Выбрать главу

— A jak można inaczej żyć, zmagając się z życiem i zarazem ciesząc się nim? Licząc tylko na maszyny? Co to byłoby za życie? Żeby stać się odpowiednim materiałem, muszę się stać amforą dla myślącej istoty, inaczej okaleczę własne dziecko. Żeby osiągnąć szczyt trudnych prac albo chociaż przeżywać je w pełni, musimy być silni, zwłaszcza nasi mężczyźni. Żeby kontemplować świat w całym jego pięknie i głębi, trzeba władać mocnymi uczuciami. Widziałam na biurku przewodniczącego Rady Czterech symboliczną figurkę. Trzy małpki: jedna zatykała uszy, druga zakryła oczy, trzecia usta. W przeciwieństwie do tego symbolu tajemnicy i pokornego poddania się, człowiek powinien słyszeć wszystko, wszystko widzieć i mówić o wszystkim.

— Kiedy tak to pani wyjaśnia, wszystko do siebie pasuje — odpowiedział rzeźbiarz. — Nie ułatwia mi to jednak obcowania z tak wszechstronną osobą. Zacznę lepić model, gdy znajdę właściwą formę. Dziwną, niezwykle piękną formę, ale nie obcą. W tym cała trudność. Niech mnie pani zrozumie, że to się nie da zrobić od razu!

— Proszę się nie tłumaczyć, rozumiem wszystko. Posiedzę jeszcze z panem, gdy wszyscy wyjdą. Zanim jednak zjawią się tu „Szare Anioły”, muszę wiedzieć wszystko o Świątyni Trzech Kroków. Dowiedział się pan czegoś, Gahdenie?

— Świątynię stworzono, kiedy religijny kult Czasu był w pełnym rozkwicie. Mieli do niej dostęp jedynie ci, którzy osiągnęli trzy stopnie wtajemniczenia albo trzy kroki wyświęcenia.

— Nie myliłam się więc: to wiara przyniesiona do was z Ziemi! Wiara w to, że można na coś zasłużyć raz i na zawsze, bez długiej pracy i walki. I w ciągu dwóch tysiącleci nie zdołano nawet osiągnąć równowagi smutku i radości!

— O jakich wtajemniczeniach mowa? — zainteresował się twórca.

— W każdej religii istnieją specjalne próby, wiodące do poznania wyższej wiedzy tajemnej. Są to trzy stopnie indywidualnej mocy i wielkości. Jak gdyby jakaś moc mogła funkcjonować w oderwaniu od reszty świata. Pierwsze doświadczenie, tak zwana „próba ognia”, to wypróbowanie wytrzymałości, wielkiego męstwa, godności, wiary w siebie, wypalenia wszystkich duchowych słabości. Po tej próbie można jeszcze zawrócić i pozostać zwykłym człowiekiem. Po dwóch następnych nie ma już odwrotu. Ten, kto je przejdzie, nie może już żyć normalnym życiem.

— I wszystko to okazało się przesądem? — spytał, z lekka się zacinając, Tael, zjawiając się na galerii.

— Wcale nie wszystko. Sporo wykorzystaliśmy z tego do treningu psychologicznego. Jednakże wiara w wyższy byt, decydujący o ludzkich losach, była naiwnym przeżytkiem jaskiniowego wyobrażenia o świecie. Co gorsze, była też schedą fanatyzmu religijnego Ciemnych Wieków, wraz z istniejącym równolegle przekonaniem, że człowiek powinien przetrwać wszystkie klęski żywiołowe i katastrofy na planecie tylko z tej racji, iż jest człowiekiem. Boskim stworzeniem. Wierzący w Boga nie wzięli pod uwagę, że gdyby nawet istniał, nie tolerowałby braku wyższych duchowych wartości, pragnień i zalet we własnym dziele, obdarzonym wyjątkowo zdolnością samopoznania. Suma ludzkich zbrodni, rzuconych na szale wagi przyrody, w pełni uzasadniałaby wymarcie tego nieudanego i zadufanego w sobie gatunku.

— Z drugiej strony, taka jest dialektyka świata, że tylko człowiek jest zdolny osądzić naturę za bezmiar cierpień w drodze do doskonałości. Długotrwały proces ewolucji nie zdołał, jak dotychczas, wybawić świata od cierpienia ani znaleźć drogi do prawdziwego szczęścia. Jeśli nie dokona tego myśląca istota, ocean nieszczęść będzie rozrastać się na planecie aż do kompletnej zagłady życia w drodze praw kosmicznych: wygasania słońc, ruchów tektonicznych powierzchni w ciągu miliardów lat.

W tej chwili weszło do podziemia, rozglądając się czujnie, osiem osób z surowymi, nawet dla nieżyczliwych z natury Tormansjan, obliczami, w granatowych opończach, swobodnie zarzuconych na ramiona.

