Выбрать главу

Wir Norin przyznał się, że nie ma pojęcia o podobnym stworzeniu.

— Niewielka, z czarno-szarą główką i ogonkiem, pierś wiśniowa, grzbiet i skrzydła jasnoniebieskie, lazurowe. Nigdy jej pan nie widział?

— Nie!

— Proszę wybaczyć staruszkowi. Wciąż zapominam, że nie jest pan nasz.

Norin zauważył, że Sju-Te wzdrygnęła się przy tych słowach.

Wir dotarł do instytutu wraz z nastaniem ciemności. „Warsztat” się właśnie zebrał. Jak zwykle przyjście Ziemianina wywoływało nieukrywaną ciekawość, zwłaszcza ze strony uczonych.

Norin pamiętał ostrzeżenia Taela. Na każdym takim spotkaniu, oprócz agentów Rady Czterech, mogły też funkcjonować urządzenia zapisujące rozmowy lub podsłuchujące. Niedostatek środków nie pozwalał używać ich na każdym zebraniu, ale wszędzie tam, gdzie był obecny gość z Ziemi, na pewno używano magnetofonu. Postanowił więc nie prowokować rozmów niebezpiecznych dla współuczestników.

Ku zdziwieniu astronawigatora, zgromadzeni zachowywali się swobodnie i mówili całkiem otwarcie. Nasłuchawszy się o samowoli oligarchów, Wir Norin wręcz się wystraszył. Za takie wypowiedzi uczeni powinni od razu trafić do ciupy. Dopiero później uświadomił sobie wyrafinowanie psychologicznej polityki Czagasa: niech się wygadają, skoro i tak muszą wciąż myśleć o sytuacji społeczeństwa, niech upajają się pustosłowiem, zamiast tworzyć tajne związki, których zwalczanie oznaczałoby nieuchronną rzeź użytecznych dla państwa inteligentów.

Pierwszy wystąpił młody uczony o ascetycznym wyglądzie z wystającym podbródkiem i gniewnymi oczami. Mówił o bezużyteczności dalszego rozwoju nauki: im szersze stają się jej horyzonty i głębiej wnika w tajemnice przyrody, tym więcej wymaga wysiłków i nakładów materialnych. Szybkie postępy samotnych badaczy nie są możliwe. Wiedza okazała się zbyt wszechstronna, a coraz bardziej skomplikowane eksperymenty tylko hamują postępy badań, a poza tym piętrzą całe góry niepotrzebnych informacji. Wobec niewielkich nakładów na naukę nie ma nadziei, że zdoła wypełnić stawiane przed nią zadania, przeniknąć głębię paradoksalnych mechanizmów biologicznych i rozwoju społecznego. Wygląda, że uczeni otrzymują dotacje od państwa za to, czego nie mogą osiągnąć, czyli stają się pasożytami, żyjącymi z renty w zależności od zdobytych stopni. Rozproszona wiedza zgłębia zagadnienia nieprzydatne w praktyce, skoro naturalne zasoby planety są na wyczerpaniu. Uczony zakończył wezwaniem do zrezygnowania ze zżerającej wszystkich ambicji i zwrócenia oczu ku niebu, skąd zjawiły się gwiazdoloty potężniejszych cywilizacji, potrafiących korzystać z umiarem ze środków dostarczanych przez naturę. Przede wszystkim chodzi o Ziemian, pobratymców ludu Jan-Jah.

Siedzący obok Norina wicedyrektor pokręcił głową i szepnął:

— Niebezpieczne słowa, bardzo niebezpieczne.

— Coś mu za nie grozi?

— Poważne konsekwencje.

— Konsekwencje prawne?

— Nie sądzę, ale koledzy nie wybaczą mu tej krytyki.

Zza stołu, przy którym zasiadało prezydium „warsztatu”, uniósł się drugi uczony, chmurny i blady, cedzący słowa z jadowitą ironią:

— Nie należy wzywać na pomoc obcych cywilizacji z kosmosu. Prędko okażą się najeźdźcami, my zaś staniemy się niewolnikami. Przewidział to wielki Ino-Kau w Wieku Mądrej Odmowy, to jest w chwili pierwszego kontaktu z inną planetą. Niech wybaczy mi ziemski gość, ale to spojrzenie realisty, nie rozmarzonego romantyka!

— Nie dziwię się! — zripostował Wir. — Na Ziemi, jeszcze w Erze Rozbicia Świata, znany chiński uczony, Jang, żądał, żebyśmy nie odpowiadali na wezwania z kosmosu. W tym samym czasie niemiecki astronom, Herder oznajmił, że kontakt z innymi planetami może być ostatnią szansą uniknięcia zbiorowego planetarnego samobójstwa. Miał na myśli wojnę z użyciem najstraszniejszej broni, jaką wówczas stworzyła nauka.

