– Proszę sprawdzić jeszcze raz, to musi być jakaś literówka. Jakiś błąd. Pan musiał spojrzeć w złą rubrykę. To jest karygodna niekompetencja!
W głosie prokuratora pojawiły się histeryczne tony, ale tym razem Myślimir nie poczuł strachu, poczuł się urażony. Nikt nie będzie mu zarzucał niekompetencji.
– Proszę pana, akta stanu cywilnego to może nie fizyka kwantowa, ale też nie wydawanie pierogów leniwych. To jest w pewnym sensie fundament państwa, kontrolowanie tego, ilu obywateli przybywa, a ilu ubywa. Robimy to bardzo rzetelnie i naprawdę potrafimy czytać te informacje.
Prokurator, choć wcześniej wydawało się to niemożliwe, pobladł jeszcze bardziej.
– Proszę mi pokazać jej akt zgonu.
Wyświetlił dokument i przesunął monitor, samemu z ciekawością wpatrując się w rubryki. Pomyślał, że to on jest urzędnikiem stanu cywilnego, to on zna ich tajemnice. W tej scenie to prokurator jest głównym bohaterem, a on dziwacznym, lekko zwariowanym specjalistą, którego wiedza pozwala rozwiązać zagadkę.
– Nie wygląda jak akt zgonu.
– Nie wygląda jak to, co dostaje pan w urzędzie. Ponieważ w urzędzie dostaje pan odpis aktu zgonu, w większości wypadków skrócony. To, co pan widzi, to jest właściwy akt zgonu, oficjalny dokument państwowy.
– Dobrze, jasne. Rozszyfruje pan to dla mnie?
Szcząchor pomyślał, że prokurator jest taką fabryką zniecierpliwienia, że mógłby nadwyżki sprzedawać w słoikach i nieźle z tego żyć. Nie żeby ktoś w Polsce cierpiał na niedobory zniecierpliwienia, ale cholera wie, na głupsze rzeczy jest popyt.
– Oczywiście. – Zaczął spokojnie, dobrze wiedział, że na początku rozmowa będzie zwyczajna, nic szokującego, dopiero potem małe rewelacje, a i tak olśnienie spłynie na głównego bohatera już po wszystkim i nieoczekiwanie. Fikcja miała swoje prawa. – Tutaj są sygnatury urzędowe, nazwa urzędu, numer aktu, to pana nie interesuje. Potem dane denatki. Beata Najman, z domu Wiertel, urodzona w sześćdziesiątym ósmym roku w Reszlu, ostatnie miejsce zamieszkania Naglady.
– Gdzie to?
– Wieś pod Gietrzwałdem. Tam, gdzie Matka Boska się objawia.
Prokurator spojrzał dziwnie, ale nie skomentował.
– Zmarła w tychże Nagladach.
– Kiedy?
Myślimir Szcząchor poczuł dreszcz emocji.
– Nie wiadomo dokładnie. Ponieważ zmarła tragicznie. Proszę spojrzeć, tutaj powinna być odnotowana data i godzina zgonu, dostajemy te informacje ze szpitali lub od lekarzy stwierdzających zgon. W innym wypadku wpisuje się miejsce, datę i godzinę odnalezienia zwłok.
– I?
– I w tym wypadku zwłoki pani Najman odnaleziono trzeciego listopada dwa tysiące trzeciego roku o szóstej trzydzieści.
– Dalej.
– Dane małżonka: Piotr Najman. I dane rodziców denatki: Paweł Wiertel oraz Alicja, z domu Hertel. Na koniec dane zakładu zgłaszającego, zwykle są to szpitale, w tym wypadku informacje dostaliśmy od Komendy Miejskiej Policji.
– Jakieś okoliczności albo powód śmierci?
Pokręcił przecząco głową. Prokurator wstał i zaczął się energicznie przechadzać po urzędzie, poły płaszcza łopotały za nim jak peleryna za superbohaterem. Widać było, że myślał intensywnie.
– Wcześniej pytałem, jakie ma pan akty powiązane z Piotrem Najmanem. Powiedział pan, że akty urodzenia i dwa akty małżeństwa. Najman nie żyje, ale rozumiem, że pewnie policja jeszcze nie przysłała wam kwitów. Ile mają czasu urzędowo?
– Dwa tygodnie od identyfikacji.
– Właśnie. Ale Piotr Najman ma też pięcioletniego syna. Dlaczego jego akt nie jest powiązany z dzieckiem?
– Dziecko z punktu widzenia państwa jest osobnym obywatelem. Ma swój akt urodzenia, w którym będą zapisane odnośniki do aktu małżeństwa lub małżeństw oraz zgonu.
