale tego dnia widzieli ją tylko w szkole. O żadnych absztyfikantach i związkach nic nie wiedzieli. Ale niejaki Marcin westchnął żałośnie. Zapewne podkochiwał się w Heli.
Odfajkowali całą listę i nie dowiedzieli się absolutnie niczego.
Dwudziesta trzecia.
Godzina między dziesiątą i jedenastą była pełna napięcia. Kiedy tylko skończyli ze znajomymi Heli, sprawdzali wspólnie, czy na mieście nie wydarzyło się nic złego, w czym Hela mogła brać udział. Szacki zadzwonił do Bieruta i kazał mu wykorzystać wszystkie kanały policyjne, przede wszystkim drogówkę. Żenia uruchomiła swoje stare kontakty lekarskie i znalazła koleżankę na dyżurze w wojewódzkim. Koleżanka obiecała sprawdzić zarówno ich SOR, jak i pozostałe izby przyjęć oraz oddziały ratunkowe.