Czytała gazety, oglądała telewizję. Widziała, że gwałt może oznaczać, że przez długi czas przez wiele osób będzie traktowana jak kawałek ciepłego mięsa. Że zrobią jej krzywdę i że nigdy nie będzie taka sama. Ze zdumieniem odkryła w sobie myśl, że łatwiej wyobrazić sobie śmierć. Śmierć stanowiła rodzaj przejścia w nieznane, bez wątpienia oznaczała koniec, ale mogła też być niespodzianką. W gwałcie niespodzianki nie było. Po prostu będzie musiała żyć dalej, może krótko, może bardzo długo, i całe to życie przeżyje jako kobieta, która zaczęła swoją dorosłość od bycia kawałkiem ciepłego mięsa.
Postanowiła, że jakby co, to spróbuje trochę wytrzymać, a potem sprowokuje ich do tego, żeby ją zabili.
7
Niewiele się pomylił. Był pewien, że Monika Najman będzie czekać na niego w holu, tymczasem ona nerwowo krążyła po chodniku. Kiedy wygramolił się z radiowozu, stała tuż przy nim. Zaczekała, aż zatrzaśnie drzwi, i wypaliła:
– Pożałuje pan tego.
Dmuchnął zimny wiatr, ale inny niż do tej pory, suchy, mroźny. Wiatr, który zwiastuje początek zimy. Zapiął płaszcz, spojrzał na Monikę Najman, spojrzał na stojący za nią szary budynek, trochę zaniedbany, taki w sam raz na ośrodek pomocy społecznej i ośrodek terapii uzależnień. I faktycznie, oba tutaj się mieściły, razem z kilkoma innymi instytucjami, których klienteli nie stanowią zdrowi, szczęśliwi i majętni.
Rozumiał wściekłość pani Najman. Nie zostawił jej wyboru, kiedy wysłał do niej Bieruta z informacją, że albo zgodzi się w trybie pilnym na przesłuchanie swojego pięcioletniego dziecka, albo Szacki przestanie brać jej zeznania za dobrą monetę. Zażąda środka zapobiegawczego, zgłosi sprawę do sądu rodzinnego, będzie się musiała tłumaczyć kuratorom, czy jako osoba podlegająca dozorowi policyjnemu jest w stanie zapewnić dziecku odpowiednie warunki. Napisał to Bierutowi na kartce, żeby jej odczytał, bał się, że policjant jest za miękki, żeby skutecznie zaszantażować matkę użyciem państwowej machiny, aby odebrać jej dziecko.
Rozumiał kobietę, ale miał ją w dupie. Musiał działać inaczej niż zwykle, to była jego jedyna szansa. A skoro nie udało się wyciągnąć niczego od Najmanowej, to wyciągnie od jej dziecka. Przedszkolakom zazwyczaj znacznie gorzej wychodzi ukrywanie prawdy niż ich matkom.
– Miała pani swoją szansę. Trzeba było mówić prawdę – powiedział.
Chwilę patrzył na nią w nadziei, że zmieni zdanie i powie mu wszystko, co wie. Czuł, że się zastanawia. Myśli zapewne, czy dziecko wie coś, co może ją pogrążyć. W końcu odsunęła się, pozwalając Szackiemu wejść do budynku.
Przeszedł ciemnym korytarzem, ozdobionym ponurymi plakatami, przestrzegającymi przed uzależnieniami, przede wszystkim alkoholowym („Bimber – przyczyna ślepoty”), ponieważ w budynku mieścił się też ośrodek terapeutyczny, myśląc, że nie tak powinna wyglądać droga do przyjaznego pokoju przesłuchań. Chyba że to celowy zabieg. Kiedy dzieciak już zejdzie z oczu ofiary bimbrownictwa, przesłuchanie będzie dla niego niczym ulubione zajęcia w przedszkolu.
Na końcu korytarza czekała kolejna kobieta, nie mniej wściekła niż poprzednia.
– Gdyby nie Żenia. – Oskarżycielsko wycelowała w niego palec. – Gdyby nie to, że spędziłam z nią w jednym akademiku kilka lat, kując anatomię...
– Też się cieszę, że cię widzę, droga Adelo – powiedział, nieudolnie udając serdeczność. Nigdy mu to nie wychodziło.
– Przynajmniej zrób mi tę przyjemność i się nie staraj – wycedziła. – Powinnam mieć dwa tygodnie na przygotowanie tego przesłuchania, a nie dwie godziny. Gdyby nie Żenia, wyśmiałabym cię, a może nawet doniosła, że w ogóle wpadłeś na taki pomysł.
Ale się zgodziłaś, bo usłyszałaś w głosie starej przyjaciółki coś, co cię przekonało, pomyślał Szacki.