– Czyli że w aktach rodziców nie odnotowuje się narodzin dzieci? – Brwi prokuratora uniosły się wysoko ze zdziwienia. – Chyba pan, kurwa, żartuje? Naprawdę w tym państwie nie ma bazy danych, gdzie ktoś śledzi, co się dzieje z tymi cholernymi obywatelami?
Myślimir wzruszył ramionami.
– Prawdę mówiąc, byłem pewien, że wy macie coś takiego.
– My?
– No policja, prokuratura. Wrzucacie nazwisko i wszystko wam się wyświetla.
Prokurator usiadł ciężko.
– Się wyświetla. Możemy sprawdzić rejestr karny, gdzie są tylko prawomocnie skazani. Możemy w rejestrze pojazdów sprawdzić, czy delikwent jest właścicielem samochodu. Drogówka ma swój system, bo muszą punkty sumować.
– A PESEL?
– A jakże, istnieje, mogę sobie tam adres zameldowania sprawdzić. I numer dowodu osobistego. Pieprzone średniowiecze.
Prokurator myślał. Szcząchor czekał na przełom.
– To ogólnopolska baza?
– Nie, wojewódzka. Ogólnopolskiej nie ma, podobno ma być, ale od lat o tym słyszymy i nic. Jak u nas umrze ktoś, kto się w innej gminie urodził, to pocztą wysyłamy informację. A trochę tego jest. Wypadki, topielcy, wiadomo, wakacyjny rejon. Zawsze mamy w lato dodatkową osobę do pomocy przy zgonach.
– Może mi pan pokazać osoby o nazwisku Najman, urodzone między osiemdziesiątym ósmym a dwa tysiące trzecim?
– Dzieci pan szuka z tego małżeństwa?
Prokurator skinął głową.
Wprowadził odpowiednie zmienne, wyskoczyły trzy rekordy.
– Najpierw ten. – Prokurator wskazał na nazwisko Pawła Najmana. – Po dziadku imię.
Kliknął.
– Bingo – powiedział. – Paweł Najman, syn Piotra i Beaty z domu Wiertel, urodzony drugiego kwietnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego.
Przez chwilę cieszył się, że udało mu się znaleźć coś ważnego, ale przeleciał wzrokiem pozycje aktu i przełknął ślinę. Nie cierpiał być posłańcem złych wieści, od dzieciństwa się z niego śmiali, że chował się i uciekał, kiedy miał do przekazania coś innego niż dobrą wiadomość.
– Niestety też nie żyje.
Na twarzy prokuratora nie drgnął ani jeden mięsień.
– Pokażę panu akt zgonu, okej?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, otworzył odpowiedni dokument.
– Umarł siedemnastego listopada dwa tysiące trzeciego.
– Którego? – Oczy prokuratora rozszerzyły się ze zdumienia.
– Siedemnastego listopada.
– Dziesięć lat. Równo dziesięć lat – wyszeptał mężczyzna. – Więc jednak. Też zginął?
– Nie, umarł w szpitalu. Hm, to ciekawe.
– Tak?
– Zwykle dzieci u nas umierają w dziecięcym.
– A tutaj?
– Zgon zgłosiła doktor Teresa Zemsta z Wojewódzkiego Zespołu Lecznictwa Psychiatrycznego.
14
Rozkoszowała się tym, że jest sama. Często ludzie korzystają z tego, żeby głośno słuchać muzyki, tańczyć, oglądać telewizję na cały regulator. Ona zawsze wtedy wyłącza wszystko, co dawało się wyłączyć. Radia, telefony, telewizor, nawet piec, żeby nie słyszeć tego posykiwania i bulgotania w rurach, kiedy termostat starał się utrzymać w domu stałą temperaturę.
Żadnej pralki, żadnej zmywarki, żadnego komputera z buczącymi wentylatorami i twardymi dyskami. Wtyczka lodówki wyciągnięta z kontaktu. Kiedy pierwszy raz to robiła, nie mogła się nadziwić, ile domowych sprzętów wydaje jakieś dźwięki. Nawet jej biurowa lampka. Coś musiało być z nią nie tak, ponieważ zapalona po prostu świeciła, a wyłączona wydawała dziwaczny, niski szmer.
Teraz oczywiście była starą rutyniarą, pięć minut zajmowało jej pozbycie się z domu wszystkich dźwięków. Zawsze potem chwilę siedziała bez ruchu, słuchając własnego oddechu, pulsowania krwi, bulgotania w żołądku, wszystkich tych odgłosów ludzkiej fabryki.