Выбрать главу

– Chętnie przestanę – powiedział spokojnie Szacki, prostując się na krześle. – Chętnie przestanę, jeśli w końcu przestanie kłamać i powie prawdę. Obiecuję, że wtedy zniknę i nigdy mnie nie zobaczycie.

Żona Kiwita, szczupła pięćdziesięciolatka o aparycji i fryzurze Danuty Wałęsowej, spojrzała na swojego męża. Raczej nie oczekiwała prawdy, spodziewała się, że jej mąż pozbędzie się intruza.

– Złożę oficjalną skargę – powiedział srogo Kiwit.

– Proszę posłuchać – zwrócił się Szacki do obojga. – Pan to na pewno wie, ale dla pani może ta informacja będzie nowością. Pani mąż został zaatakowany i okaleczony, ponieważ coś słyszał. Z ustaleń śledztwa wynika, że zapewne był świadkiem przemocy domowej. Nie zareagował, komuś stała się krzywda, i przez to jakiś wariat postanowił go ukarać. Nie byle jaki wariat. – Podniósł palec do góry. – Prawdziwy, pierwszoligowy wariat, zdolny do najpotworniejszych zbrodni. Który chodzi na wolności, gdyż pani mąż jest pierdolonym tchórzem. Który nie dość, że nie doniósł, że komuś dzieje się krzywda, to teraz utrudnia śledztwo i za to pójdzie siedzieć. Już może pani sprawdzać, jak kursują pekaesy do Barczewa. Samochód pójdzie na grzywny i prawników.

Wstał i zapiął marynarkę. Nie dawał po sobie poznać, jak bardzo jest zrozpaczony. To nie może być ślepa uliczka, niemożliwe.

Kątem oka dostrzegł ruch, cień. Rozejrzał się czujnie i zobaczył w odbiciu w witrynie, że w drzwiach do kuchni stoi chudy nastolatek, z gatunku tych, o których nauczyciele powtarzają w pokoju nauczycielskim, że może i mądry, ale z tą nadwrażliwością nie będzie mu łatwo w życiu. Chudy, wysoki, wyższy od Szackiego, blondyn o bardzo jasnych włosach. Z oczu dobrze mu patrzyło, prokurator nie miałby nic przeciwko, gdyby Hela miała takiego chłopaka.

Poczuł, jak nagle napięły mu się wszystkie mięśnie, kiedy przed oczami mu mignęło, co może stać się z Helą. Podawane narkotyki, śmierdzący materac, kolejka żołnierzy mafii do urabiania nowej, nie miał komfortu niewiedzy, prowadził kilka spraw o handel żywym towarem.

Nie mógł stąd wyjść z niczym. Bez względu na to, do czego będzie musiał się posunąć.

– Proszę nas jeszcze na chwilę zostawić samych. Obiecuję, że tylko na minutę. Potem pójdę.

Żona Kiwita spojrzała zaskoczona, ale wyszła, syn podreptał za nią. Trzasnęły drzwi.

– W pewien sposób rozumiem pana – powiedział łagodnie. – Oni udowodnili, że są zdolni do rzeczy strasznych. Ja jestem tylko urzędnikiem, uzbrojonym w pieczątki i paragrafy. Mogę narobić kłopotów, ale umówmy się, po prostu będzie pan musiał napisać parę odwołań, w końcu stanie na nogi.

Kiwit patrzył na niego czujnym wzrokiem niemającego pojęcia, dokąd zmierza przeciwnik.

– Ale poza tym, że jestem urzędnikiem, jestem też bardzo złym człowiekiem. Złym człowiekiem, który nie cofnie się przed niczym, ponieważ ma osobistą motywację. Jeśli mi pan nie pomoże, zemszczę się. Pana zostawię w spokoju. Żonę też, bo zapewne ma pan ją w dupie, żona to nie rodzina, wiadomo. Ale synom nie odpuszczę.

– Nic im pan nie może zrobić.

– Ja nie mogę. Ale inni mogą.

– Wynajmie pan jakąś mafię, żeby ich pobili? Pan jest śmieszny.

– Mógłbym. Ale znam lepsze sposoby.

Nachylił się do Kiwita i ze szczegółami opisał straszliwy los, jaki może się stać udziałem jego synów.

Przedsiębiorca popatrzył na Szackiego z obrzydzeniem.

– Niezły chuj z pana – powiedział. – Ale niech będzie. Mam zakład, który robi plandeki, ale też banery, pewnie pan wie. Na przedmieściach Barczewa. Z jednej strony jest taki zagajnik z małymi sosenkami, a z drugiej dom na dużej działce. Zwyczajny, jednorodzinny, z kolumienkami z przodu. Normalna rodzina.

