Zanim Sju-Te dotarła do stolicy, jej brat miał poważny wypadek przy pracy i został odesłany minionej doby do Pałacu Łagodnej Śmierci. Niewielki dobytek, jaki zgromadził, oczekując na przyjazd siostry, rozgrabili sąsiedzi. Przed śmiercią napisał do niej list pożegnalny, wiedząc że po przyjeździe pójdzie na pocztę, by odebrać instrukcję, jak ma go znaleźć w stolicy. I odebrała… Dziewczyna pokazała żółte kartki.
— Co zamierza pani teraz zrobić? — spytał Wir.
— Nie wiem. Pierwszą myślą było pójść do Pałacu Łagodnej Śmierci, ale tam się od razu zorientują, że jestem zbyt młoda i zdrowa, i odeślą mnie w jeszcze gorsze miejsce, niż to, z jakiego przyjechałam. Tym bardziej, że… — Zacięła się nagle.
— Że jest pani piękna?
— Powiedzmy, że wzbudzam pożądanie.
— Naprawdę tak trudno znaleźć w takim dużym mieście dobrego człowieka i poprosić go o pomoc?
Sju-Te spojrzała na niego z odcieniem politowania.
— Naprawdę przyjechałeś z daleka, może z lasów, które, jak mówią, rosną wciąż na grzbietach Gór Czerwonych i Łańcucha Poprzecznego.
Widząc zdziwienie rozmówcy, wyjaśniła:
— Mężczyźni chętnie by mi dali pieniądze, które musiałabym odpracować.
— Odpracować?
— No tak! Naprawdę nie rozumiesz?! — krzyknęła niecierpliwie.
— Aha… A kobiety?
— Kobiety tylko by mnie zrugały i kazały szukać roboty. Nasze niewiasty nie lubią młodych, które bardziej pociągają facetów, niż one. Kobieta kobiecie wrogiem, dopóki się nie zestarzeje.
— Teraz rozumiem. Proszę wybaczyć bezpośrednie pytanie cudzoziemcowi: Może zgodzi się pani, bym jej pomógł?
Dziewczyna sprężyła się, wpatrując uważnie w oblicze Norina, w końcu jej dziecinne usteczka ozdobił delikatny uśmieszek.
— Co rozumiesz przez „pomoc”?
— Pójdziemy teraz do hotelu „Lazurowy Obłok”, w którym mieszkam. Znajdziemy tam pokój dla pani, dopóki się nie urządzi inaczej. Zjemy razem obiad, jeśli zechce mi pani towarzyszyć. Potem każde z nas zajmie się swoimi sprawami.
— Musisz być zamożny, skoro mieszkasz w górnej części miasta w takim hotelu. Sama nie wiem, czemu tak śmiało z tobą rozmawiam. Może bierzesz mnie za kogo innego? Jestem przecież zwykłą, głupią „kży” z głuchej prowincji! Niczego nie umiem…
— A śpiewać i tańczyć?
— Trochę. I jeszcze rysuję, ale kto tego nie potrafi?
— Trzy czwarte mieszkańców Ośrodka Mądrości!
— Dziwne. W naszej dziurze zabitej deskami śpiewają stare pieśni i dużo tańczą.
— Nie biorę więc pani za kogoś innego. Nie znam żadnych kobiet w stolicy.
— Jak to możliwe? Jesteś taki… taki…
Zamiast odpowiedzi Wir ujął ją pod ramię, jak było w zwyczaju mieszkańców stolicy i zaprowadził prosto do hotelu. Sju-Te była bystra, zręczna i prędko dostosowała krok do sposobu chodzenia astronawigatora. Weszli na wzgórze, gdzie znajdował się biało-żółty budynek „Lazurowego Obłoku” i wkroczyli do niskiego westybulu, tak bardzo zaciemnionego, że nawet w ciągu dnia oświetlały go zielone lampy.
— Potrzebujemy pokój dla Sju-Te — oznajmił Norin recepcjoniście.
— Hę?! — odwarknął tamten, bezceremonialnie celując palcem w dziewczynę. — Dokumenty!
Sju-Te pokornie i nerwowo pogrzebała w niewielkiej torebce u paska i wydobyła czerwoną legitymację.
Recepcjonista tylko świsnął przez zęby i nie chciał jej oglądać.
— Oho, a gdzie dowód zameldowania w stolicy?
Stropiona dziewczyna zaczęła tłumaczyć, że meldunek miał załatwić jej brat, ale…
— Wszystko jedno! — przerwał brutalnie portier. — Nie przyjmie cię żaden hotel w Ośrodku Mądrości! Nie ma co prosić!
