Выбрать главу

— Tak więc uważa pani, że jesteśmy nieprzydatni? — padło groźne pytanie.

— Co więcej, staniecie się źli, skoro nie zniszczycie źródła zła, to znaczy, jak mawiali dawni myśliwi, nie uderzycie w czułe punkty oligarchii. To zaledwie pierwszy krok i będzie bezużyteczny bez drugiego i trzeciego. Nie bez powodu ta świątynia nosi miano Trzech Kroków.

Rodis zamilkła, wpatrując się przenikliwie w przywódcę „Szarych Aniołów”.

— Proszę mówić dalej — powiedział cicho tamten. — Przecież przyszliśmy tutaj wysłuchać pani rad. Niech nam pani wierzy, nie mamy innego celu, jak ulżyć doli ludu i uczynić życie na planecie szczęśliwym.

— Wierzę wam i w was — oświadczyła. — Zrozumcie jednak: jeśli na planecie panuje bezprawie i chcecie ustanowić nowe prawo, musicie być bardziej potężni, choćby z tej niewidocznej dla innych, ukrytej strony życia, niż oparte na bezprawiu państwo oligarchiczne. Niestabilność źle zorganizowanego społeczeństwa zwykle polega na tym, że znajduje się wciąż na skraju głębokiej przepaści inferna i nawet przy najmniejszym wstrząsie upada jeszcze niżej, w Wieki Głodu i Mordu. Występuje tu pełna analogia z podejściem pod stromą górę, tylko zamiast siły ciążenia, hamują je pierwotne ludzkie instynkty. Jeśli nie zapewnicie ludziom większej godności, wiedzy i zdrowia, zepchniecie ich z jednego kręgu inferna w drugi, znacznie gorszy, gdyż każda zmiana struktury społeczeństwa wymaga odpowiednich sił. Skąd macie czerpać te siły, jeśli nie od ludu, zmniejszając jego ubóstwo i cierpienia!

— Ale wszyscy toniemy w nędzy! Nigdy nie uda nam się ruszyć z miejsca i zapewnić jedności, jeśli nie przeciwstawimy się powszechnej sile korupcji, demagogii i wiary w fetysze.

— Pamiętajcie, że owa siła występuje na najniższym poziomie, na samym dnie ustroju społecznego. Odbicie się od tego dna oznacza pokonanie go w drodze pomagania innym. Ubóstwo bywa różne i materialne ubóstwo planety Jan-Jah nie jest jeszcze zgubne. Wyjście można znaleźć w bogactwie duchowym. Konieczna jest jednak do tego podstawa: biblioteki, muzea, galerie malarstwa i rzeźby, piękne budowle, dobra muzyka, tańce i pieśni. Nawet sławetna nierówność podziału dóbr materialnych nie jest najgorszym nieszczęściem, jeśli tylko władcy nie starają się zachować swojej pozycji poprzez duchowe wyniszczanie narodu. Wielcy reformatorzy ziemskich społeczeństw uczyli przede wszystkim, by zacząć od duchowego wzbogacania człowieka. Można to osiągnąć w działaniu poprzez ciągłą walkę ze złem i wspomaganie współbraci, słowem, w nieustannym trudzie. Walka nie musi być koniecznie związana tylko z niszczeniem. W walce należy zadbać o własne środki służące na drodze ku Dobru, wyzbyte kłamstwa, dręczenia, zabijania i zawziętości. W innym wypadku zwycięstwo będzie dla ludu tylko zmianą ciemiężcy.

— Może pani dać jakieś przykłady tych środków?

— Na niskim poziomie: środki chemiczne straszenia, łzawiące i nieznośnego smrodu. Spisywane donosy niszczyć ogniem. W bezpośrednim starciu przydatne są paralizatory, wzmagające lęk ultradźwięki, szkła hipnotyzujące i tym podobne środki indywidualnej obrony przed prześladowcami. Na wyższym stopniu wysoko rozwinięta moc psychiczna, ułatwiająca rozpoznawanie złoczyńców, sugestię, odczytywanie emocji.

— Istnieje jeszcze potężniejszy czynnik odparcia, odrzucenia na planie psychologicznym, dostępny dla każdego człowieka, naturalnie po odpowiednim wyszkoleniu. To, co wydaje się wam mocami czarodziejskiego magnetyzmu, dawno używane jest przez nas, nawet w dziecięcych zabawach w „znikanie” i „ucieczkę poza widzenie”. Po to, aby wyższe siły ludzkie wprowadzić w czyn, potrzebne jest długie przygotowanie, takie samo, jakie przeprowadzają artyści, szykując nowe dzieło, czyli wyższy wzlot ducha, który przejawia się zazwyczaj intuicyjnie. Tu także następują trzy kroki: wyrzeczenie, koncentracja, objawienie.