– Nawet nie masz pojęcia... – zaczął jej dziękować, ale wpadła mu w słowo.
– Daruj sobie. Miejmy to za sobą. Masz jakieś pytania poza tym, co mi przekazał twój smętny przydupas?
Miał.
Przyjazny pokój przesłuchań składał się z dwóch pomieszczeń. Pierwsze stanowiło miejsce przesłuchań i urządzone było jak pokoik dla dziecka. Pastelowe kolory, mebelki, pluszaki, zabawki, kredki. Kamery i mikrofony do szczegółowej rejestracji przesłuchań zostały ukryte. Brakowało łóżka, brakowało też szafy, za to dodatkowym, niecodziennym elementem wyposażenia pokoju było zajmujące pół ściany ogromne lustro.
Za lustrem znajdowało się drugie pomieszczenie, zwane technicznym. Tam czuwano nad rejestracją przesłuchania, tam rozmowę psychologa z dzieckiem obserwowali uczestnicy postępowania. W tym wypadku podkomisarz Jan Paweł Bierut, Monika Najman, prokurator Teodor Szacki i sędzia Justyna Grabowska. Sędzia musiała być obecna, ponieważ zgodnie z najnowszymi procedurami dziecko wolno przesłuchać tylko raz, a chodziło o to, aby przesłuchanie miało moc dowodu sądowego.
Szacki na pozór obojętnie przysłuchiwał się niezobowiązującej rozmowie (chwilowo na temat bohaterów kreskówek) z Piotrusiem Najmanem. Słuchał jednym uchem jakiegoś pieprzenia o słoniu w kratkę, nie spuszczając oczu z monitora, na którym technik przełączał na podglądy z różnych kamer. Plan ogólny, oboje rozmówcy z profilu, zbliżenie na Adelę, zbliżenie na Piotrusia. Nad podglądem elektroniczny zegar odmierzał czas z dokładnością do setnych sekund, dwie ostatnie cyfry migały szybko, zlewając się w pulsujący punkt, przypominając Szackiemu o tym, że każdy błysk przybliża śmierć Heli.
11:23:42 – pulsowanie.
Tymczasem słoń w kratkę odwiedzał swoją ciocię, musiała to być zabawna historia, bo głośniki nad ich głowami zabrzmiały głośnym śmiechem Adeli i dziecka. Miał ochotę tam wejść i spacyfikować towarzystwo. Oczywiście znał teorię przesłuchania dziecka. Że trzeba wprowadzić techniki narracyjne, w miarę możliwości odprężyć dziecko i wyjaśnić sytuację, wytłumaczyć, że nie musi znać odpowiedzi na pytania i to jest okej, postawić się w roli dorosłego, który nie wie, i trzeba mu wyjaśnić. Znał teorię, a i tak szlag go trafiał, że to wszystko tyle trwa.
– Ale ja nie wiem, jak wygląda twój dom. – Adela rozłożyła komicznie ręce i mały się roześmiał. – Opowiesz mi, jak wygląda miejsce, gdzie się bawisz?
– Bawię się w moim pokoju. Tam mam zabawki i książeczki, i puzzle. I taki dywan jak ulicę, żeby się ścigać samochodami. I mam lampę, w której pływają bańki.
– Kolorowe?
– Żółte. Czyli yellow.
– Brawo! Znasz angielski. Jakieś inne kolory?
– Orange. To pomarańczowy.
Adela aż westchnęła z wrażenia, a chłopiec pokraśniał z dumy. Szacki tymczasem uznał, że mały dziedzic turystycznego biznesu bardziej jest podobny do ojca niż do matki. Fizycznie. Na tyle, na ile mógł ocenić, pamiętając zdjęcia Najmana. Szeroka twarz, ciemne oczy, ciemne włosy, mocno zarysowane brwi. Nie widział żadnego podobieństwo do matki. Może tylko wykrój ust. Gdyby powiedziała, że go adoptowała, nikt nie miałby wątpliwości.
– A lubisz bardziej się bawić zabawkami w domu czy w przedszkolu?
– W przedszkolu.
– Dlaczego, opowiedz mi.
Wszystkie pytania musiały być otwarte, nie można było zadawać pytań, na które dziecko mogło odpowiedzieć „tak” lub „nie”. Nie gwarantowało to, że mały świadek zrozumiał pytanie, poza tym dzieci w sytuacjach stresowych miały tendencje, żeby potakiwać dorosłym, kiedy nie rozumiały pytania. Lub zaprzeczać, jeśli pytano je o rzeczy nieprzyjemne.
– W przedszkolu możemy przynosić swoją zabawkę, ale tylko w poniedziałek. I wtedy kłócę się z Igorem, bo chcemy się bawić swoimi zabawkami i jak krzyczymy, to dostajemy chmurę.