Wir Norin, z trudem hamując narastającą wściekłość, całkiem niestosowną dla ziemskiego przybysza, próbował przekonywać tamtego. Tym razem jednak nie pomogła nawet wszechwładna legitymacja gościa Rady Czterech.
— Stracę pracę, jeśli wpuszczę człowieka bez dokumentów. Zwłaszcza kobietę.
— Dlaczego „zwłaszcza”?
— Nie wolno popierać nierządu.
Wir pierwszy raz odczuł na sobie ciężar zależności Tormansjan od byle urzędnika, zwyczajnej miernoty.
— Ale mogę przyjmować gości?
— Naturalnie. U siebie, proszę bardzo! Tyle, że nocą mogą przyjść „liliowi” na kontrolę i mogą z tego wyniknąć nieprzyjemności, dla niej, oczywiście! A gdzież ona przepadła?
Norin obejrzał się. W ferworze rozmowy nie zauważył, jak Sju-Te zniknęła. Poczucie ogromnej straty zmusiło go do natychmiastowego wybiegnięcia na ulicę, czym wprawił w oszołomienie niejedno już widzącego portiera. Wrodzony instynkt skierował go w lewo. Po minucie zobaczył Sju-Te. Szła z opuszczoną głową, wciąż ściskając w dłoni bezużyteczną czerwoną legitymację.
Nigdy jeszcze Wir nie czuł takiego wstydu z powodu niespełnionej obietnicy. Nieprzyjemnie ucierpiała też jego męska duma, skoro zawiódł prześliczną dziewczynę.
— Sju-Te — zawołał ją.
Dziewczyna obejrzała się, na jej twarzy pojawił się błysk radości, unosząc do góry kąciki ładnie wykrojonych ust, od czego ścisnęło się serce Ziemianina. Wyciągnął rękę.
— Chodźmy!
— Dokąd? I tak już naraziłam ciebie na nieprzyjemności. Widzę, że jesteś tutaj tak samo obcy, jak ja i nie wiesz, co można, a czego nie można. Żegnaj!
Mówiła to z głębokim przekonaniem. Mądry smutek błyszczał w jej wielkich oczach, nieznośny dla Ziemianina, od małego ćwiczonego do walki z każdym cierpieniem.
Astronawigator nie chciał używać swych mocy psychicznych, by podporządkować sobie dziewczynę, ale starał się ją przekonać.
— Pójdziemy do mnie. Nie na długo! Dopóki nie porozmawiam z przyjaciółmi i nie znajdę dla pani pokoju, a także dla siebie, bo jeśli wcześniej hotel był mi obojętny, teraz stał się obmierzły.
Sju-Te poddała się. Znowu weszli do westybulu, witani cynicznym uśmieszkiem recepcjonisty. Wir postanowił go ukarać: chwilę później tamten przyczołgał się do stóp dziewczyny, wręczając jej klucz do pokoju Norina. Na Tormansie wszystkie wejścia do instytucji publicznych i mieszkań starannie zamykano, co było słabym zabezpieczeniem przed ogromnie rozrośniętym złodziejstwem. Portier ucałował z przymilnym uśmiechem zakurzoną stopę panienki. Wystraszyła się i chciała uciekać. Wir wziął ją za rękę i zaprowadził do swego dwupokojowego apartamentu, przeznaczonego dla przyjemności stołecznych gości.
Usadowił zmęczoną i głęboko wstrząśniętą dziewczynę w miękkim fotelu. Widząc, jak nerwowo oblizuje wyschnięte wargi, dał jej się czegoś napić. Kładąc dłoń na jej gorącym czole, uspokoił ją i dopiero wtedy wezwał ukrytego pod łóżkiem dziewięcionoga. Ciemno-śliwkowy SDG zabuczał cicho, ale Sju-Te i tak podskoczyła, wodząc wystraszonym spojrzeniem z Norina na robota.
Wir zaczął wywoływać Taela, ale znalazł tylko dyżurującego łączność z Ziemianami współpracownika. Poprosił go, by znalazł dla niego mieszkanie u jakichś „dży”.
Zakończywszy rozmowę, przestawił SDG na odbiór, usiadł obok Sju-Te i zaczął wypytywać, dopóki nie wyczuł, że całkiem się uspokoiła i walczy już tylko z potężnym zmęczeniem. Nie pozostawało nic innego, jak pogrążyć dziewczynę w głębokim śnie, przy czym posłusznie zwinęła się w kłębek w fotelu. Sam Wir cierpliwie czekał aż odezwie się SDG, wypoczywając przed atrakcjami „warsztatu” w instytucie biologiczno-medycznym. Tak przeszły ponad dwie godziny. Rozległ się ledwie słyszalny sygnał wywoławczy i na ekranie pojawił się zaniepokojony Tael, zawsze wietrzący nieszczęście.