— Jak pani sądzi, władczyni Ziemian, czy lud Jan-Jah świadomie utrzymywany jest na niskim poziomie? — zapytał przywódca.

— W mojej opinii tak!

— Zacznijmy więc działać! Jak by nie chronili się władcy i „żmijowaci”, nie uchronią się całkiem. Zatrujemy wodę, którą piją ze specjalnych wodociągów, rozpylimy w ich domach bakterie i środki radioaktywne, nasycimy ich jedzenie powoli działającymi toksynami. Tysiące lat dobierali swoją ochronę z samych ciemniaków. Teraz to niemożliwe i „dży” przenikają do ich strzeżonych warowni.

— I co dalej? Jeśli lud nie zrozumie waszych zamierzeń, sami staniecie się oligarchami. A przecież nie o to wam chodzi?

— W żadnym razie!

— Przygotujcie więc zrozumiały dla wszystkich program działań, przede wszystkim stanowiąc sprawiedliwe prawo, nie służące chronieniu władzy, sobkostwa i przywilejów, lecz podniesieniu godności i wzbogacenia duchowego każdego człowieka. Rozpocznijcie Trzy Kroki: od praw dla nowego społeczeństwa, do powszechnej zmiany świadomości, wiary w ludzi i siebie samego. Zróbcie te trzy kroki, a znajdziecie wyjście z inferna.

— Ale to nie jest terror!

— Oczywiście. To rewolucja. I „Szare Anioły”, jeśli są gotowe, mogą dzięki niej trzymać w strachu władców bezprawia. Jednak bez pracy społecznej, bez sojuszu „dży” z „kży”, będziecie kolejną bandą oligarchów. Z biegiem czasu niechybnie odejdziecie od swych ideałów, ponieważ wyższe społeczeństwo komunistyczne może funkcjonować tylko jak jednolity potok, wciąż zmienny, bo dążący zawsze wyżej, lepiej, dalej; nie zaś jak oddzielne strumyczki, ograniczone swymi przywilejami.

Przywódca „Szarych Aniołów” uniósł dłonie ku skroniom i pokłonił się Rodis.

— Muszę to wszystko jeszcze głęboko przemyśleć, ale ujrzałem światło.

Zawinięci w opończe „Aniołowie” oddalili się w towarzystwie Taela. Rodis wyciągnęła się w fotelu, zakładając nogę na nogę. Rzeźbiarz Ritin usadowił się naprzeciwko niej. Zajęty szkicowaniem, nucił pod nosem jakąś znaną melodię. Faj Rodis rozpoznała ją po chwili: była to stara ziemska piosenka. Przypomniała sobie nawet jej słowa: „Jestem smutny, ponieważ cię kocham”. Zadziwiające, jak muzyka, powstając z głębi wieków, łączyła obie planety i objawiała jednakowe strugi piękna w uczuciach Ziemian i Tormansjan. I w sercu Faj Rodis, mimo ciężaru pracy i lęku o przyszłość tutejszego ludu, zrodziła się pewność sukcesu ziemskiej wyprawy.

12. Kryształowe okno

Wir Norin obejrzał siebie w lustrze przed wyjściem na ulicę. Starał się nie wyróżniać wśród mieszkańców stolicy, nawet chodził jak oni. Mocno zbudowanych, muskularnych ludzi nie było wcale tak mało na Tormansie; głównie byli to zawodowi sportowcy, zapaśnicy, piłkarze, cyrkowi siłacze. Uważny obserwator mógłby jednak odróżnić Norina po błyskawicznym poruszaniu się w tłumie.

Wir udawał się do instytutu medyczno-biologicznego. Uczeni Jan-Jah łączyli obie gałęzie nauk.

Na ulicy wszystko było podporządkowane pośpiechowi nieskończonej rzeki przechodniów, obawiających się spóźnienia z powodu nieumiejętnego rozporządzania własnym czasem i kiepskiego transportu miejskiego do miejsc rozdzielania, a raczej sprzedaży towarów. Mężczyźni szli niespokojnie, kobiety, cienkie jak łodygi, szły nerwowym krokiem, utrudnionym przez niewygodne obuwie i zbyt ciężkie torby z zakupami. Tak zachowywali się „dży”. „Kży” poruszali się znacznie szybciej. Ślady zmęczenia już wyżłobiły ich twarze, oczy mieli zapuchnięte, gorzkie zmarszczki okalały suche, spękane wargi. Wszystkie kobiety kuliły ramiona, chowając piersi, jakby się ich wstydziły. Hardo wyprostowane chadzały tylko ulicznice lub kurtyzany; zwykła kobieta, gdyby szła prosto i śmiało, mogła w każdej chwili być zaczepiona.