To zawsze wygląda tak samo, pomyślał Szacki, czując znużenie. Wszyscy sami siebie mają za wyjątkowych i jedynych w swoim rodzaju, a jak trzeba zauważyć wyjątkowość u innych, to wtedy zawsze jest to „na pierwszy rzut oka normalna rodzina”.

– I? – Szacki zerknął na zegar. Niestety czas nie stał w miejscu, przeciwnie, wskazówki wydawały się poruszać z widoczną prędkością.

– Pół roku temu był wypadek, na wiosnę. On wyszedł do pracy, ona została z dzieckiem, małym. Piecyk nawalił, tlenek węgla. Tragedia, w gazetach ciągle o tym piszą, że cichy zabójca. Potem ludzie gadali, że to nie wypadek, że tam się nie najlepiej działo.

– Szukała u pana pomocy, prawda?

Kiwit zamilkł, długo patrzył w okno, jakby w szarej mgle kryły się odpowiedzi.

– Z synem byłem starszym. – Skinął głową w stronę holu, dając do zrozumienia, że chodzi o chłopaka, którego Szacki przed chwilą widział. – On się przejął, kazałem się nie wtrącać, to są rodzinne sprawy, po co to samemu policja, prokuratura, tylko kłopoty później. Syn się nie posłuchał, poszedł tam do nich rozmówić się z facetem. Tamten go wyśmiał, a potem właśnie ten wypadek z piecykiem, zbieg okoliczności taki dziwny. – Kiwit odchrząknął. – Zwykli ludzie, żadna patologia. Na podwórku zjeżdżalnia dla dziecka, trampolina, basenik, taki nieduży. Normalny dom. Rozmawiałem z człowiekiem kilka razy przez płot, normalnie, o samochodach chyba czy o koszeniu trawy, nie pamiętam. Zupełnie normalny gość. Rozumie pan?

Szackiemu nie chciało się potakiwać. Czekał na informację, która mu pomoże, wszystkie tragedie całego świata miał w dupie.

– Kto normalnie by uwierzył, że w takiej sytuacji kobieta po prostu nie zabierze dzieciaków i drzwiami nie trzaśnie. Przepraszam, ale ja ciągle jak słyszę takie historię, to sam pan rozumie, sama była sobie winna. Na skobel w kotłowni jej nie zamykał przecież. Faktycznie, ja słyszałem czasami krzyki, jak po nocy siedziałem nad księgowością, no ale pan powie, kto się w domu nie kłóci? Jakie małżeństwo się nie kłóci!

– Wie pan, co się z nim stało?

– Podobno ma mieć proces w Suwałkach, tam teraz u matki mieszka – powiedział Kiwit. – Matka się nim opiekuje po wypadku, pijany kierowca go potrącił, siedzi na wózku, resztę życia będzie sikał do woreczka.

Powiedział to po prostu, „ot, wypadki chodzą po ludziach”, a Szacki zrozumiał, że nawet nie ma sensu pytać, czy kierowcę złapali. Spojrzał pytająco.

– Panie prokuratorze – ciągnął Kiwit, nagle starszy o piętnaście lat. – Nie mam pojęcia, kto to był ani gdzie mnie trzymali. Niedługo, niecały dzień. Z nikim nie rozmawiałem, ba, nikt do mnie słowa nie powiedział.

– Gdzie?

– Dom pod lasem, miliony są takich w Polsce. Nie nowy, nie stary, po prostu dom. Nie potrafiłbym powiedzieć, czy to tutaj, czy może pod Ostrołęką albo Malborkiem. Przykro mi.

– Cechy charakterystyczne?

– Telewizor na ścianie – powiedział tak cicho, że Szacki nie był pewien, czy dosłyszał.

– Co na ścianie?

– Telewizor. I sala chirurgiczna.

Kiwit odruchowo dotknął prawego ucha.

6

Leżała na wznak, z rękami pod głową, ale nagle pomyślała, że być może obserwują ją przez kamery, i usiadła w pozycji ofiary porwania. Nogi podciągnięte pod brodę, kolana objęte ramionami, głowa spuszczona. Nie chciała, żeby jakiś wariat zobaczył ją leżącą na łóżku i żeby głupie myśli zaczęły mu chodzić po głowie. Najbardziej bała się gwałtu.

Tak bardzo bała się gwałtu, że nawet nie potrafiła o tym myśleć, myśli o gwałcie nie kleiły się, nie prowadziły do wymyślonych obrazów i dźwięków, latały jej po głowie, obijając się o czaszkę, czasami któraś zahaczyła o neurony i wtedy Hela była jak sparaliżowana, niezdolna do żadnej czynności ani żadnej innej myśli.