Zabrał głos teraz zastępca dyrektora, wyliczając sukcesy naukowe uczonych tego instytutu w dziedzinie biologii i medycyny, zwłaszcza stworzone przez nich leki halucynogenne i metody przestrajania psychiki.

— Oto konkretna odpowiedź na insynuację pierwszego mówcy, jakoby nauka nie osiągała rezultatów w kwestiach społecznych. Ma bezpośredni związek z dobrem ludzkości.

— Wybaczcie cudzoziemcowi pytanie — wtrącił Norin — ale w jaki sposób?

— Informacja, bez względu na to, jak wielka, nie tworzy sama z siebie mądrości i nie pomaga człowiekowi przezwyciężać problemów. Bezgraniczna ludzka głupota nie daje możliwości zrozumieć prawdziwej natury nieszczęść. Za pomocą naszych aparatów i chemikaliów wbijamy do tępych głów podstawowe rozwiązania problemów społecznych. Zgodnie z przykazaniem wielkiego i mądrego Czojo Czagasa stworzyliśmy hipnotyczną żmiję, demaskującą zamysły wrogów naszego państwa. Nasz instytut skonstruował maszyny nasycające powietrze środkami uspokajającymi i halucynogenami, których niewielka dawka jest w stanie zmienić tok myślenia najbardziej zrozpaczonego człowieka, pogodzić z życiowymi dramatami, a nawet śmiercią…

— Tak, ale nauka nie zdołała nawet wyjaśnić sensu istnienia człowieka — przerwał wicedyrektorowi nowy orator z wąską, rzadką bródką, o mongolskich rysach twarzy. — Ludzie pojmują cel swego życia nie bardziej, niż paskudne stwory lądowe i oceaniczne, które dawno zniknęły z oblicza planety Jan-Jah, toteż nie jestem skłonny triumfować, jak nasz wielce szanowny szef. W oczach ludzi niewykształconych, jak „kży” albo nawet z wyższej klasy społecznej, nauka ma zawsze rację, zmieniając przestarzałe wyobrażenia o świecie. Wydaje im się, że nauka jest sama w sobie najbardziej użytecznym narzędziem człowieka, skażonym jedynie przyrodzonymi ludzkimi wadami, że jest najefektywniejszą siłą życiową. Krótko mówiąc, według nich, powinniśmy iść wyłącznie drogą naukową, zmieniającą magicznie uczonego w czarownika i wróżbitę! Co za ironia! Nie trzeba mówić, jaką gorzką lekcję odebraliśmy, kierując się takim przeświadczeniem, wraz z całą planetą Jan-Jah! Rozdźwięk między życiem a nauką był tak wielki, że zrodził kompletną niekompetencję u większości ludzi, odnoszących się do uczonych z zabobonnym strachem. Odpłacamy im za to obojętnością na losy narodu.

Zastępca dyrektora dał znak prowadzącemu i ten przerwał mówcy:

— Po raz drugi tego wieczoru wystąpienia przyjmują niedopuszczalną formę oszczerstw rzucanych na naukę i jej uczciwych pracowników. Posłuchajmy lepiej naszego gościa, jakie jest jego zdanie o nauce i jak ocenia dzisiejsze wypowiedzi, chociaż nie idą we właściwym kierunku.

Wir Norin wstał, przeprosił, jeśli nie zrozumiał w pełni przedmówców i oznajmił, że postara się przedstawić mniemanie Ziemian na temat nauki w najogólniejszych zarysach.

— Nauka nie ogarnia i nie może całkowicie ogarnąć nieskończonego świata. Wiara w to, że znalazła już rozwiązania dla wszystkich problemów, prowadzi do katastrofy. Mogą tak myśleć tylko ludzie zaślepieni dogmatyzmem lub bezkrytycznym entuzjazmem. Żadne odkrycie ani żadne z wielkich praw nie jest ostateczne. Zazwyczaj o całkowitym spełnieniu nauki roją dogmatyczni matematycy, ale to tak, jakby historyk uznał, że historia jest skończona. Im bardziej rozwijamy swą wiedzę, tym więcej napotykamy zagadek w naturze. Bezgraniczne jest bogactwo samych zwykłych istnień, ich nieprzebrana różnorodność na różnych etapach rozwoju historycznego. My, Ziemianie widzimy naukę jako nieogarnioną pracę, skierowaną w dal na miliardy parseków i w przyszłe pokolenia na tysiące wieków. Wszechświat jest tak skomplikowany i zagadkowy, że po tysiącleciach naukowego rozwoju utraciliśmy zadufanie dawnych uczonych, ucząc się na nowo skromności. Jedna z podstawowych zasad, jakiej uczymy nasze dzieci, brzmi: „Wiemy tylko znikomą część tego, co powinniśmy wiedzieć”…