Выбрать главу

Byli jak „nieludzie” z dawnych baśni rosyjskich, zewnętrznie podobni do ludzi, ale z duszą zrujnowaną przez nieludzkie szkolenie. Zrobią wszystko na rozkaz, nie myśląc i nie czując niczego.

Wir Norin podszedł do maszyny odczytującej zdolności, starając się wczuć w położenie Tormansjanina, który przyjechał do stolicy z dalekiej prowincji (im dalej od centrum, tym gorsze były wykształcenie i warunki życia) i chciałby rozpocząć tu nowe życie. Wykonał zalecone na tabliczce manipulacje. U góry maszyny zabłysło pomarańczowe okienko i beznamiętny głos ryknął na całą salę: „Niskie zdolności umysłowe, rozwój psychologiczny poniżej średniej stołecznej, głupi tępak, lecz muskulatura wspaniała. Proponujemy pracę kierowcy transportu miejskiego”.

Norin wpatrzył się w automat ze zdziwieniem. Wskaźniki wyższego pulpitu momentalnie pogasły wraz z pomarańczowym światełkiem. Ktoś zaśmiał się za jego plecami. Astronawigator obejrzał się. Ustawił się za nim mały ogonek interesantów. Spostrzegając zmieszanie Norina, zrozumieli je po swojemu.

— Czego stoisz jak słup! Nie podoba ci się praca kierowcy? Co za tępa pała! Odejdź, nie przeszkadzaj! — krzyczeli jeden przez drugiego, poszturchując z lekka intruza. Wir chciał im wytłumaczyć, że usłyszana charakterystyka nie odpowiada jego mniemaniu o sobie, ale szybko pojął, że to na nic, przemieścił się zatem do niemal pustej części sali, gdzie sprzedawano książki i gazety.

Zresztą, dość prędko rozszyfrował negatywną ocenę automatu. Maszyna została zaprogramowana według norm tormansjańskich, nie była więc w stanie zaklasyfikować kogoś wyrastającego ponad nie i zanalizowała go na swoim poziomie. Tak samo zostałby oceniony Tormansjanin o wybijających się zdolnościach według zasad społeczeństwa kapitalistycznego kierującego się Strzałą Arymana. Kiepska literatura częściej opisywała zło niż dobro. Opowieść o złym i ciemnym niesie ze sobą więcej informacji, niż o dobrym i światłym, ponieważ codzienne doświadczenie przynosi więcej złego niż dobrego. Dlatego właśnie łatwiej uwierzyć w coś złego: zło jest bardziej przekonujące, widoczne, mocniej działa na wyobraźnię. Filmy, książki i poezje Tormansa nieporównanie więcej mówią o okrucieństwach, zbrodniach i gwałtach, niż o dobru i pięknie, które znacznie trudniej opisać z powodu ubóstwa języka dotyczącego miłości i urody.

Walka i przemoc stały się tutaj osnową artystycznej tandety. Bez nich mieszkańcy Tormansa nie zainteresują się powieścią, filmem czy obrazem. Co prawda, pod jednym warunkiem. Wszystkie straszne i krwawe rzeczy muszą albo dziać się w przeszłości, albo ukazywać starcie z wrogami wdzierającymi się z kosmosu. Teraźniejszość była ukazywana jako szczęśliwa i spokojna pod mądrym przywództwem władców. Tylko tak, nigdy inaczej! Dlatego sztuka odnosząca się do dnia dzisiejszego nie była interesująca dla przeciętnego Tormansjanina. „Ponury smutek tej sztuki rozpełznął się po całej planecie!” — zauważyła błyskotliwie Czedi.

Główna przyczyna takiego zjawiska tkwiła w fakcie, że w tym świecie więcej było złego niż dobrego. Liczba trudności, nieszczęść, smutków i bólów według przybliżonych wyliczeń Akademii Smutku i Radości dla ERŚ przewyższała szczęście, miłość i radość w około piętnastu — osiemnastu procentach średni poziom duchowych potrzeb. Najwidoczniej na Tormansie było dokładnie tak samo. Doświadczenia całych pokoleń, nawarstwiające się w podświadomości, okazały się czymś przytłaczająco negatywnym. Na tym właśnie polega potęga zła, moc Szatana, jak nazywali ją w starożytności ludzie religijni. Im starszy był dany naród, tym bardziej nawarstwiały się negatywne doświadczenia, na zasadzie entropii. Tormansjanie, potomkowie i bracia Ziemian, przeżyli ostatnie dwa tysiąclecia w permanentnym nieładzie, wydani na ciosy Strzały Arymana i w braku dobra byli bardziej zacofani od dawnej ludzkości…