Architekt chciał zaprowadzić ich do Rodis, lecz idący na czele bezceremonialnie odsunął Gahdena na bok.

— Jesteś władczynią ziemskich przybyszów?… Przyszliśmy podziękować ci za aparaty, o których marzyliśmy tysiące lat. Wiele wieków ukrywaliśmy się i powstrzymywaliśmy od działania, teraz zaś możemy przystąpić do walki.

Faj Rodis popatrzyła na twarde oblicza wchodzących, naznaczone wolą i rozumem. Nie nosili żadnych ozdób ani znaków, a ich odzież, oprócz ciemnych płaszczy, mających ich chronić podczas nocnych wędrówek, nie różniła się niczym od zwykłego ubrania średnich „dży”. Tylko na wielkim palcu prawej ręki każdy nosił ciężką platynową obrączkę.

— Zawiera jad? — spytała Rodis przywódcę, wskazując na pierścień i zapraszając gestem, by wszyscy usiedli.

Tamten uniósł brew, całkiem jak Czojo Czagas i uśmiechnął z lekka.

— Ostatni dotyk śmierci dla tych, na których padnie nasz wybór.

— Skąd wzięła się nazwa waszego stowarzyszenia? — zapytała.

— Nie wiadomo. Na ten temat nie zachowały się żadne przekazy. Nazywaliśmy się tak od samego początku, to jest od momentu naszego pojawienia się na planecie Jan-Jah z Białych Gwiazd albo z Ziemi, jak powiadacie.

— Tak myślałam. Nazwa ta ma głębszy sens i jest starsza, niż sądzicie. W Ciemnych Wiekach na Ziemi narodziła się legenda o wielkiej bitwie Boga z Szatanem, dobra ze złem, nieba z piekłem. Po stronie Boga walczyły jasne anioły, ciemne po stronie Szatana. Cały świat był pęknięty na dwoje, dopóki Szatan ze swymi czarnymi zastępami nie został pokonany i strącony do piekieł. Istniały jednak także anioły ani białe, ani czarne, lecz szare, pozostawione samym sobie, nikomu niepodległe, które nie walczyły po żadnej ze stron. Odrzuciło je niebo i odtrąciło piekło, od tego czasu pozostały więc między rajem a piekłem, czyli na Ziemi.

Ponurzy przybysze słuchali z wypiekami na twarzy; legenda im się spodobała.

— Nazwę „Szarych Aniołów” przyjęło tajne stowarzyszenie, walczące z bestialstwami Inkwizycji w Ciemnych Wiekach, jednocześnie przeciwne złu „czarnych” sług Pana oraz obojętności i bezczynności „dobrych białych”. Myślę, że jesteście następcami tych ziemskich braci.

— Porażające! — zawołał przywódca. — To nam doda więcej pewności siebie.

— W czym? — nieoczekiwanie ostro zapytała Faj.

— W konieczności użycia terroru, w przejściu od indywidualnych aktów przemocy do masowej eksterminacji złych ludzi, którzy niezmiernie się rozmnożyli w ostatnich latach!

— Nie można zwalczać zła mechanicznie. Nikt nie może od razu zorientować się, że każde działanie ma dwie strony. Walkę należy tak zrównoważyć, by każde starcie z reakcją prowadziło do zwiększenia szczęścia i dobra. Inaczej utracicie swoją nić przewodnią. Jak sami widzicie, minęły tysiąclecia, a na waszej planecie po dawnemu panują ucisk i niesprawiedliwość, miliony ludzi żyją krótko i nędznie. W naszej wielkiej ludzkiej ojczyźnie nie wiedzieć czemu nigdy i nikt, powtarzam, nigdy nie likwidował prawdziwych zbrodniarzy, z woli których (i tylko ich!) niszczono piękno, zabijano dobrych, grabiono i niszczono rzeczy użyteczne. Niszczyciele Dobra i Piękna żyli dalej i kontynuowali swą złowrogą działalność, a podobni wam mściciele zawsze wydawali śmierci nie tych, których należało.

— Wykorzenić złych ludzi można tylko w konkretnym celu, inaczej będziecie walczyć z widmami. Kłamstwo i bezprawie tworzą na każdym kroku nowe widma zbrodni, dóbr materialnych i zagrożeń. Na Ziemi narastanie takich urojeń nie zostało w swoim czasie zauważone i ludzkość, zmagając się z nimi, tylko umacniała ich psychologiczną tyranię. Teraz wiemy już, że każda akcja spotyka się z reakcją i dbamy o równowagę. Wasze ślepe akty terroru tylko powiększą cierpienia ludu i umocnią inferno. W takim wypadku wy sami powinniście zostać zlikwidowani.