Wzdychając z goryczą, Wir Norin rozejrzał się i napotkał spojrzenie dziewczyny wspartej łokciem o ścienny załom w pobliżu kiosku z książkami. Ogromne oczy, dziecięco cienka szyja, drobne dłonie, nerwowo przewracające żółte kartki listu. Norinowi udzieliło się jej uczucie trwożnego smutku. Grube łzy spływały jedna za drugą spod długich rzęs dziewczyny. Astronawigator poczuł, jak przenika go do cna głębokie, niespodziewane współczucie. Nie mając odwagi z miejsca do niej zagadać, zastanawiał się, jak jej pomóc w nieszczęściu. Skóra bardziej smagła, niż u mieszkańców stolicy, wskazywała na mieszkankę tylnej półkuli. Krótka, lekka sukienka odsłaniała zgrabne nogi. Dziwny kolor włosów, czarnych z popielatym odcieniem, wyróżniał ją spośród zwykle ciemnych lub kasztanowatych główek Tormansjanek i harmonizował z jej szarymi oczami. Użytkownicy poczty snuli się wokół. Mężczyźni niekiedy rzucali na nią ukradkowe spojrzenia. Dziewczyna odwracała wzrok lub pochylała głowę, pochłonięta lekturą listu.

Im dłużej Wir obserwował nieznajomą, tym mocniej wyczuwał w niej głębię duchową, rzadko spotykaną u Tormansjan, zwykle źle wychowanych i niekulturalnych. Zrozumiał, że znajduje się ona na granicy załamania.

Wiedział, że tu nie wypada po prostu podejść i zagadnąć osobę, która się spodobała. Duchowa czułość, tak powszechna na Ziemi, tutaj wyzwalała ostrożność i reakcję obronną. Starsi „dży” obawiali się, że zaczepiający ich osobnik może się okazać tajnym państwowym agentem, prowokatorem, wyszukującym domniemanych antyrządowych spiskowców, którzy uniknęli „Spotkania ze Żmiją”. Kobiety generalnie bały się mężczyzn. Rozmyślając nad tym, Wir ponownie spotkał się wzrokiem z nieznajomą i uśmiechnął się do niej, wkładając w ten uśmiech całą rodzącą się właśnie sympatię i gotowość przyjścia z pomocą.

Dziewczyna zadrżała, jej rysy stwardniały na sekundę, a w oczach pojawiła się nieprzenikniona bariera. Jednak siła dobra, jaką emanowały oczy Ziemianina, zwyciężyła. Odpowiedziała w końcu bladym i smutnym uśmiechem, przypominającym Norinowi postacie z pradawnych fresków w Muzeum Bizantyjskim na wyspie Chios. Tormansjanka przyglądała mu się teraz uważnie, ze zdziwieniem.

Norin podszedł do niej tak szybko, że dziewczyna cofnęła się o krok i wyciągnęła rękę, jakby go zamierzała odepchnąć.

— Ktoś ty? Jesteś inny. — Raz jeszcze wpatrzyła się weń i powtórzyła: — Całkiem inny.

— Nic dziwnego — odparł z uśmiechem Wir. — Przyjechałem z daleka. Z bardzo daleka! Jestem jednak tutaj bezpieczny, a co panią niepokoi? Jaka spotkała panią przykrość? — zapytał otwarcie, wskazując na list.

— Jak śmiesznie do mnie mówisz, przecież nie należę do stołecznej elity — odpowiedziała także z uśmiechem i walcząc z kolejnym napływem łez, podjęła: — Wszystko się u mnie zawaliło. Powinnam wrócić, ale do tego… — Zamilkła i odwróciła się, unosząc głowę w stronę żeliwnego fryzu, sprawiając wrażenie, że rozpatruje skomplikowaną plątaninę żmij i hieroglifów.

Wir Norin ujął maleńką, spierzchniętą rączkę. Tormansjanka spojrzała na własną dłoń, jakby dziwiąc się, jak się znalazła w cudzych, wielkich rękach.

Bardzo szybko dowiedział się wszystkiego. Sju An-Te albo Sju-Te przybyła z tylnej półkuli, z miasta nieznanego astronawigatorowi, gdzie z jakichś ważnych przyczyn (nie wypytywał o to) nie mogła dłużej zostawać, przyjechała więc do stolicy do brata pracującego w odlewni. Jedyny krewny, jaki jej pozostał na świecie, marzył, by ją urządzić w mieście, nauczyć śpiewu i tańca. Gdyby odniosła sukces, mogłaby awansować na „dży”. Było to wielkim pragnieniem brata, bezgranicznie uwielbiającego siostrę, co niezbyt często zdarzało się w tormansjańskich rodzinach. Z jakiegoś powodu brat życzył sobie, by Sju-Te żyła jak najdłużej, chociaż sam okazał się niezdolny, by zyskać odpowiednie wykształcenie rekomendujące do klasy „dży”.